Koncerty
Sigur Rós
fot. Marek Tomalik

Sigur Rós i Kronos na Sacrum Profanum

Marek Tomalik


Sigur Rós i Kronos Quartet na jednej scenie – tak zapowiadano, ale chyba nie tylko ja byłem zaskoczony, kiedy na bilecie znalazłem wyjaśnienie, że Kronosi to… support. Oczekiwałem, że choć jeden utwór zagrają razem. Nie zagrali.

W industrialnej przestrzeni hali ocynowni krakowskiej Huty Sędzimira Amerykanie zaproponowali kolaż klasyki i elektroniki. Tylko dwa utwory, w tym specjalną aranżację Flugufrelsarinn (Zbawca much) z albumu Sigur Rós
„Ágætis byrjun” z 1999 roku. Przebłysk, duch gdzieś uciekł. Pojawił się z wejściem Islandczyków.

Koncert rozkręcał się powoli, ale niekoniecznie tak cicho i melancholijnie, jak to znamy z płyt. Koncertowe Sigur Rós jeszcze bardziej oparte jest na dysonansach – kojącym falsecie Jónsiego, wspomaganym instrumentami smyczkowymi i dęciakami, miażdżących uszy riffach, które wydobywa z gitary smyczkiem i potężnych kotłach/blachach. Od szeptu do krzyku. Z przodu sceny basista Georg Holm, obok niego Jónsi i perkusja Orri Páll Dýrasona, reszta w tle, na drugim planie, w sumie dziesięciu muzyków. Ponad nimi trzy ekrany z onirycznymi projekcjami – obrazami spod i znad powierzchni wody. Jeszcze wyżej białe światła rozświetlające jak surówka z pieca martenowskiego najbardziej hałaśliwe momenty.

Emocje rosły powoli, ale nie było przed nimi ucieczki. Zdałem sobie sprawę, że Sigur Rós ma własną, oryginalną propozycję, że pomimo poziomu hałasu nie jest to muzyka rockowa, bardziej chyli się w stronę klasyki. Nurt, który z pewnością będzie sycony rozwojem podobnych formacji. Są w takim miejscu jak Radiohead jakieś dziesięć lat wstecz, wyznaczają kierunek.

Zagrali utwory z trzech ostatnich płyt – „Takk…” (Dziękuję, 2005 r.), „Með suð í eyrum við spilum endalaust” (Z brzęczeniem w uszach gramy bez końca, 2008), najnowszej „Valtari” (Walec, 2012, recenzja w JF 9/2012) i pojedyncze utwory z innych płyt. Wszystko dobrane tak, aby stopiło się w jedną rozbudowaną kompozycję. W miarę upływu czasu atmosfera gęstniała, Islandczycy zapanowali nad widownią, wkręcili w swój trans.

I tu sprzeczne uczucia – z jednej strony profesjonalny koncert megagwiazdy światowego formatu, a z drugiej strony wyczuwałem graniczące z mistycyzmem napięcie, nieodparte przekonanie, że Sigur gra głęboko z trzewi. Miast spodziewanej rutyny – spontan. Był taki moment, kiedy pięknie zabrzmiała cisza. Jónsi przycisnął smyczek do ust i tak trwał ponad minutę (!). Kilkutysięczna widownia zamarła. Udowodnili swoją wielkość i unikalność. Koncert z gatunku tych, które pamięta się do końca życia. Wyszedłem kompletnie roztrzęsiony…

Festiwal Sacrum Profanum zyskał status jednego z najciekawszych wydarzeń muzycznych Europy. Prezentuje muzykę XX wieku i najnowszą, łączy muzykę poważną z innymi nurtami. Co roku program koncentruje się na twórczości kompozytorów z innego kraju lub grupy krajów.

Marek Tomalik

 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu