Czy ta szlifiernia złych, twardych nasion może mieć coś wspólnego z jazzem?
Festiwal Nowe Horyzonty na filmie stoi, ale od muzyki nie stroni. W tym roku ziściło się marzenie organizatorów i udało się ugościć na Wyspie Słodowej we Wrocławiu Nicka Cave’a. Dwa lata wstecz lepiej pasowałby do wiodącego wtedy kina australijskiego. Nic to, ważne że wreszcie do nas przyjechał i to z projektem bocznym swojej działalności scenicznej, czyli z formacją Grinderman.
To czterech diabolicznych jegomości. Prócz wiodącego Cave’a – gitarzysta Warren Ellis z brodą po pępek, z upodobaniem walający się po scenie, stosunkowo najspokojniejszy basista Martyn Casey i mefisto-apokaliptyczny perkusista Jim Sclavunos. Wszyscy zasilają szeregi The Bad Seeds, sztandarowej kapeli Cave’a, chociaż dopiero tutaj wychodzą z nich prawdziwe „złe nasiona”. Nazwa grupy jest jednak adekwatna do muzyki, wszak grinder, to szlifierka, młyn, ścierak, rozcieracz, rozbijarka, śrutownik.
Od pierwszych dźwięków na piątkowym koncercie (29.07.2011) do niemal ostatnich – miałem wrażenie, że tysiąckrotnie jestem przewiercany, kruszony, miażdżony. To był hałas jazzgoczących gitar (Ellis, Cave), wbijającej gwoździe w mózg perkusji i transowego brzmienia brudnego basu, który cały ten zgiełk pchał do przodu. I jeśli była w tym melodia, która mogłaby pozostać w pamięci na dłużej – to właśnie za sprawą basu, względnie demonizującego wokalu Cave’a, gdzieś z trzewi, z najgłębszych zakamarków mrocznej duszy. Teksty i oprawa całości zanurzone w oparach groteski, czarnego absurdu. Który z zespołów zabiera na koncert perkusję w kolorze różowym, który z perkusistów nosi się w garniturze tego samego koloru? To nie był zwykły rockowy zespół, czy też supergrupa spod tego gatunku.
Nick Cave pozostaje zdecydowanie na planie pierwszym. Często sięga po gitarę, ale jej brak też mu nie przeszkadza. Nie gra funkcjami, nie ciągnie solówek, co najwyżej mocno uproszczone hałaśliwe riffy (sięgnął po nią całkiem niedawno). Gitara jednak dodaje mu widowiskowości. Stałem pod samą sceną i dobrze mu się przyglądałem. To bardzo wyrazisty lider, pełen prawdziwej pasji, „rasowych” gestów scenicznych (czytaj: filmowych, wszak to także aktor). Monstrum sceny, ale jest w tym szczery. Ma niezwykle skuteczny kontakt z publicznością – lubi do niej wychodzić, być podtrzymanym czy nawet uniesionym. Nie daje się jednak ponieść! Cave absolutnie panuje nad spektaklem. Nawet stringi wręczone mu przez fankę (zdjęła czy miała koncertowy zapas w kieszeni?) nie są w stanie go ani zachwycić ani oburzyć. Jest maksymalnie skupiony na silnym przekazie energetycznym, nie traci więc czasu na niepotrzebne gesty i komentarze.
Cała ta piekielna maszyna jedzie bez litości do przodu, jak dobrze rozpędzona lokomotywa. Mocne uderzenia, gitarowe przestery, i sample ucierane poza sceną, które „rozjeżdżają” tę muzę na dwa, trzy tory. I w tym sensie nie jest to rock tylko jazz. Myślę, ze nieźle pasowałby tu Maciej Obara ze swoim nieokiełznanym saxem i transowym ruchem scenicznym. W sensie mrocznego smutku, który jednak przebija „różowe ironie”, mamy tu też do czynienia z czarnym bluesem, i to nie od koloru skóry, tylko myśli. Psychodeliczny niepokój, brud, hałas, rock, jazz, funk i blues w wyjątkowo energetycznej, bezkompromisowej formie.
Koncert rozpoczął się punktualnie i trwał równą godzinę. Krótki, „jednoaktowy”, biss był wyrazem bardziej szacunku Cave’a dla polskiej publiczności, a może nawet kaprysem, niż świadomym działaniem ujętym, jak to zwykle bywa, w kontrakcie. To był koncert zamykający trasę drugiej płyty formacji „Szlifierza” zatytułowanej „Grinderman 2”. Pomimo faktu, że Australia jest mi bliższa niż Wrocław, nie byłem wcześniej entuzjastą Nicka Cave’a. Kupił mnie tym jednym, niezwykłym koncertem. Pierwsza piątka tego, co widziałem i czego słuchałem w formacie „live”.
Marek Tomalik
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>