Wywiady
Anna Gadt
fot. Bogdan Krezel

ANNA GADT: Still I rise of singing

Maciej Karłowski


„Ufam sobie na tyle, by podjąć próbę zmierzenia się z legendami”. Do niedawna Anna Stępniewska, teraz Anna Gadt –  jedna z najbardziej utalentowanych polskich wokalistek jazzowych, nagradzana na prestiżowych konkursach wokalnych, nominowana do nagrody Fryderyka.  Śpiewa, pracuje z chórem i uczy w Instytucie Jazzu w Katowicach. Na początku listopada pojawi się jej nowa płyta „Still Rise”.

JAZZ FORUM: Nagrywasz płyty, śpiewasz koncerty, wykładasz w Katowickiej Akademii Jazzu, opiekujesz się jazzowym chórem. Do której z ról Ci najbliżej?

ANNA GADT: Zdecydowanie najlepiej czuję się w roli wokalistki. Gdyby nie to, nie byłoby żadnej z pozostałych ról. Oczywiście jestem przede wszystkim muzykiem, który w różnych formach zajmuje się tym, co kocha najbardziej, ale cokolwiek robię zawsze najważniejsza jest pasja, szczerość i pokora względem muzyki.

JF: Zacznijmy więc przewrotnie nie od Twojej kariery
scenicznej,  ale od edukacji. Nie jesteś zbyt młoda by nauczać?

AG: Wierzę, że osoby, które zaproponowały mi pracę w Instytucie Jazzu, miały świadomość mojego wieku, a mówiąc poważnie – nie obawiałam się uczenia, dużo trudniejsze było zmierzenie się ze świadomością, że oto zostaję wliczona w poczet kadry wraz ze znakomitymi jazzmanami, od których wcześniej sama pobierałam naukę. Wystarczy wymienić Piotra Wojtasika, Grzegorza Nagórskiego, Benka Maselego. Nie ukrywam, że poczułam ogromną dumę, ale także odpowiedzialność.

JF: A nie martwiło Cię, że będziesz uczyć ludzi niewiele młodszych od Ciebie? Jak w takiej sytuacji zbudować, niezbędny w relacjach uczelnianych respekt?

AG: Zdawałam sobie sprawę, że na początku może nie będzie łatwo. Sądzę jednak, że udało mi się tę sprawę uregulować!

JF: W jaki sposób?

AG: Kluczowe wydają mi się zaufanie i szacunek, bez nich raczej nie ma szans na zbudowanie relacji ze studentami. Czymś niezbędnym jest także respekt, ale chcę go otrzymywać nie ze względu na stanowisko, ale wiedzę i doświadczenia, które posiadam i stale nabywam. Dlatego ciągle staram się rozwijać i poszerzać horyzonty – nie tylko te muzyczne. Tego wymagają ode mnie uczniowie i rola, którą podjęłam. Chcę, by moi studenci, poza wiedzą merytoryczną, mieli we krwi potrzebę nieustannego rozwoju, a najlepszą nauką jest przykład. Stawiam sobie duże wymagania, wtedy też mam prawo wymagać od innych.

JF: Zaufali Ci ponieważ jesteś miła i pobłażliwa?

AG: Oj, raczej nie z tego powodu, a pobłażliwa raczej nie jestem. Ostatecznie to jest szkoła. Moim zdaniem wokaliści, którzy kończą uczelnię powinni być świadomymi muzykami – bez kompleksów i braków w podstawowej wiedzy. Są rzeczy, które bezwzględnie trzeba umieć i znać.

JF: Jakie to rzeczy?

AG: Szkoła ma swój program, ma tok nauczania, przekazuje wiele informacji o technice, stylach wykonawczych. Wokalistom przybliżamy kwestię scatu, improwizacji, rytmu, interpretacji, śpiewanie zespołowe, a nawet prawidłową fonetykę języka angielskiego. Z tych rzeczy zdaje się egzaminy. Są to ważne kwestie, na których później buduje się własny język wykonawczy.

JF: Jako asystent więc dopuszczasz możliwość, że studenci zanegują pobierane u Ciebie nauki, na korzyść własnych przemyśleń artystycznych?

AG: Zdecydowanie tak. Przecież taka właśnie powinna być droga, nie tylko zresztą w edukacji muzycznej. Trudno byłoby mi się tylko pogodzić z sytuacją, w której mój uczeń podejmuje swoje decyzje nieświadomie, nie zdając sobie sprawy z możliwości, jakie przed nim stoją.

