Festiwale
Bettye LaVette
fot. Zosia Matysik

Chicago Blues Festival: Blues nie zna litości

Zosia Matysik


Początek czerwca to czas, w którym wszystkie bluesowe drogi prowadzą do Chicago. W urokliwej scenerii Parku Granta odbywa się Chicago Blues Festival – największa tego typu impreza na świecie. W tym roku była to już jego 26. edycja, a muzyka rozbrzmiewała przez trzy dni (12 - 14.06) na pięciu scenach. Występowały gwiazdy, jak m.in. Charlie Musselwhite czy Jeremy Spencer, ale tym razem organizatorzy postawili przede wszystkim na artystów z Chicago i okolic. Dzięki temu można było zobaczyć, jak naprawdę prezentuje się współczesna chicagowska scena muzyczna. Nieznane szerokiej publiczności lokalne gwiazdy
– Chicago Blues Experience, Grana Louise, Mary Lane, Sherman Moody Thomas, Lee’s Unleaded Revue, Cyrus Hayes, Tre, Johnny Drummer – pokazały, że muzyki na takim poziomie nie powstydziłby się żaden europejski festiwal bluesowy.

Blues chicagowski, kojarzony przez lata z brzmieniem takich artystów jak Muddy Waters, Willie Dixon, czy Magic Slim, obecnie ewoluuje w stronę southern soulu, dzięki czemu pod większością festiwalowych scen publiczność tańczyła w rytm przebojów Tyrone’a Davisa czy Johnny’ego Taylora.

Również na największej festiwalowej estradzie – prestiżowej muszli koncertowej Petrillo – nie brakowało soulu, szczególnie w sobotę, gdy prezentowały się wspaniałe wokalistki: Miss Peaches, Claudette, Miss Jes’, Trudy Lynn. Gwiazdą wieczoru była Bettye Lavette – to wokalistka z pogranicza bluesa i R’n’B, ale dobrze znana w kręgach muzyki popularnej (na koncercie inauguracyjnym prezydenta Obamy śpiewała z duecie z Jonem Bon Jovi). Jej występ był zdecydowanie najjaśniejszym punktem festiwalu. Niesamowita charyzma i oszałamiające możliwości głosowe 63-letniej wokalistki dosłownie powaliły słuchaczy na kolana i wycisnęły z oczu niejedną łzę wzruszenia.

Dużo atrakcji proponowała w tym roku scena Front Porch. Historycznym wydarzeniem był pierwszy wspólny występ dwóch synów Muddy’ego Watersa – Big Billa i Muda Morganfieldów. Zwłaszcza ten ostatni przypomina ojca – tak z wyglądu, jak i sposobu śpiewania i zachowania się na scenie. Tradycyjne brzmienie chicagowskiego bluesa zaserwował Lil’ Ed & the Imperials, zespół od lat nagradzany tzw. „bluesowymi oscarami”, czyli nagrodami Blues Music Award.

Po przerwie, spowodowanej chorobą, powrócił na estradę Lou Pride. Klasyczny soul, elegancja, dowcipny flirt z publicznością – tak w największym skrócie można by opisać ten magnetyczny koncert. W niedzielę, nie tylko muzycznych, ale i duchowych wrażeń, dostarczył blok koncertów z pogranicza gatunków gospel i sacred steel, w którym najbardziej przypadła mi do gustu grupa Lee Boys. Niepowtarzalnym przeżyciem jest uczestniczyć w widowisku, w którym równorzędnymi partnerami są zapewniający niesamowity przepływ energii muzycy i rozentuzjazmowana publiczność.

Na scenie Mississippi Juke Joint (nazwa nawiązuje do tradycji wspólnego muzykowania w spelunkach, gdzie spotykali się czarni Amerykanie, aby przy muzyce odpocząć po całotygodniowej ciężkiej pracy), dominowały kameralne, głównie akustyczne składy. Grali tu debiutanci, jak zyskująca na popularności Eden Brent (będzie gwiazdą tegorocznej Rawy Blues), uznane od lat marki: John Primer i Big Jack Johnson, czy ojcowie bluesa, jak sędziwy Honeyboy Edwards, który zgromadził rekordową ilość, bardzo entuzjastycznie reagującej, publiczności.

Pomimo, iż to festiwal bluesowy, z różnych stron dochodziły także dźwięki jazzowe. Na okrągło można było ich słuchać na jednej z nieoficjalnych scen – stoisku patrona festiwalu „Chicago Jazz Magazine”. Bardzo miło zaskoczyła formacja Ernest Lane and the Kings of Rhythm na scenie firmowanej przez firmę Gibson. Grupa, dowodzona przez świetnego pianistę, oscylowała w bardzo przyjemnych klimatach adderleyowskich i soul-jazzowych.

Tegoroczna edycja festiwalu przebiegała w sielskiej atmosferze, której nie zakłócały wyjątkowo liczne i widoczne na każdym kroku patrole policyjne, ani fakt, że po raz pierwszy teren festiwalu ogrodzono, a wstępu broniły bramki. Niestety, znak naszych czasów! Trochę bardziej kłopotliwa okazała się słynna z gwałtownej zmienności chicagowska pogoda: zaledwie trzy dni festiwalu przyniosły szalejące burze podtapiające sceny i ponad 30-stopniowe upały. No cóż, jak mówią – blues nie zna litości!

Zosia Matysik



 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu