Stało się już tradycją koncertów Ery Jazzu, że roczny cykl wydarzeń kończy artysta nawiązujący do świątecznej atmosfery. 6 grudnia 2012 r. na mikołajkowy występ do stołecznego Palladium zaproszono Lyambiko – egzotyczną, niemiecką wokalistkę, której ród pochodzi z Tanzanii. Artystka odniosła liczne sukcesy krajowe i w Ameryce, jej ostatni album „Lyambiko Sings Gershwin” zdobył prestiżową nagrodę Echo Jazz, a ją obwołano w Niemczech wokalistką roku.
Lyambiko jest artystką dojrzałą, posiadającą swój styl, lecz jej alt nie ma tej charakterystycznej miękkości i słodkości, z jaką najczęściej kojarzymy śpiewające damy o czekoladowej karnacji z Ameryki i Afryki. Odnosiło się również wrażenie, że jej głos utrwalony na płycie był bardziej aksamitny. Artystce występującej na żywo absolutnie nie można odmówić charakteru, talentu do wzbogacania melodii w trudne do powtórzenia niuanse. Gdy intonuje dobrze znany standard, wydaje się być daleka od ciepła, jakie emanowało z interpretacji Elli Fitzgerald (dla przykładu), gdy natomiast motorycznie przechodzi do partii improwizowanej, od razu wyczuwa się, że ma bardzo dużo do powiedzenia. Znacznie ciekawiej wypadają utwory w tempie szybkim niż wolnym.
Repertuar koncertu wypełniło kilkanaście piosenek napisanych przez George’a Gershwina, czyli zestaw utworów z ostatniej płyty wokalistki (w tym I Got Rhythm w dwóch wersjach), oraz nawiązująca do świątecznej aury refleksyjna ballada Have Yourself a Merry Little Christmas. Podobno z napisanych przez Gershwina blisko 800 piosenek, najbardziej znanych i najczęściej wykonywanych jest właściwie tylko około 30, stąd dla fanów niespodzianek w repertuarze być nie mogło.
Przed wykonaniem Summertime Lyambiko zwierzyła się, że wyczytała, iż melodia tej słynnej piosenki została oparta na motywie ułożonym przez ukraińskich Żydów i próbowała go odtworzyć w oryginale po ukraińsku. Choć słowa były trudne do odgadnięcia, to utwór, który potem przeobraził się w klasyczny Summertime, z pełnym bogactwem partii improwizowanych, był najciekawszym momentem wieczoru.
Lyambiko towarzyszyło trio: żwawy Marque Lowenthal - p, dowcipkujący Robin Draganich - b i pogodny Heinrich Koeberling - dr. Ich akompaniament był dobrze spasowany z wokalizami, a charakter swingowania można by określić jako klubowy – uczciwie i bez ryzykownych popisów. Było miło i o to chodziło.
Cezary Gumiński
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>