Sama zresztą po zakończeniu studiów musiałam zdystansować się do otrzymanej wiedzy. Na nowo poukładać to, czego się nauczyłam, spokojnie wybrać, co z tej wiedzy jest dla mnie ważne, a co mniej istotne. Ten proces był konieczny, aby bez obciążeń szukać miejsca w muzyce. Tej umiejętności chcę uczyć, i odwagi, aby śmiało podejmować ryzyko. Z drugiej strony jakie jest ryzyko bycia sobą? Jeśli w te sprawy będzie się wkraczać, to studenci będą zwyczajnie nieudanymi replikami swoich mistrzów, a to nie jest ani dobre, ani potrzebne, ani ciekawe.

JF: Takie same kryteria działają w pracy z chórem?

AG: O nie! To przecież praca zespołowa, próba stworzenia jednego spójnego organizmu. Czasem trudno jest zapomnieć, że ludzie, z którymi pracuję w JCC, nie mają obowiązku znać podstaw, których wymagam od studentów. Wiedziałam, że warsztatowo będzie ciężko, ale uważam, że inicjatywa jest bardzo nowatorska i ciekawa muzycznie. Poza tym ta niezaprzeczalna energia i świeżość, jaka bije z ludzi, którzy w większości nie są profesjonalistami w akademickim rozumieniu, bywa bardzo inspirująca.

JF: A repertuar? W Polsce nie działa zbyt wiele chórów. Masz wpływ na ten aspekt działalności zespołu?

AG: To prawda, jazzowe aranżacje chóralne nie są w Polsce dostępne. Wiele jest działających chórów gospel, nam jednak zależy na chórze jazzowym, dlatego wspólnie z dyrektorem artystycznym panią Małgorzatą Korczyńską nieustannie zastanawiamy się nad repertuarem. Odważnie sięgamy po utwory, które nie miały do tej pory swoich wielogłosowych opracowań. Obecnie pracujemy nad Elevation of Love Esbjörna Svenssona, wcześniej był np. Spain Chicka Corei. Nie jest to więc klasyczne budowanie repertuaru.

JF: Przejdźmy teraz do Ciebie – jako wokalistki. Pisze się o Tobie jako o wokalistce jazzowej, a Twojego płytowego debiutu chyba jazzowym nie można nazwać?

AG: Myślę, że nie, ale sporo w tej kwestii zależy od perspektywy, z jakiej słuchacze do tego nagrania podchodzili. Bo skoro za muzykę jazzową uważali, np. to, co robi Norah Jones, to moja płyta mogła być uznana za jazzową.

JF: Co Cię skłoniło, aby na debiutanckie nagranie po jazz nie sięgać?

AG: Przede wszystkim chciałam nagrać płytę po polsku z całkiem nowymi piosenkami. Nie kolejny raz Osiecka, Przybora... I cieszę się, że mogłam to zrobić. Płyta: „Na mojej drodze” była dla mnie kolejnym krokiem w rozwoju. Przy pracy nad albumem wiele się nauczyłam – o sobie, a także o całym procesie tworzenia i zamykania materiału. Ja już mogę iść dalej, ale wcześniej oddałam w dłonie słuchaczy płytę bardzo delikatną, wśród której niektórzy na pewno znajdą kilka pięknych piosenek Miłosza Wośko, Janusza Onufrowicza i Tomka Wachnowskiego.

Poza tym za tę płytę otrzymałam duże wyróżnienie jakim była nominacja do nagrody Fryderyk w kategorii Jazzowy Fonograficzny Debiut Roku. Tak więc gdzie zaczyna się jazz? W każdym razie, nowa płyta jest zupełnie inna.

JF: To prawda! W całości wypełniają ją standardy, co więcej, utwory, które mają długą, piękną i sądzę bardzo wymagającą tradycję wykonawczą. Wśród nich także utwór znany z przejmującego wykonania Carmen McRae Send in the Clowns. Nie miałaś obaw, że nie sprostasz historii?

AG: Oj, nie tylko Ona pięknie śpiewała ten utwór, ale gdybym skupiała się tylko na tym, pewnie nie uniosłabym ciężaru. Swoją drogą oprócz ogromnej pokory, nie sposób stać na scenie bez choćby odrobiny charakteru. Ufam sobie na tyle, by podjąć próbę zmierzenia się z legendami, ale po swojemu i jestem gotowa za to odpowiadać. Zresztą muzyka to nie zawody, a myśl o tym, że muszę coś udowadniać raczej podcina skrzydła niż pozwala się uwolnić.

Wspomniałeś Send in the Clowns – ten utwór znałam od bardzo dawna i chyba nigdy bym po niego nie sięgnęła, gdyby nie tekst. Słowa stały się na tyle ważne, że postanowiłam zamieścić tę piosenkę na płycie. Każdy z utworów jest dla mnie bardzo ważny, pojawia się nie bez przyczyny. Całą opowieść, jaką jest album, kończy tytułowy Still I Rise – szczególny dla mnie utwór, ponieważ jestem jego współautorką. Ta płyta to historia przemian i zdarzeń, z którymi przyszło mi się mierzyć w ostatnim roku, a które odcisnęły się piętnem na muzyce – to słychać szczególnie podczas koncertów.

JF: Jednym z efektów tej przemiany jest zmiana nazwiska? Już nie Anna Stepniewska, tylko Anna Gadt?

AG: Tak, to raczej symboliczna zmiana, ale nie sposób jej nie zauważyć. To nazwisko mojej Mamy, a samą zmianę traktuję jako powrót do korzeni, powrót w głąb siebie... próbę znalezienia tego, co pozwala mi się spełniać i czyni wolną poprzez odwagę bycia absolutnie szczerym wobec siebie.

JF: Towarzyszy Ci także nowy zespół. Czy to formacja na stałe z Tobą współpracująca czy skład skrzyknięty tylko na potrzeby nagrania?

AG: Na płycie grają Rafał Stępień, Maciej Garbowski i Krzysztof Gradziuk. Trio, które idealnie odpowiada mojej potrzebie dialogowania i interakcji w muzyce. Być może pomaga nam w tym wieloletnia znajomość i wcześniej grywane koncerty. Zresztą z koncertów pojawiła się koncepcja płyty. Aby zachować energię, na której mi najbardziej zależało, zdecydowaliśmy się nagrywać na tzw. setkę, co w zasadzie nie powinno dziwić w przypadku muzyki improwizowanej.

JF: Które z jazzowych śpiewaczek, a może nie tylko śpiewaczek są dla Ciebie ważne?

AG: Bez wątpienia Shirley Horn, do jej płyt wracam najczęściej – szczególnie: May the Music Never End i oczywiście Here’s to Life, od lat jestem pod ogromnym wrażeniem jej sposobu śpiewania, wyrażania emocji. To chyba już się nigdy nie zmieni! (śmiech) Do tych najważniejszych dołączy zapewne Dianne Reeves, Joni Mitchell i oczywiście królowe: Billie Holliday oraz Ella Fitzgerald.

Od jakiegoś czasu mocniej fascynuje mnie europejska wokalistyka, niestety mało znani w Polsce: Gábor Winand, David Linx, a także Maria Joao! Jej niezwykła odwaga i bezkompromisowość w kształtowaniu swojej drogi, bez żadnych wątpliwości i bez zbędnej kokieterii przekonuje do swojej wokalnej sztuki. Jest w tej artystycznej propozycji jakaś czystość, ogromny autentyzm, ale także zdrowy egoizm. 

Ale moje inspiracje muzyczne to nie tylko wokaliści z kręgu jazzu. Muszę oddać sprawiedliwość i wspomnieć nazwiska: Bobo Stenson, Charles Lloyd, Keith Jarrett, Brad Mehldau, mam również słabość do płyt Billy’ego Harpera – szczególnie po naszym spotkaniu podczas Zmagań Jazzowych, a także Peter Gabriel, Björk a nawet Tom Waits, w tym całym kotle przeróżności znajdzie się również muzyka klasyczna a szczególnie Bach – który potrafi wytłumaczyć mi wiele prawidłowości tego świata. Ciągle mam wrażenie że jeszcze dużo muzyki, książek, w ogóle sztuki jest do poznania.

JF: Za chwilę premiera płyty, będą pewnie koncerty. Czego chciałabyś, aby Ci życzyć u progu tym razem jazzowej kariery?

AG: Wewnętrznego spokoju.

Rozmawiał: Maciej Karłowski


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 10-11/2010


 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu