Artykuł został opublikowany w numerze 4-5/2014 Jazz Forum.
W ramach cyklu ambitnych koncertów organizowanych przez Program II Polskiego Radia i Agencję Adamiak Jazz mieliśmy szczęście przypomnieć sobie jak brzmi na żywo jeden z najwspanialszych gitarzystów naszych czasów. Do stołecznego Studia im. W. Lutosławskiego (4 kwietnia br.) przybył z gitarą Bill Frisell w towarzystwie altowiolisty Eyvinda Kanga oraz perkusisty Rudy’ego Roystona. W swych impresjonistycznych wizjach Frisell szczególnie upodobał sobie splatanie brzmień gitary i instrumentów smyczkowych.
Dobrze, że nie zapomniała o wirtuozie gitary nasza publiczność, która wypełniła znakomitą akustycznie salę i zasłuchała się w interpretacjach materiału z płyty „Beautiful Dreamers”, zrealizowanej przez to samo trio. Tu nastąpiła niespodzianka, bo forma prezentacji na żywo różniła się znacznie od materiału studyjnego sprzed czterech lat. Szczególnie w pierwszej części koncertu instrumentem wiodącym była silnie nagłośniona
altówka, której gitara i perkusja jakby tylko delikatnie akompaniowały. Stopniowo narastała dramaturgia: Royson coraz mocniej stosował asymetryczne akcenty perkusyjne, a Frisell podkręcał wzmocnienie, wprowadzał zapętlenia motywów i intensywniej różnicował barwy. Wraz z pojawieniem się charakterystycznego frazowania w partiach solowych poczuliśmy już w pełni obecność wirtuoza gitary na scenie. Zaś Kang nie jawił się jako wirtuoz altówki, jego zdecydowana gra stanowiła dobre tło dla fantazyjnych popisów Frisella. Royston łączący w swej grze wpływy Paula Motiana i Elvina Jonesa, potrafił się odnaleźć w każdym układzie rytmicznym i znakomicie swingował w razie potrzeby.
Występ rozpoczął się dość ascetyczną introdukcją do tematu gitarzysty Strange Meeting utrzymanego melancholijnym nastroju, który na koniec rozpłynął się w abstrakcyjnej strukturze ostinatowej. Kolejne kompozycje pochodziły najczęściej ze wspomnianego, różnorodnego stylistycznie, albumu „Beautiful Dreamers”. Był więc finezyjny folk, ulotny blues, abstrakcyjna ballada, echa klasyki amerykańskiej, free jazz, ale i energicznie swingujący bebop, często zblokowane i zręcznie przechodzące jeden w drugi. Najwspanialszy popis umiejętności dostaliśmy w interpretacji In My Life Beatlesów, z finezyjnie zagranym tematem, a potem istną orgią chromatycznych dźwięków gitary w pełnej skali, jakie jest w stanie wykrzesać tylko ten mistrz. Apetyt na unikalne doznania narastał w miarę słuchania. Nad pierwszym bisem unosił się duch Georga Gershwina, a odlotowy drugi bis nawiązywał do konwencji Motianowskiego Electric Bebop Band.
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>