Festiwale
Salif Keita
fot. Jan Bebel

6. Skrzyżowanie Kultur

Agnieszka Antoniewska


Cóż to był za tydzień... Dzięki pomysłowym i odważnym organizatorom – Urzędowi m.st. Warszawy oraz Stołecznej Estradzie, 6. edycja Warszawskiego Festiwalu Skrzyżowanie Kultur nabrała prawdziwie międzynarodowego wymiaru. Ale po kolei...

Ivan Lins: „My, muzycy, ocalamy świat”

Kto nie miał okazji być na koncercie inauguracyjnym festiwalu, który odbył się 26 września – niech żałuje. Otworzył go bowiem nikt inny, jak sam Ivan Lins! Trudno o lepszą możliwość bezpośredniego poznania muzyki brazylijskiej,
 chyba że w samym Rio. Lins to kompozytor, który swoimi piosenkami zachwycił nie tylko miliony słuchaczy na świecie, ale sięgnął nimi gwiazd. Wielkich gwiazd, jak Chaka Khan, Barbra Streisand, Toots Thielemans, George Benson, Quincy Jones... ale przede wszystkim Sarah Vaughan i Ella Fitzgerald! A to zaledwie kilka z nich... Sam Miles Davis był pełen uznania dla jego twórczości. Niestety – nie zdążył zarejestrować swoich pomysłów na kompozycje Brazylijczyka. Lins z kolei opowiedział nam o swojej fascynacji muzyką Chopina. Wrócił myślami do lat dzieciństwa, gdy jego mama grała utwory Fryderyka na fortepianie. Spotkanie z Linsem miało swoje momenty wyjątkowe... Wzruszające, osobiste, ale też obfitujące w radość, słyszalną w każdym dźwięku (i takimi piosenkami z pewnością były choćby Lua soberana, nagrana w ubiegłym roku wraz z The Metropole Orchestra, czy Passarela no ar z albumu „Saudades De Casa”). Towarzyszył mu jazzowy zespół w międzynardowym składzie: Andre Sarbib (p, keyb) i Joao Moreia (tp, flh) z Portugalii, Leonardo Amuedo (g) z Urugwaju oraz Chris Wells (dr, perc) z Wielkiej Brytanii, którzy nie byli jedynie barwnym tłem dla Linsa, ale znaleźli w tej muzyce przestrzeń na swoje ekspresyjne improwizacje.

Niestety – pewnie nawet ku zaskoczeniu samej publiczności – Lins nie zachwycił. Czemu? Być może współczesna bossa nova, tak jak ją czuje artysta, nie jest wymarzoną przez słuchaczy jej odmianą? Może tęsknimy za prostotą aranżacji i klasycznym brzmieniem Brazylii? Koncert zakończyła Madalena, ta sama, którą prawie 40 lat temu nagrała Ella...

„Maestro: Concha Buika. Maestro: everyone”

Kolejny koncert wieczoru rozpoczął sam pianista grając nieoczekiwanie... Chopina, którego muzyka wywołała na scenę pozostałą dwójkę z sekcji rytmicznej oraz boską Buikę. Od pierwszych dźwięków Oro santo domyślaliśmy się, że za chwilę będziemy mieć do czynienia z czymś wyjątkowym. Nie spodziewaliśmy się jednak, jak bardzo!

Kolejna piosenka – Volver – znana nam z filmu Pedro Almodóvara o tym samym tytule, gdzie Penélope Cruz śpiewa głosem Estrelli Morente, była tak pełna pasji, że przestaliśmy mieć jakiekolwiek wątpliwości, że Concha Buika wykonuje muzykę flamenco po mistrzowsku. A to wielka sztuka. Hiszpanka posiada umiejętność przemawiania językiem muzyki, dlatego nasza nieznajomość hiszpańskiego nie miała tu żadnego znaczenia. Niczym w tańcu flamenco właśnie, każdy z muzyków obecnych na scenie miał swój czas. I każdy z nich wykorzystał go w pełni. Muzyczną ucztę dodatkowo wzbogaciły elementy pozamuzyczne – zmysłowe ruchy ciała Buiki, jej wygląd (turban, tatuaż na ramieniu) i spontaniczna radość.

Już dawno na naszej Kongresowej scenie nie słyszeliśmy takiego tria! Fenomenalni improwizatorzy z Kuby – Ivan Gonzalez Lewis (p), Daniel Noel Martínez Izquierdo (b) oraz Fernando Favier Val-Llosera (perc) sprawili, że wprost nie mogliśmy uwierzyć w to, co słyszymy, kręciliśmy głowami ze zdumienia... Gdy na zakończenie artystka wykonała utwór Luz de luna ze swojej ostatniej płyty oraz Mentirosa, nagrany na „Niña De Fuego”, zachwytom nie było końca. Buika bisowała dwukrotnie, wykonując w finale Mi nińa lola z płyty o tym samym tytule sprzed czterech lat.


Ladysmith Black Mambazo: Pokój, miłość i harmonia.

Koncerty kolejnych dni odbywały się w namiocie festiwalowym opodal Pałacu Kultury i Nauki. Gwiazdą drugiego wieczoru był dwukrotnie nagrodzony nagrodą Grammy zespół Ladysmith Black Mambazo. Pamiętam, że pierwszy raz usłyszałam chłopaków z Południowej Afryki w ścieżce dźwiękowej do filmu „Król lew II: Czas Simby”. Brzmienie czarnego lądu rozgrzało nas już w pierwszym utworze. I to jak! Dla tego dziewięcioosobowego zespołu głos jest tylko częścią muzycznego spektaklu. Śpiewają całym ciałem, perfekcyjnie imitują głosem instrumenty, używają też dłoni i stóp do wystukiwania rytmu. Wszystko to dodatkowo wzbogaca coś, co możemy nazwać choreografią, ale przede wszystkim radość, która z nich emanuje.

Mayra Andrade: „Czasem czuję się jak zwierzątko. Miłe zwierzątko”

Koncert rozpoczęła a cappella wstępem do piosenki Juána, czym wywołała natychmiastowy entuzjazm publiczności. Pewnie dlatego, że głos Mayry Andrade jest wytrawny jak dobre portugalskie wino Douro. Dodatkowo, nawet siedząc w dalekich rzędach festiwalowego namiotu, nietrudno było dostrzec urodę wokalistki. Miałam nawet wrażenie, że to nie Mayra, a Alicia Keys! Jednak styl wykonywanych utworów rozwiał wszelkie wątpliwości. Andrade, będąc w tak młodym wieku (25 lat) i żyjąc w czasie ogromnej popularności artystów portugalskojęzycznych, przebiła się. Zresztą już jest nazywana następczynią Cesarii Evory, nie tylko dlatego, że pochodzi z Wysp Zielonego Przylądka.

Andrade tworzy muzykę, w której odbija się jej barwna osobowość, mądrze sięga też po utwory innych kompozytorów, czerpie garściami z tradycji (Nha damàxa). Starannie dobiera muzyków, być może dlatego jej sekstet stanowi istne skrzyżowanie kultur! Nie dość, że język portugalski sam w sobie jest wyjątkowy, Mayra podczas koncertu zaśpiewała utwór także po francusku – paryskie Mon carrousel zachęcało do tańca, na który skusiła się i sama Andrade. Pokazała również, że potrafi improwizować, w szczególności w piosenkach Konsiènsia oraz Nha nobrèza, ale ten ostatni dostaliśmy dopiero na deser. Pochodzi on z debiutanckiego krążka Mayry – „Navega” z 2007 roku, który zdecydowanie bardziej zapadł mi w pamięć niż „Storia, storia...” z ubiegłego roku. Brawa były długie, dzięki czemu nie jeden, a dwa utwory usłyszeliśmy na bis. Mimo kropel deszczu, które padały artystom na głowy...

Osjan: Polska muzyka świata 40 lat później

Koncert rozpoczęła cisza i pełna koncentracja. Daisuke Yoshimoto, japoński artysta, wykonujący taniec butoh, zupełnie nas zahipnotyzował już w pierwszych minutach wieczoru. Byłam świadkiem takiego spektaklu po raz pierwszy. Obserwowałam precyzję ruchów Yoshimoto, jego skupiony wyraz twarzy i próbowałam zrozumieć... Przyglądałam się również siedzącej obok mnie publiczności i myślałam o tym, co podpowiada im intuicja, jak postrzegają tę niecodzienną sztukę. Zastanawiałam się, na ile dalekowschodnia estetyka może być zrozumiała dla nas, Europejczyków, zwłaszcza bez przygotowania. Mówi się przecież, że lubimy tylko to, co znamy.

Z pomocą przyszedł nam Osjan, którego muzyka wyłoniła się naturalnie z ciszy i powoli, z dźwięku na dźwięk, zespół stawał się równoprawnym twórcą tego spektaklu, by wreszcie zostać jego głównym aktorem. Osjan zawsze dawał pierwszeństwo rytmowi i ciszy. Muzycy pokazali, że wciąż mają silny instynkt twórczy i są w pełni wolni w swojej działalności artystycznej – Jacek Ostaszewski (fl), Radosław Nowakowski (perc) i Wojciech Waglewski (g). Gościnnie wystąpili także m.in. Marek Jackowski (g) oraz Anna Sikorzak-Olek (harp).

Muzyka Osjana jest autentycznym dziełem sztuki. Słuchaczowi nie pozwala być odbiorcą pasywnym, bo nigdy nie wiadomo, jak dalece może sięgnąć. To w końcu „muzyka fruwającej ryby”, czyli – jak mówią sami twórcy – muzyka trudna do zaszufladkowania, muzyka totalna. Jej niezwykłości doświadczyć można było i na tym jubileuszowym koncercie 1 października, i przed 40 czy 30 laty, gdy postawa artystyczna twórców zespołu stanowiła prawdziwy przełom, była objawieniem. Spotkanie z Osjanem to jedno z najbardziej wyjątkowych wydarzeń artystycznych festiwalu.

Salif Keita: „Jestem biały i jestem z tego dumny”

Salif Keita przywitał nas... na kolanach. A to przecież on posiada status szlachecki! Przy drugim utworze poprosił, byśmy wstali i słuchali muzyki aktywnie – tańcząc. I tak już było przez cały koncert! Mało który muzyk potrafi się tak bawić przy dźwiękach własnej muzyki! Salif biegał i skakał po scenie, od czasu do czasu salutując publiczności lub przesyłając całusy. Bawiliśmy się wspaniale przy dźwiękach Yambo z albumu „M’Bemba”, Madan z „Moffou” czy Ekolo d’amour z „La Différence”. Artyście towarzyszył zespół wspaniałych afrykańskich muzyków, a z tego grona wyróżniały się zdecydowanie ubrane na biało dwie panie z chórku o niesamowicie silnych głosach – Aminata Dante oraz Bah Kouyate Kane. Wywołany na bis, zaśpiewał a cappella mój ukochany utwór Yamore ze wspomnianej płyty „Moffou” z 2002 roku. Byliśmy szczęśliwi. On też.

Salif ma misję. Dzięki temu, że jest jedną z największych gwiazd muzyki świata, może ze swoim przesłaniem trafić do szerokiego grona odbiorców. Stara się uświadomić tym, którzy Afrykę znają tylko z relacji innych, z jakimi poważnymi problemami zmaga się codziennie czarny ląd. Dla Salifa ponad wszystko ważne są kwestie społeczne i ochrona środowiska, o czym otwarcie śpiewa w języku Bambara, Malinke i po francusku. W La différence, tytułowym utworze z najnowszego albumu, dotyka własnego problemu – urodził się albinosem, co w Mali, skąd pochodzi, uważane jest za zły omen. On jednak, na przekór wszystkim, śpiewa, że jego kolor skóry jest powodem do dumy, a różnice między ludźmi są piękne. Dzięki temu, wchodzi na wyższy poziom sztuki, kiedy estetyka spotyka się z etyką.

Keita zakończył koncert słowami: „I love you. Thank you”. We love you too, Salif!



To oczywiście tylko niektóre z koncertów artystów, którzy między 26 września a 2 października odwiedzili Warszawę. W ramach festiwalu odbyły się również warsztaty muzyczne w sześciu klasach – muzyki arabskiej, muzyki perskiej, bliskowschodnich instrumentów perkusyjnych, didgeridoo, jodłowania i tańca irlandzkiego, którym przyświecała idea otwarcia warszawiaków na ludzi odmiennych kulturowo.

Dzięki ogromnemu wsparciu finansowemu Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy, impreza dostępna była właściwie dla każdego ze względu na niski koszt biletów. Dyskusyjna według mnie pozostaje jednak organizacja większości koncertów festiwalu w namiocie, gdzie nagłośnienie nie było najlepsze i gdzie – z niewiadomych mi powodów – publiczność pozwalała sobie na „spacery” w trakcie utworów lub wychodzenie, kiedy tylko miała na to ochotę, przeszkadzając innym i na pewno sprawiając przykrość samym wykonawcom. Na docenienie zasługują natomiast efekty świetlne, które idealnie oddawały klimat muzyki poszczególnych artystów, a i samych utworów.

Dyrektorem artystycznym festiwalu jest nasz redakcyjny kolega, Marek Garztecki.

Agnieszka Antoniewska


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 10-11/2010


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu