Koncerty
Bobby McFerrin

Bobby McFerrin w Legnicy

Asia Pieczykolan


W ramach Ogólnopolskiego Turnieju Chórów Legnica Cantat 13 maja br. wystąpił Bobby McFerrin. Towarzyszył mu chór Pro Forma  p/d Marcina Wawruka, trzykrotny zdobywca „Złotej Lutni” – głównej nagrody tego festiwalu.

Tłum fanów z całej Polski wypełnił szczelnie Dziedziniec Akademii Rycerskiej. W powietrzu czuło się podniecenie. Charyzmatycznego wokalistę wywołały na scenę gromkie brawa. Gdy zaczął śpiewać, zapadła całkowita cisza – jak się później okazało, była to cisza przed burzą.

Koncert zaczął się zwiewnie i delikatnie. Bobby fruwał od dźwięku do dźwięku z ogromną lekkością, utożsamiając się z naturą przez naśladowanie odgłosów wody i powietrza, wplatając je umiejętnie w subtelne wokalizy. Po chwili skupienia wstał z krzesła i zaintonował utwór tym razem skoczny, dynamiczny, bardzo rytmiczny, do którego dodał scat, beatbox i oczywiście dużą dawkę humoru.

W kolejnej sekwencji wciągnął do współpracy chórzystów. Podchodził do poszczególnych głosów, zadawał partie do śpiewania, przygotowując sobie podkład do właśnie wymyślanego utworu. W następnej odsłonie, bez udziału chóru i publiczności, improwizował solo, a z jego fraz wyłonił się bluesowy szlagier Sweet Home Chicago.

Chórzyści z  Pro Forma, którzy w trakcie solowych popisów Bobby’ego siedzieli z tyłu sceny na krzesłach, nagle powstali. Na scenie pojawił się Roger Treece – współtwórca albumu Bobby’ego McFerrina „VOCAbuLarieS”. Chyba nikt nie spodziewał się utworów z najnowszej płyty. Nagrany materiał wydawał się nie do odtworzenia na żywo. Ale oto, gdy Bobby afrykańską zaśpiewką pociągnął za sobą chór, rozpoznaliśmy... The Garden! Chór idealnie odczytał zamysł twórców „VOCAbuLarieS”. W kolejnym utworze ponownie zostało zaangażowane audytorium. Bobby zadawał nam do zaśpiewania linie melodyczne, które mieliśmy odtworzyć na jego znak. Był przy tym bardzo podstępny i sprytny, ale nie udało mu się wybić z rytmu polskiej publiczności. Ciągle zaskakiwał w inny sposób, robiąc swój własny delay, a po chwili echo. Zatracało się obraz rzeczywisty i w zasadzie nie wiadomo było, czy to Bobby, czy elektronika, czy może czary…

Chwilę później w burzy oklasków rozległ się warkot. Ponieważ koncert był na wolnym powietrzu, wiele osób myślało, że ktoś po prostu sprawdza moc silnika. Szybko się jednak okazało, że to Bobby dawał upust swoim umiejętnościom wokalnym, rozpoczynając utwór Drive. Machał mikrofonem we wszystkie strony, osiągając między innymi idealny odgłos nadjeżdżającego bolidu Formuły 1.

I wreszcie mój zdecydowany faworyt legnickiego koncertu – Messages, nostalgiczna kompozycja niesamowicie nasycona emocjami. Perfekcyjnie wykonali ją chórzyści, wprawiając publiczność w osłupienie. Nawet sam Bobby bił im brawo.

Wszyscy z zapartym tchem śledzili to, co dzieje się na scenie.  Każdy ruch, każdy szczegół, wszystko miało znaczenie dla dalszego rozwoju sytuacji, bo Bobby czerpie z otoczenia, czerpie od ludzi. Przykładem jego całkowitej spontaniczności i naturalności był moment, kiedy zaprosił na scenę jednego z widzów, z którym prowadził muzyczny dialog. Nagle w trakcie improwizacji na pobliskiej wieży kościelnej o godzinie 21:00 wybił dzwon. Bobby słysząc ten dźwięk, odwrócił się do publiczności, złożył ręce do modlitwy i zaśpiewał sakralną melodię, rozbawiając nas do łez. Po czym, jakby nigdy nic, wrócił do dialogu z gościem…

Tego wieczoru zaprosił na scenę jeszcze dwie osoby z publiczności, z którymi bawił się dźwiękami. Potem zszedł do nas – fanów w audytorium. Nikt nie wiedział, komu podstawi mikrofon, aby powtórzył za nim jedną z jego fraz. Wróciwszy na scenę, zaśpiewał jeszcze jedno arcydzieło z najnowszego albumu: He Ran to the Train.

Bobby bardzo nas wyciszył. Jego melodie i harmonie brzmiały tak prawdziwie, tak nieprawdopodobnie, że nie do opisania. Utwór Wailers był ostatnim już, niestety, akcentem tego niezwykłego koncertu, a w zasadzie spektaklu, po którym wszyscy długo bili sobie brawo. My im, oni nam i sobie wzajemnie. Bobby ukłonił się nisko i zniknął za sceną, aby więcej się na niej nie pojawić.

To był doskonały pod względem dramaturgii koncert. Kiedy my byliśmy żądni emocji i dalszych popisów, on je tonował, ale w zamian otrzymywaliśmy od niego coś całkowicie innego, coś, czego nie można byłoby się spodziewać.

Niczym kameleon wcielał się Bobby w coraz to inne postaci. Raz był rdzennym Afrykańczykiem, za chwilę pijanym bluesmanem, jeszcze później cyborgiem, samochodem, wodą... Potrafi zaśpiewać wszystko, a jego geniusz tkwi w tym, że już po kilku pierwszych dźwiękach wiemy, że to właśnie on.

Kto nie miał jeszcze okazji słyszeć Bobby’ego McFerrina na żywo, koniecznie musi wybrać się na jego koncert. Jego występy mają moc terapeutyczną. On cię hipnotyzuje, a po koncercie wychodzisz jakby lepszym, szczęśliwszym.

Asia Pieczykolan

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 6/2010


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu