Wywiady

fot. Eliza Dworak

Bartosz Dworak: Liryzm i żar

Bogdan Chmura


Polski jazz skrzypkami stoi! Niegdyś Seifert, Urbaniak, Dębski, dziś – Adam Bałdych, Mateusz Smoczyński, Dawid Lubowicz, by wymienić tylko tych najważniejszych. Do tego ekskluzywnego grona dołączył niedawno Bartosz Dworak, młody, utalentowany artysta, kompozytor, lider własnego kwartetu, który zwyciężał w najważniejszych konkursach jazzowych, na Jazz Contest w Tarnowie, Jazz Juniors w Krakowie i Bielskiej Zadymce Jazzowej, zdobywca I nagrody na tegorocznym Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Zbigniewa Seiferta.

JAZZ FORUM: Niedawno wróciłeś z Maroka.

BARTOSZ DWORAK: W Maroku grałem na festiwalu jazzowym z Atom String Quartet. To fantastyczny zespół, wspaniałe, kompletnie zakręcone osobowości. Granie z nimi było ogromną frajdą, ale też sporym wyzwaniem – nigdy wcześniej nie byłem członkiem kwartetu smyczkowego. Przed nami jeszcze kilka koncertów.

JF: Ty i Twój brat jesteście muzykami. Czy w rodzinie Dworaków istniała jakaś tradycja muzyczna?

BD: Tak, od pokoleń, choć była to raczej tradycja muzykowania amatorskiego. Zawsze ktoś, czy to moja mama, tato, czy ciocia, na czymś grał. W domu było pianino, gitara. Moi pradziadowie byli wiejskimi muzykantami. Jeden z nich grał na trąbce i na skrzypcach. Udało mi się nawet odnaleźć jego instrumenty, są wciąż w niezłym stanie. Pradziadek częściowo utrzymywał się z grania, więc można powiedzieć, że był profesjonalnym muzykiem. (śmiech)

JF: Dlaczego skrzypce? To była Twoja decyzja?

BD: Zdecydowali rodzice, a ja się podporządkowałem. Skrzypce? OK, zobaczmy, jak to będzie. Zapisali mnie do Ogniska Muzycznego w Tarnowie, a potem do Szkoły Muzycznej. Od początku wszystko szło bardzo dobrze, choć, jak wiadomo, praca z tym instrumentem nie jest łatwa dla dziecka – trzeba dużo i regularnie ćwiczyć, a efekty przychodzą po dłuższym czasie. Była to dla mnie przyjemność, ale i obowiązek. Z czasem zaczęło mi to sprawiać coraz większą przyjemność, bo mogłem grać przed większym gronem podczas występów w szkole.

JF: Czy myślałeś o karierze skrzypka klasycznego, pociągał Cię repertuar poważny?

BD: W tamtym czasie w ogóle nie myślałem w ten sposób. Po prostu grałem i starałem się to robić jak najlepiej. Kiedy znalazłem się w tarnowskim Liceum Muzycznym, zacząłem traktować muzykę bardziej świadomie. I wtedy zauważyłem, że klasyka zaczyna mnie nieco nużyć. Czułem się ograniczany przez tę konwencję grania, chciałem bardziej tworzyć niż odtwarzać. Męczyły mnie długie formy (koncerty skrzypcowe, sonaty), miałem nawet problemy, by je opanować pamięciowo. Chciałem coś zmienić, ale na pewno nie instrument.

JF: I wtedy…

BD: …mój nauczyciel skrzypiec Jan Kołodziejczyk, widząc moje rozterki uświadomił mi, że na skrzypcach można też grać inną muzykę, np. jazz. Zaczął mi pożyczać płyty Seiferta, Ponty’ego, Lockwooda, Grappellego. To był przełomowy moment. Jednak decyzję o tym, że zostanę jazzmanem podjąłem samodzielnie – profesor Kołodziejczyk wspierał ją, lecz jednocześnie skutecznie motywował mnie do dalszego doskonalenia warsztatu klasycznego.

JF: Dawniej profesorowie uważali, że jazz „psuje rękę”…

BD: I jest w tym trochę prawdy. (śmiech) A tak na serio: to było niesamowite, że w szkole ukierunkowanej klasycznie udało mi się tak dobrze poznać inne style muzyczne. Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że ta nauka była wspaniałym doświadczeniem i dała mi genialną bazę. Zresztą tak naprawdę nie zerwałem z klasyką – by utrzymać dobrą kondycję techniczną nadal ćwiczę gamy, pasaże, gram utwory Bacha.

JF: Czy w liceum miałeś kolegów, których też ciągnęło do jazzu?

BD: Oczywiście. Przez tę szkołę przewinęło się wielu muzyków rozrywkowych, ci ludzie zawsze tworzyli rodzaj „undergroundu”. W końcu i ja znalazłem się w tym gronie. Organizowaliśmy jamy, słuchaliśmy wspólnie nagrań, dyskutowaliśmy o muzyce. Pod koniec liceum, wspólnie z Danielem Kapustką, Kajetanem Borowskim (który początkowo grał ze mną w Kwartecie) i Piotrem Południakiem, założyliśmy grupę Sandwich On The Floor.

Fascynowała nas muzyka fusion, jej moc brzmieniowa, ekspresja. Grałem wtedy na skrzypcach elektrycznych, które traktowałem jako odskocznię od klasycznego brzmienia. Ten zespół teoretycznie istnieje nadal, nawet czasem gramy, ale nie na koncertach, bo jesteśmy zajęci własnymi projektami. Na pewno będziemy to kontynuować – jesteśmy ze sobą związani muzycznie i emocjonalnie.

JF: Jaki wpływ miała na Ciebie sztuka i legenda Zbigniewa Seiferta?

BD: Jego muzyka zafascynowała mnie od momentu, gdy po raz pierwszy usłyszałem ją na płytach profesora Kołodziejczyka. Zaskoczyło mnie m.in. to, że Seifert gra niezwykłe rzeczy na instrumencie akustycznym. Ujęła mnie też ta polska nuta, która była silnie obecna w jego utworach. Szybko dotarło do mnie, że skrzypce mogą być narzędziem służącym do wykonywania bardzo nowoczesnej muzyki. Wcześniej ten instrument kojarzył mi się z jakimś gypsy-jazzem (te nieznośne glissanda, wibrata) i swingiem. Seifert zaproponował coś totalnie odmiennego! Pod jego wpływem wróciłem do grania akustycznego.

JF: Jak przebiegała Twoja edukacja w Instytucie Jazzu w Katowicach?

BD: To był wspaniały czas… Chętnie bym tam powrócił. Zawsze marzyłem, by studiować w Katowicach, w ogóle nie brałem pod uwagę innej uczelni. Poznałem tam mnóstwo ciekawych ludzi, wydarzyło się wiele wspaniałych rzeczy, o których mógłbym opowiadać godzinami. Ważne były nie tylko zajęcia, ale właśnie kontakty z ludźmi, wymiana doświadczeń, wspólne przeżywanie muzyki, dyskusje, jamy. Ktoś przynosił jakieś nagrania, ktoś inny nowinki na temat technik gry na instrumencie – słowem, tkwiłem w samym centrum twórczego fermentu. To wszystko bardzo mocno wpłynęło na mój rozwój, otworzyło mnie na wiele rzeczy. Bardzo dobrze wspominam zajęcia z moim profesorem skrzypiec Henrykiem Gembalskim, z Piotrem Wojtasikiem, Pawłem Tomaszewskim, z Grzegorzem Nagórskim. Pomyślałem sobie kiedyś, że warto byłoby przebrnąć przez to wszystko raz jeszcze, bo teraz, mając już większą świadomość, mógłbym wyciągnąć z tych zajęć znacznie więcej i lepiej to wykorzystać.

JF: Już na studiach byłeś bardzo aktywny. Współpracowałeś z Teatrem Witkacego w Zakopanem, założyłeś własny Kwartet, grałeś w formacji Klezzmates.

BD: Z Teatrem Witkacego zaczą?em wsp??pracowa? na pierwszym roku studi?w, ta wsp??praca trwa do tej pory. Gramy podczas spektakli ? muzyka wykonywana na ?ywo jest zawsze integraln? cz??ci? przedstawienia. Teatr Witkacego to klimatyczne miejsce i?wspaniali ludzie. Uwielbiam tam wyst?powa?. Z?Klezzmates te? gram do dzi?. Ta formacja wykonuje fuzj? muzyki klezmerskiej, muzyki ?wiata i?klasyki z?elementami improwizacji. Kolejne ciekawe do?wiadczenie.

łem współpracować na pierwszym roku studiów, ta współpraca trwa do tej pory. Gramy podczas spektakli – muzyka wykonywana na żywo jest zawsze integralną częścią przedstawienia. Teatr Witkacego to klimatyczne miejsce i wspaniali ludzie. Uwielbiam tam występować. Z Klezzmates też gram do dziś. Ta formacja wykonuje fuzję muzyki klezmerskiej, muzyki świata i klasyki z elementami improwizacji. Kolejne ciekawe doświadczenie.

JF: Porozmawiajmy o Twoich sukcesach, bo jest ich niemało. Zaczęło się od nagrody na Jazz Contest w Tarnowie.

BD: Tak, od tego się zaczęło. Tam Bartosz Dworak Quartet zdobył pierwsze laury, a ja nagrody indywidualne.

JF: Niedługo później Twój zespół wygrał konkurs na Jazz Juniors. Nagrodziło Was międzynarodowe, a więc w pełni bezstronne jury.

BD: To, że doceniło nas międzynarodowe jury, dodało nam skrzydeł. Uzasadnienie werdyktu pokrywało się z tym, co pokazaliśmy na scenie – graliśmy muzykę nawiązującą do polskiego jazzu i nowych trendów.

JF: Wkrótce zdobyliście Grand Prix na Bielskiej Zadymce Jazzowej; częścią nagrody była możliwość nagrania debiutanckiego krążka, który właśnie się ukazał.

BD: Ta nagroda i płyta są dla nas niezwykle ważne, otwierają przed nami zupełnie nowe perspektywy, stanowią przepustkę do wyższej ligi.

JF: Twoją najważniejszą nagrodą jest ta ostatnia, wywalczona na konkursie im. Zbigniewa Seiferta w Lusławicach. Spodziewałeś się, że zdobędziesz I miejsce?

BD: W żadnym wypadku, ale skłamałbym mówiąc, że pojechałem do Lusławic tylko po to, żeby sobie pograć – każdy, kto uczestniczy w jakimkolwiek konkursie liczy na jakieś laury. Byłem ogromnie zaskoczony tym, co się wydarzyło, bo werdykt jury do ostatnich sekund był utrzymywany w tajemnicy. Przed koncertem finalistów w Centrum Manggha byliśmy mocno zestresowani – wiedzieliśmy już, że jesteśmy laureatami, ale nie mieliśmy pojęcia, kto zdobył I nagrodę.

JF: Ponoć podczas obrad zdenerwowani jurorzy wychodzili z sali, trzaskając drzwiami..

BD: Wcale się nie dziwię, bo gdybym był w jury też bym trzaskał drzwiami. (śmiech) Ci ludzie mieli naprawdę ciężki orzech do zgryzienia – każdy z wykonawców grał wspaniale, każdy był unikatowy na swój sposób. Zastanawialiśmy się wspólnie z innymi uczestnikami, jak to się skończy, co oni wymyślą, bo coś musieli wymyślić, to był jednak konkurs, trzeba było przyznać nagrody.

JF: Czy podczas przesłuchań wytypowałeś jakiegoś konkurenta, który mógłby szczególnie Ci zagrozić?

BD: Czułem, że wszyscy mogą mi zagrozić (śmiech), bo poziom był naprawdę bardzo wysoki.

JF: Jak odczułeś ten sukces jako muzyk? Masz teraz więcej propozycji grania?

BD: Oczywiście. Pojawiło się wiele zaproszeń na koncerty i festiwale. Ja i mój zespół mamy teraz dość komfortową sytuację – możemy dużo grać, cieszyć się tym i rozwijać naszą muzykę. Dla mnie ważną rzeczą jest też ciągły kontakt z członkami jury, szczególnie z Markiem Feldmanem. Miałem okazję z nim rozmawiać, jest bardzo otwartą i chętną do pomocy osobą. Ten konkurs dał mi również szansę spotkania z innymi skrzypkami z Europy, wejścia w ten bardzo wąski krąg.

JF: Planujesz rozwijać karierę solową, grając z różnymi sekcjami (jak np. Adam Bałdych), czy raczej pozostaniesz liderem Bartosz Dworak Quartet? Jedno nie wyklucza drugiego.

BD: Mam mnóstwo pomysłów na nowe rzeczy, ale odkładam je na później, bo teraz dużo koncertuję z Kwartetem. Jeden z takich pomysłów już został zrealizowany. Współpracuję z Piotrem Południakiem, z jego
Noontide Trio – tylko skrzypce, skrzypce, kontrabas i bębny, bez instrumentu harmonicznego, choć nie do końca, bo czasem moje skrzypce pełnią taką rolę. Generalnie, jestem otwarty na różne gatunki, nie chcę się zasklepiać w jednej stylistyce. Jednak w tym momencie moją główną bazą jest Kwartet, jemu poświęcam najwięcej czasu i energii.

JF: Twoja płyta „Live At Radio Katowice” jest w jakimś sensie odzwierciedleniem credo zespołu, które przytoczę: „główną muzyczną ideą bandu jest w pełni akustyczne brzmienie oraz synteza tradycji z nowoczesnością i elementami polskiej muzyki ludowej”.

BD: Nie jest to jakieś sztywne założenie, które kiedyś powstało, a teraz musimy je realizować za wszelką cenę. Po prostu próbowaliśmy nazwać to, co robimy. Ten element polski, etniczny jest bardzo istotny. Moja muzyka wynika w dużym stopniu z miejsca, w którym się urodziłem, z kontaktów z ludźmi, którzy mnie otaczali, krajobrazu, przyrody. Przed tym nie można uciekać, trzeba to raczej pielęgnować.

JF: Dzieje się tu wiele zaskakujących rzeczy. Mam na myśli zarówno utwory, jak i całą kompozycję albumu. I dobrze, bo jazz musi być nieprzewidywalny.

BD: I niedopowiedziany! Właśnie w tym kierunku staramy się podążać. Dlatego pewne sprawy zostawiamy otwarte, tylko naszkicowane, a potem obserwujemy, co się wydarzy na scenie. Wyznaczamy sobie jakiś zarys, punkt wyjścia, spotkania, i to się sprawdza, bo dobrze się znamy i możemy sobie zaufać. Taki sposób działania bardzo ożywczo wpływa na naszą muzykę.

JF: Jak wyglądała praca w studiu? Nagranie przebiegło chyba gładko, bo część tych utworów graliście wcześniej na koncertach i konkursach.

BD: Tak, wszystko poszło bardzo sprawnie. Zarejestrowaliśmy materiał z koncertu i, awaryjnie, przed koncertem, całość raz jeszcze. Na płycie znalazł się materiał „lajfowy”, nagrany na setkę, bez najmniejszych poprawek, nie licząc miksu i masteringu.

JF: Płyta brzmi świetnie, realizator wykonał kawał dobrej roboty.

BD: To prawda. Nasz przyjaciel Mateusz Sołtysik jest rewelacyjnym realizatorem. Współpracuje z nami od pewnego czasu, więc doskonale wie, jak ma brzmieć nasz zespół i mój instrument.

JF: Album otwiera Zwyrtaniec – czy tytuł tego utworu pochodzi od „zwyrtania”, zakręconej figury w tańcu góralskim?

BD: Tak, ale pisząc ten kawałek miałem też na myśli pewną karkołomność tematu i parcie muzyki do przodu.

JF: Mamy tu dynamiczny temat ze zmieniającym się metrum i kontrastującą z nim kantylenę, która płynnie przechodzi w liryczne solo skrzypiec, potem ciekawą improwizację pianisty i powrót do „bazy”.

BD: Początkowo może się wydawać, że ten numer będzie w całości taki ofensywny, ale w pewnym momencie wszystko się wycisza i dopiero po chwili muzyka zaczyna stopniowo dążyć do kulminacji. Forma tego utworu jest prosta, ale dzięki temu Zwyrtańca można grać na wiele sposobów. I tak też czynimy – za każdym razem staramy się, by zmierzał w inną stronę.

JF: To niewątpliwie jeden z hitów albumu i zarazem wizytówka zespołu.

BD: Rzeczywiście, wiele osób kojarzy ten numer z nami, pyta o niego. Bardzo lubimy go grać na koncertach i zawsze jest owacyjnie przyjmowany.

JF: W If You Have an Extra Power, Don’t Forget to Use a Towel! operujesz bardziej zawansowanymi środkami, utwór posiada wyrafinowaną linię melodyczną i swobodniejszą formę.

BD: To na pewno ciekawy utwór, zupełnie inny od poprzedniego. Jest jakby nie do końca zdefiniowany, ale właśnie o coś takiego mi chodziło. Pokazuje pewien kierunek, w jakim chciałbym rozwijać moją muzykę. Pętla akordów i harmonia dają nam wielką swobodę interpretacji.

JF: Skąd pomysł, by na płycie znalazł się Mikell’s, piękny temat („na trzy”)
Joeya Calderazzo?

BD: Graliśmy wiele utworów innych artystów, ale zawsze brakowało nam jakiegoś numeru właśnie „na trzy”. W końcu trafiliśmy na Mikell’s, który okazał się idealny. Jego stosunkowo prosta konstrukcja wyzwoliła w nas szaloną inwencję i dała nam dużo radości muzykowania. Nie byliśmy pewni, czy ten utwór wejdzie na płytę, ale po przesłuchaniu nagrania doszliśmy do wniosku, że musimy je pokazać, bo jest tam dużo dobrej muzyki.

JF: Train People Kulpowicza rozpoczyna się od tajemniczego intro kontrabasu, które po chwili przechodzi w dynamiczną narrację – tutaj silnie nawiązujesz do stylu Seiferta, a pianista do estetyki Tynera.

BD: Genialny kawałek! Jest w nim tradycja, polskość i niesamowita moc. To prawda, w naszym graniu jest sporo Seiferta i Tynera, ale to wynika właśnie z charakteru tego utworu, jego dynamiki. Kiedy wykonujemy Train People, to zawsze gęba nam się śmieje, bo możemy sobie solidnie pograć, uwolnić naszą energię.

JF: Zaskoczył mnie Ballad I Piotra Matusika ze względu na impresyjny charakter muzyki i wasze intuicyjne granie; słychać tu wpływy „etniczne” i klasyczne – najpierw echa impresjonizmu i awangardy XX wieku (fortepian), a później
postromantyzmu (partia skrzypiec).

BD: Niezwykle ciekawa kompozycja, z fajną harmonią, lekko preparowanym fortepianem i pięknym tematem; bardzo nam zależało, by zabrzmiał on właśnie w taki
postromantyczny sposób, by czuło się w nim liryzm, a jednocześnie rozdarcie i żar. Nie ma tutaj typowej solówki, poza intrem, gdzie jednak sporo się dzieje. Ten utwór Piotrek Matusik grał też z innymi składami, ale inaczej, w bardziej konwencjonalny sposób. Warto dodać, że jest on też autorem Eternal July, fantastycznego utworu, który wykonywałem na konkursie Seiferta. Mam nadzieję, że znajdzie się na naszej następnej płycie.

JF: Album wieńczy Turbulent Plover Seiferta, w którym zespół pokazuje doskonałe zgranie i precyzję. Wymarzony finał płyty.

BD: Turbulent PloverZwyrtaniec tworzą taką mocną klamrę, obramowanie całego albumu. Oba są bardzo Seifertowskie w charakterze. Turbulent Plover to również nasz popisowy numer, którym przeważnie kończymy koncerty. W tym utworze ogromną rolę odgrywa sekcja rytmiczna – wrażenie precyzji i zgrania powstaje właśnie dzięki wspaniałej postawie mojego brata Kuby i perkusisty Szymona Madeja. Chłopcy spisali się na medal, obaj są motorem tej kompozycji, dają jej solidny napęd.

JF: Układ utworów na płycie jest idealny, muzyka przez cały czas jakby faluje, wciąż coś się dzieje.

BD: Bardzo to lubię. W graniu, w utworach mojego autorstwa i w konstrukcjach albumów. Te zmieniające się emocje, jedna wynikająca z drugiej... Nie przepadam za muzyką i płytami, które od początku do końca rozgrywają się na tym samym poziomie.

JF: To samo mogę powiedzieć jako odbiorca – lubię być poniewierany emocjonalnie.

BD: To musi działać w obie strony, na tym polega relacja artysta – słuchacz.

JF: Twój album uświadomił mi, że nie jesteś typem wirtuoza, nie próbujesz olśnić słuchacza biegłością palców.

BD: Jest coś takiego, że gdy ludzie widzą na scenie skrzypka, to od razu oczekują od niego fajerwerków technicznych. To dziwne, bo jak ktoś gra np. na trąbce, publiczność nie ma takich oczekiwań. Nie wiem, dlaczego.

JF: To chyba wynika z tradycji klasycznej – sporo repertuaru na skrzypce powstało z myślą o wirtuozach, często na ich zamówienie. Paganini był samowystarczalny – tworzył dla siebie.

BD: To prawda, skrzypce kojarzą się z wirtuozerią, bo ten instrument ma niesamowity potencjał techniczny i wyrazowy. Ja staram się znaleźć jakiś złoty środek, wykorzystuję technikę tam, gdzie jest niezbędna, nie dla niej samej. Oczywiście, nie sposób uciec od pewnych rzeczy, ale trzeba zachować czujność, żeby nie przesadzić w żadną stronę. Bardziej niż na technice koncentruję się na intonacji, brzmieniu, artykulacji, melodii – w ogóle, myślę w sposób melodyczny.

JF: Jesteś nie tylko skrzypkiem, ale też oryginalnym kompozytorem – If You Have an Extra Power, Don’t Forget to Use a Towel! to prawdziwa perełka. Jak powstają Twoje utwory?

BD: Tych gotowych utworów nie ma zbyt wiele, ale przecież jestem dopiero na początku drogi. Mam natomiast masę pomysłów, do których często sięgam. To są nagrania robocze lub szkice zapisane w nutach. Te pomysły – motywy melodyczne, riffy – pojawiają się przeważnie podczas grania lub ćwiczenia na skrzypcach. Kiedy pracuję nad harmonią, siadam do fortepianu. Czasem jest odwrotnie – mam jakiś pomysł harmoniczny, a potem staram się do niego dokomponować temat.

JF: To chyba właściwy moment, byś opowiedział nam o członkach Twojego zespołu. Masz w nim niezwykle kreatywnego pianistę.

BD: Z Piotrem Matusikiem świetnie mi się współpracuje. On ma taką niesamowitą elastyczność i otwartą głowę. Bardzo dobrze rozumiemy się na scenie. Podczas koncertów wspiera zespół i mnie, potrafi inspirować, nawiązywać dialogi, pokazuje jakieś ścieżki, którymi później podążamy. Poza tym jest świetny techniczne. Próbujemy też grać w duecie i bardzo dobrze to wychodzi.

JF: Na perkusji gra Szymon Madej, muzyk bardzo wszechstronny, udzielający się także w innych formacjach, m.in. w Lichtański Sound Lab i F.O.U.R.S.

BD: Nie tylko. Gra też z Grzegorzem Nagórskim, Piotrem Wojtasikiem, Joachimem Menclem, muzykami amerykańskimi. Jest rozchwytywanym perkusistą. Uwielbiam jego timing i muzyczny smak.

JF: W Kwartecie od początku gra Twój brat Kuba, niezwykle utalentowany basista.

BD: Zaczynał jako pianista, mając 14 lat przerzucił się na kontrabas. Szybko osiągnął niesamowity poziom, jest jednym z filarów Kwartetu. W ogóle Szymon i Kuba robią świetną robotę, są zawsze tam, gdzie powinni. W wielu przypadkach wzmacniają to, co się dzieje w partiach fortepianu czy skrzypiec. Szymon bardzo uważnie słucha tego, co gramy i dyskretnie wspiera muzyczną akcję. Nie próbuje eksponować siebie, z Kubą jest podobnie. Staramy się robić muzykę wspólnie, tworzyć jakąś całość, a nie pokazywać, że każdy z nas jest megasolistą.

JF: Jakim jesteś szefem?

BD: W zasadzie stanowimy demokratyczny kolektyw, ale ktoś musi czuwać nad główną linią zespołu. Nie staram się niczego narzucać na siłę, raczej sugeruję pewne rzeczy, przedstawiam swoją wizję. Zawsze chętnie słucham inspiracji i uwag kolegów – czę?? pomys??w zawartych w?moich utworach wysz?a w?a?nie od nich. Bywa, ?e nie zgadzam si? na pewne rzeczy, ale bez przesady. W?sumie, daj? ch?opakom sporo przestrzeni.

ść pomysłów zawartych w moich utworach wyszła właśnie od nich. Bywa, że nie zgadzam się na pewne rzeczy, ale bez przesady. W sumie, daję chłopakom sporo przestrzeni.

JF: Jak zamierzasz teraz pokierować swoją karierą?

BD: To jest dobry czas i dla mnie, i dla zespołu. Mamy pomysły, energię i chcemy to wykorzystać. Zależy mi, by jak najwięcej nagrywać. Nawet w celu dokumentowania mojego rozwoju. Już pracujemy nad następną płytą, mamy niemal 50 procent gotowego materiału. Będziemy też studiować i opracowywać kolejne utwory Seiferta, chcemy mieć więcej jego muzyki w repertuarze. Mam nadzieję, że uda mi się wyjechać do Stanów. Chciałbym poznać tamtejsze środowisko, ludzi, przyjrzeć się, jak to wszystko działa. Moim przewodnikiem będzie Mark Feldman, który zadeklarował wszechstronne wsparcie.

JF: Na stypendium w Stanach był już Twój brat Kuba. Jego umiejętności docenił sam Darek Oleszkiewicz, który zaprosił go do LA.

BD: Szczerze mówiąc, nie miałem jeszcze okazji, by porozmawiać o tym z bratem. Wiem tylko tyle, że był tam pochłonięty wieloma sprawami i wrócił naładowany energią i pomysłami.

JF: Gdzie i kiedy będzie można Cię usłyszeć w najbliższym czasie?

BD: Na pewno wystąpimy na Jazz Juniors (jako laureaci z poprzedniego roku) i na Śląskim Festiwalu Jazzowym. W lutym zagramy osiem lub dziewięć koncertów w Rosji. Planujemy także występy w kilku krajach europejskich.

Rozmawiał: Bogdan Chmura



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu