Koncerty
Bobby McFerrin

Bobby McFerrin Solo

Joanna Pieczykolan


Bobby McFerrin śpiewał 16 czerwca br. w Sali Kongresowej w Warszawie, a dzień później we Wrocławiu, w ramach festiwalu WrocLove. Ostatni raz na Dolnym Śląsku gościł nieco ponad rok temu w Legnicy. Wtedy to mięliśmy okazję podziwiać mistrza wraz z genialnie przygotowanym chórem ProForma pod dyrekcją Marcina Wawruka, z materiałem albumu „VOCAbuLarieS”. Po tym, myślę jednym z najbardziej urzekających występów McFerrina w Polsce, wielu fanów bardzo wysoko zawiesiło poprzeczkę przychodząc do Hali Orbita. Na pewno nie wyszli rozczarowani.

Bobby rozpoczął bardzo spokojnie, charakterystyczną dla siebie techniką uderzania w klatkę piersiową w trakcie śpiewania, którą bardzo umiejętnie połączył z beatboxem oraz scatem. Następnie płynnie przeszedł do bluesa Sweet Home Chicago. Melodię, linię basu oraz wyraźną stopę połączył w jedną całość tak, że gdyby nie patrzeć na scenę, gdzie siedział sam jeden jedyny wokalista, można by pomyśleć, że wykonywała go co najmniej trzyosobowa grupa.

Jak wiadomo, koncerty McFerrina praktycznie w 90% są improwizowane i na każdy mamy wpływ my – słuchacze. Bobby czerpie z otoczenia, czerpie od ludzi. Zapewne właśnie dlatego wrocławski koncert był tak bogaty we współpracę z publicznością. Po raz pierwszy do wspólnego muzykowania zaprosił widownię już w trzecim utworze, kiedy to raz jednej, raz drugiej stronie sali dawał do zaśpiewania tzw. wypełniacze w swej improwizacji.

Po chwili dobrej zabawy przyszedł czas na relaks. Utworu Smile Charlie’ego Chaplina wiele osób słuchało z zamkniętymi oczami i uśmiechem na ustach, czerpiąc energię z dźwięków, jakie wydawał z siebie Bobby. Aby pobudzić zasłuchaną publiczność, zaczął nam zadawać do zaśpiewania wszelkiego rodzaju onomatopeje. Nie wszystkie były realne do powtórzenia, ale poczucie humoru fantastyczne!

Nie zwalniając tempa, przeszedł w utwór Drive, gdzie mogliśmy usłyszeć szeroki wachlarz jego możliwości. To, co niektórym wydaje się nierealne, czyli śpiew alikwotowy, Bobby wykonał z niezwykłą lekkością, wprawiając wszystkich w osłupienie. Efektowny delay „catch me, catch me, catch me...” czy uwydatnione bicie serca w zwolnieniu, rodem z horroru.

I znów blues – Opportunity, gdzie dla spotęgowania głębi swojego głosu Bobby używał octavera. Chcąc kolejny raz zintegrować się z wrocławską publicznością, zaprosił jedną osobę na scenę. Na dowód ogromnego zainteresowania pojawiło się łącznie dziewięcioro ochotników, przy piątym Bobby czterokrotnie powtarzał „Oh no, that’s enough, OK, come on, OK, you also can come...” Każdy po kolei wychodził na środek i musiał... zatańczyć do tego, co właśnie śpiewał. Na samym końcu „wystąpiły” dwie małe blondyneczki, którym tak bardzo spodobała się współpraca z McFerrinem, że nie chciały zejść ze sceny.

Po wielkich brawach dla wszystkich wykonawców, dał przybyłym zadanie sprawdzające słuch muzyczny. Bobby skakał po scenie, gdzie każdy kolejny „skok w bok” był kolejnym dźwiękiem pentatoniki. My śpiewaliśmy gamę, a Bobby swoją melodię. Najlepszym dowodem na muzykalność wrocławskiej publiczności był jednak utwór Ravel, w którym Bobby śpiewał podkład, a cała widownia wytrwała do końca śpiewając temat utworu. Sam prowodyr bardzo nas pochwalił i nagrodził brawami, mówiąc, że zazwyczaj widownia gubi się gdzieś po drodze.

W tej radosnej atmosferze Bobby wykonał słynny utwór The Beatles From Me to You, po czym przeszedł do kolejnej próby dla wrocławskiej widowni. Rozpoczął akompaniament do Ave Maria Bacha. Wszyscy rozpoczęli czysto i równo, ale w miarę rozwijania się utworu zostawało coraz mniej osób. Ponieważ Bobby nie był jedyną wybitną osobistością muzyczną na sali, mieliśmy okazję usłyszeć wrocławską śpiewaczkę operową Marzennę Wojak, która dała popis swoich umiejętności wokalnych, za co zarówno sam Bobby, jak i publiczność nagrodzili ją ogromnymi brawami.

Końcówka koncertu była idealną okazją zbliżenia się do artysty. Bobby zaprosił kilku wokalistów do wspólnej improwizacji. Na schodkach prowadzących na scenę kolejny raz pojawiło się ich oczywiście o wiele więcej niż sugerował, ale przyjął wszystkich i każdemu poświęcał tyle samo uwagi. Mieliśmy okazję usłyszeć m.in. Route 66, pokaz beat-boxu, czy... Wlazł kotek na płotek.

Bobby powrócił na scenę, aby samemu wykonać utwór Blackbird, ale nie dał nam zbyt długo odpocząć, ponieważ kolejny raz otrzymaliśmy zadanie do wykonania, a mianowicie gwizdanie, które znów wyszło nam doskonale.

Na sam koniec Bobby zaprosił 16 profesjonalnych wokalistów. Jak można się było spodziewać pojawiło się ich nie 16, a prawie 30... Podzielił ich na głosy, tworząc sobie podkład do właśnie wymyślanej wokalizy na zasadzie Circle Song. I tak, po około 10 minutach improwizacji, zakończył koncert, zostawiając wrocławską publiczność w stanie gorączki. Po kilkuminutowych oklaskach i nawoływaniach do ponownego wyjścia, Bobby powrócił i wykonał kojąco ostatni już utwór tego wieczoru Somewhere Over the Rainbow.

Joanna Pieczykolan


Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 7-8/2011


 


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu