Koncerty
Włodek Pawlik
fot. Rafał Nowakowski

Artykuł został opublikowany w numerze 6/2014 Jazz Forum.

Fryderyki 2014

Łukasz Hernik


Rocznice bywają niebezpieczne. Szczególnie te okrągłe. Czy jubileuszowa, dwudziesta edycja Fryderyków, wokół której zdążyły narosnąć niemałe oczekiwania, zdołała uchronić się przed pułapką samouwielbienia i zachwycić? W sporej części – owszem. Duża w tym zasługa jazzmanów, którzy maczali palce w doskonałej oprawie muzycznej wieczoru. Ale nie zabrakło i typowo fryderykowej straganowości, drewnianych żartów i... niekoniecznie pełnej sali.

Pod wieloma względami ów wyjątkowy wieczór należał do polskiego jazzu. I to nie tyko ze względu na Włodka Pawlika, który w blasku chwały odebrał statuetkę w kategorii Jazzowy Artysta Roku. Tegoroczny laureat Grammy i współsprawca genialnego projektu „Night In Calisia” od samego początku był niekwestionowanym faworytem do nagrody i, jak trafnie napisała „Wyborcza”, właściwie „dopełnił jedynie formalności”. Drugim zwycięzcą jazzowej części gali okazał się Dominik Wania. Młody utalentowany pianista i frontman wyśmienitego tria, które porwało słuchaczy swobodnymi interpretacjami dzieł Ravela, również zdeklasował konkurentów (w tym Jagodzińskiego i Stańkę), odbierając aż dwa Fryderyki – za Jazzowy Album Roku („Ravel”) oraz jako Debiutant Roku. Muzykowi trudno było ukryć zaskoczenie. A że siedziałem stosunkowo blisko, mogę zapewnić, że było ono szczere i nieuda­wane.


Dwie statuetki wręczyli Dominikowi Wani Ewa Bem i Tymon Tymański
fot. Marek Rokoszewski


Zresztą szczerość i naturalność były najbardziej wartościowym wkładem jazzmanów w przebieg tegorocznej gali. Bez nich całość wypadłaby, obawiam się, raczej drętwo i pretensjonalnie. Dość wspomnieć Ewę Bem, która w towarzystwie Tymona Tymańskiego wręczała statuetki w kategoriach jazzowych. Była to bezapelacyjnie najlepsza para wieczoru, emanująca świeżością i tryskająca niewymuszonym dowcipem (o co było niezwykle trudno!). 

Konferansjerkę w starym, dobrym stylu zaprezentował też Jan Ptaszyn Wróblewski, który wręczył Złotego Fryderyka przyznanego pośmiertnie Jarkowi Śmietanie. Energia, poczucie humoru, ciepły charakter – te trzy bodaj najważniejsze cechy zmarłego w ubiegłym roku giganta gitary nakreślił Ptaszyn w sposób, który wzruszał, rozczulał i bawił równocześnie. Akademia nagrodziła muzyka, Ptaszyn zaś – wspomniał człowieka i przyjaciela. Statuetkę odebrała córka gitarzysty Alicja. Złotym Fryderykiem nagrodzono także Marka Jackowskiego (również pośmiertnie), zaś w kategorii muzyki poważnej – wciąż pełnego wigoru, choć już niemal siedemdziesięcioletniego Konstantego Andrzeja Kulkę.


Złotego Fryderyka dla Jarka Śmietany odebrała z rąk Ptaszyna córka Alicja
fot. Marek Rokoszewski


Za fantastyczną oprawę muzyczną gali odpowiedzialny był w dużej mierze Krzysztof Herdzin, zasiadający za fortepianem autor większości aranżacji. Do dyspozycji – oprócz grupy instrumentalnej z Jackiem Królikiem na czele – miał Orkiestrę Filharmonii Kaliskiej pod dowództwem Adama Klocka. Z obu zrobił znakomity użytek. Z przyjemnością wysłuchałem pomysłowych interpretacji takich klasyków, jak Ta noc do innych jest niepodobna Jackowskiego (Edyta Bartosiewicz), czy Szepty i łzy Kilara w wykonaniu Anny Marii Jopek (wspieranej przez Tomasza Stańkę). Herdzin nieźle poradził sobie też z muzycznymi „wypełniaczami”, które w wypadku takich imprez często pozbawione są artystycznych walorów. Obecność kaliskiej orkiestry nie była zresztą przypadkowa. Na scenie pojawił się bowiem Randy Brecker, by wespół z filharmonikami i Włodkiem Pawlikiem wykonać temat Night in Calisia. Publiczność w Kongresowej porwało też intymne, akustyczne wykonanie pieśni Lady Celeste przez Gabę Kulkę, której towarzyszył na skrzypcach nagrodzony Fryderykiem ojciec.

Nieporozumieniem okazał się natomiast występ Janusza Olejniczaka u boku plejady polskich gitarzystów (Raduli, Sygitowicz, Jurecki, Królik, Titus). W zaaranżowanym na rockowo Polonezie As-Dur Chopina zabrakło miejsca na ekspresję zarówno dla pianisty, jak i gitarowych gigantów.

Popową część gali zdominował Dawid Podsiadło, triumfujący aż w czterech kategoriach. Młody piosenkarz pojawił się na zakończenie gali u boku Grzegorza Turnaua i Tomasza Makowieckiego, by wspólnie z nimi wykonać Świecie nasz Marka Grechuty. Tuż po zakończeniu pieśni Turnau zadedykował ją zmarłemu tego samego dnia Tadeuszowi Różewiczowi, a publiczność wstała. Zapewne by uczcić poetę minutą ciszy – pomyślałem. Okazało się jednak, że... wszyscy wychodzą. Tak dobiegła końca pierwsza w historii gala „Fryderyków”, na którą wejść mógł każdy śmiertelnik.



Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu