Wywiady
Henryk Majewski
fot. Marek Karewicz

HENRYK „PAPA” MAJEWSKI

Ryszard Wolański


Młodzi adepci jazzu nazywali go „Papa Majewski”.

Bo miał w sposobie bycia, coś dobrodusznego, opiekuńczego. To coś sprawiało, że słuchało się jego uwag i komentarzy jak rodzicielskich napomnień i rad. Rówieśnicy i koledzy nazywali go z kolei „Burmistrzem”. Bo nosił się godnie, mówił ze swadą – dokładnie tak, jak to robią, lub jak powinni czynić to ludzie władzy. Ale to jego „ojcowanie” i „burmistrzowanie” związane było wyłącznie z jazzem, który pokochał nad życie.

Pierwsze dźwięki
Zaczynał muzykowanie od akordeonu, który dla dzieci jego pokolenia był jedynym, w miarę dostępnym instrumentem. Ale gdy mógł już samodzielnie zadecydować, na czym będzie uczył się grać, wybrał klarnet. Wydaje się, że słowa „uczyć się grać” rozumiał Henryk Majewski od samego początku jednoznacznie, uważając, że muzyka daje radość tylko wtedy, gdy się gra bez przymusu, bez szkolnych nakazów, zakazów i obowiązkowego repertuaru. Rzeczywiście, całe swoje muzyczne życie był samoukiem. Ale samoukiem wybitnym.

Jazz na start
Jako jazzman zadebiutował w 1957 roku w zespole Vistula Stompers Adama Sławińskiego. Muzyki nie traktował jednak nazbyt poważnie, skoro po ukończeniu Technikum Mechanicznego został studentem Politechniki Warszawskiej. I kto wie, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie przypadek. A właściwie seria przypadków – nieobecności trębacza na próbach Vistuli, a także opóźniający się z winy profesora egzamin z metaloznawstwa, którego konsekwencją mogła być nieobecność na próbie New Orleans Stompers. I stało się. Politechnice ubył jeden magister inżynier, specjalista od sprzętu mechanicznego, polski jazz zyskał jazzmana, trębacza, lidera polskiego jazzu tradycyjnego.

NOS, czyli Warszawscy Stompersi
W 1958 roku został trębaczem w New Orleans Stompers, z którym grał do 1965. „Granie w New Orleans Stompers – mówił w jednym z wywiadów – było dla mnie najlepszą szkołą muzyczną. Uczyłem się jednocześnie i jazzu i trąbki, szczęśliwie unikając obciążeń i ograniczeń, które w postaci zakazów i zakazów występują podczas edukacji szkolnej. Zaczął się dla mnie okres profesjonalizmu pojętego jako sposób podejścia do muzyki. Szczególnie zafrapowała mnie aranżacja, do tego stopnia, że w krótkim czasie blisko 90% całego repertuaru Stompersów było moim dziełem. Cieszyłem się, że mogę dać zespołowi coś w zamian za to, czego mnie nauczył”.

W impresjach po Jazz Jamboree ’63 Don Ellis napisał o nim krótko – świetny trębacz, doskonałe brzmienie. Pod datą 10 kwietnia 1959 w „Polskiej dyskografii jazzowej” figuruje wpis dokumentujący debiutanckie nagranie płytowe Henryka Majewskiego i New Orleans Stompers, a w 1965 na zakończenie współpracy z tym zespołem LP „Warsaw Stompers” Muza PJ nr 1, pierwsza płyta w archiwizującej (i nobilitującej) serii Polish Jazz.

Na dwóch frontach
Grając w Stompersach, równocześnie zdobywał Henryk Majewski orkiestrowe doświadczenia w Big Bandzie PAA Pagart, prowadzonym przez Leszka Bogdanowicza i Mateusza Święcickiego. Chyba wtedy narodził się pomysł, by pokierować kiedyś własną orkiestrą. Ale zanim go zrealizował, przez jakiś był jak doktor Jekyll i pan Hyde. Mimo porzucenia studiów politechnicznych nie zerwał z mechaniką, zaś wytężone samokształcenie muzyczne nie pozwalało jeszcze na pełny profesjonalizm w tej dziedzinie. Wieczorami i nocami był więc trębaczem, za dnia szefował wydziałowi produkcji Centralnej Składnicy Harcerskiej. W soboty i niedziele koncertował i nagrywał, w dni powszednie pełnił eksponowaną funkcję dyrektora ds. technicznych w fabryce Polskiego Związku Głuchych.

Jak długo trwało to rozdwojenie? Po latach, gdy przygotowywałem jego biogram do swojego telewizyjnego, a potem książkowego „Leksykonu Polskiej Muzyki Rozrywkowej Pop Rock Folk Jazz” powiedział: „Czasami, goniłem resztkami sił, ale gdy grałem znikały wszelkie troski. Powracały, gdy zastanawiałem się, czy potrafię utrzymać siebie i rodzinę z jazzu. Nie byłem w tym odosobniony. Większość muzyków jazzowych prowadziło podobnie jak ja podwójne życie. Ale do podjęcia ostatecznej decyzji było blisko.”

Old Timers
Stało się to wkrótce, gdy wspólnie z Wojciechem Kamińskim i Jerzym Kowalskim utworzył w 1965 zespół Old Timers . Po kilku próbach Old Timersi wystąpili przed publicznością kawiarni „Uśmiech” w Warszawie, ale oficjalny debiut miał miejsce na Festiwalu JnO ’66 we Wrocławiu, uwieńczony wyróżnieniem. Recenzujący tę imprezę na łamach miesięcznika „Jazz” Jan Ptaszyn Wróblewski pisał: „Wspaniały Old Timers z bombowym Henrykiem Majewskim i Wojciechem Kamińskim przedstawił doskonały repertuar, w którym wiecznie coś się działo. Ani momentu do przegapienia. Old Timersi zachwycają wspaniałymi aranżacjami, które w interpretacji dobrych solistów tworzą imponującą całość.”

W imponującym stylu przez trzy lata z rzędu zdobywali Złote Tarki ’67, ’68 i ’69. Po występie na Jazz Jamboree ’69 chwalono Old Timersów słowami: „Wysoki poziom techniczny, niezwykłe wyczucie stylu, idealna synchronizacja brzemienia – oto główne zalety, które kwalifikują ich do rzędu najlepszych. Nie zasklepiają się w utartej i powszechnie obowiązującej konwencji. Starają się stworzyć własną koncepcję grania starego jazzu.” Zyskali uznanie publiczności zagranicznej.

Podziwiali ich Finowie i Szwedzi. Latem 1969 podczas serii koncertów w NRD Rostocka gazeta „Der Demokrat” napisała: „Jeśli w dzisiejszych czasach modern jazzu jakiś zespół sięga ku początkom, musi wyróżniać się własną sztuką, intensywną pracą nad sobą i mieć muzyczną wrażliwość w końcach palców. I właśnie tacy są Old Timersi. Ich popularność równa jest sławie takich asów jak Acker Bilk i Chris Barber.”

Nastał czas długo planowanego i przygotowywanego z uporem profesjonalizmu. Pozwolił on prowadzić Majewskiemu znowu podwójne życie, ale wyłącznie muzyczne. Przez pięć lat dzielił swój czas między Old Timersów i jazzowy big band, który od miejsca inauguracyjnego koncertu i artystycznego patronatu nazwany został Big Bandem Stodoła.

Jazzowa dola
Co robi jeszcze zawodowy muzyk, oprócz grania na jakimś instrumencie? Najczęściej komponuje – bo poprzez twórczość można wypowiadać się pełniej niż tylko przez odtwórczość. Aranżuje – bo to dziedzina, w której najlepiej eksponuje się własną wiedzę, erudycję i wyobraźnię i nie sposób jej sprostać bez talentu i specyficznych umiejętności. Tworzy zespoły, które pozwalają zrealizować nowy pomysł artystyczny. Uczy – by przekazać to, co sam potrafi najlepiej. Popularyzuje – by zyskać nowe rzesze jazzowych melomanów.

Komponował Henryk Majewski repertuar płytowy i koncertowy wszystkich zespołów, które utworzył i prowadził, w którym potrafił oddać klimat epoki, stworzyć harmoniczne i melodyczne pole do solowych improwizacji, zbudować nastrój, słowem zadbać o wszystkie elementy wartościowego dzieła muzycznego.

Dumny był z tematu Białe i czarne, oryginalnego w formie, z kilkoma trafnie dobranymi cytatami, lubił też powracać do dedykowanej żonie nastrojowej kompozycji Specjalnie dla ciebie. W aranżacji popisywał się erudycją i osłuchaniem literatury nie tylko jazzowej. Przykłady? Jest ich bez liku. Polecam Hadynowego Ondraszka, niezwykle udaną próbę połączenia polskiego folkloru i dixielandem oraz muzykę do filmu Był jazz w reż. F. Falka. A jazzowa adaptacja „Opery za trzy grosze” Kurta Willa? Aranżacyjny majstersztyk. Zdaniem muzykologa Bohdana Pocieja wymyślona przez Majewskiego armstrongowska jej wersja uratowała ten spektakl od klapy.

Formacji tworzonych do „zadań specjalnych” też ma kilka na swoim koncie. Big Band Stodoła był szkołą grania orkiestrowego. Zarówno dla niego jak i dla rzeszy młodych, którzy przewinęli się przez szeregi wszystkich sekcji. Ze Swing Session dokonał rzeczy niezwykłej. Połączył w jedność muzyków różnych pokoleń i orientacji stylistycznych tworząc z nimi syntezę dixielandu, swingu i bebopu. Nazwa miała tłumaczyć wszystko. Stylistyczne zainteresowania i sposób muzykowania nieznanych sobie wcześniej muzyków.

A jak było naprawdę? Swing podkreślał raczej nieodłączną w jazzie pulsację rytmiczną, Session wprowadzał raczej w błąd, bowiem słuchając muzyki odnosi się nieodparte wrażenie, że wszystko co zostało zagrane, było wcześniej starannie przygotowane z zachowaniem właściwych proporcji między partiami aranżowanymi i improwizowanymi. Z wychowanymi w atmosferze jazzu synami, starszym Robertem – trębaczem i młodszym Wojciechem – pianistą utworzył własny Sekstet, z którym nagrał płytę pod dumnie brzmiącym tytułem „Continuation”.

Nie brakowało mu też pomysłów dla Old Timersów. Wspólne koncerty i nagrania z gwiazdami światowego formatu – wokalistką Beryl Bryden i kornecistą Wild Bill Davisonem. Wcześniej pod szyldem Old Timersów zagrali czarnoskórzy klarneciści Sandy Brown i Albert Nicholas, a ze Swing Session wystąpił wspólnie z Joe Newmanem, Alem Greyem i Buckiem Claytonem. Nie ograniczał się jednak do grania tylko w własnymi zespołami. Często bywał zapraszany jako sideman. Współpracował z Janem Ptaszynem Wróblewskim w Studiu Jazzowym Polskiego Radia i SOS czyli Sitwą Ogromnie Swingującą, Symphonic Sonnd Jarosława Śmietany i Orkiestrą PRiTV.

Żebyś cudze dzieci uczył
W ostatnich latach udzielał się niezwykle aktywnie jako nauczyciel. O tej swej roli powiedział kiedyś: Pracując z młodzieżą sam czuję się młodym. Również ucząc innych sam uczę siebie. Prawda jest taka, że im człowiek więcej umie, tym więcej wie, ile nie umie. Wykładał na Warsztatach Jazzowych w Puławach i Chodzieży, szefował Wydziałowi Jazzowemu i Policealnemu Studiu Jazzowemu w Zespole Szkól Muzycznych im. F. Chopina w Warszawie. Z dumą podkreślał, że kilku z jego uczniów rozpoczęło studia na Akademii Muzycznej w Katowicach, a jeden trafił nawet do Berklee College of Music w USA.

Pasję uczenia jazzu łączył z jego popularyzacją w różnych zresztą formach i działaniach. Przez pewien czas był prezesem Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Miał nadzieję, że dzięki tej organizacji otworzy dla tej muzyki to, co było dla niej ciągle zamknięte, szkoły, filharmonie, kluby. Rzeczywistość okazała się zgoła inna. Powiodło mu się natomiast, gdy funkcję prezesa zamienił na stanowisko dyrektora artystycznego wymyślonego przez siebie Festiwalu Standardów Jazzowych w Siedlcach, a potem Targów Jazzowych w Łomży i przeniesionego ze stolicy do Iławy festiwalu Old Jazz Meeting – Złota Tarka.

Z festiwalem tym związany był od lat, wiedział więc, jak mimo powiatowej lokalizacji zapewnić jej międzynarodową atrakcyjność. Każdego roku przez sześć lat swego dyrektorowania tworzył i inspirował specjalne programy, które jednocześnie bawiły i uczyły, m.in. muzyczne składanki (Na początku był blues, Cicha woda i inne jazzy, 100 lat jazzu, Swing, Swing, Swing) muzyczne monografie (Gershwin, Ellington, Tribute to Armstrong, Tribute to Count Basie). Podarował też miastu hejnał, wygrywany teraz codziennie w samo południe z zabytkowej wieży iławskiego ratusza.

Życie po życiu
Los zetknął mnie z Henrykiem Majewskim w połowie lat 60., gdy jeszcze jako student Warszawskiego Konserwatorium uzupełniałem jazzową wiedzę (w oficjalnej edukacji zakazaną) w warszawskich klubach studenckich Hybrydy, Medyk i Stodoła. Szczególnie ten ostatni był mi bliski z uwagi na Złotą Tarkę, konkurs jazzu tradycyjnego, w którym Old Timersi zdobyli po trzykroć najwyższe trofeum.

Dziesięć lat później poznaliśmy się bliżej. On – lider najlepszego zespołu tradycyjnego w Polsce, ja – dziennikarz połączonych redakcji muzycznych Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. Z prawdziwą radością anonsowałem każdą jego nową płytę , prezentowałem jego nagrania koncertowe i festiwalowe. Kiedy nadarzyła się okazja, by utrwalić nie tylko dźwięk, ale i obraz , wymyśliłem dla I Programu TVP cykl Panorama Jazzu Polskiego, w którym powstał m.in. studyjne zapisy recitali Swing Session, Henryk Majewski i jego gości oraz Old Timers.

Pamiętam, że w programie Old Timersów historię zespołu opowiadają obrazy. Plakaty mówiły o krajowych i zagranicznych tourneés, okładki płyt prezentowały dorobek fonograficzny itp., na finał zaś, zamiast standardowych napisów końcowych, przygotowałem animowane plansze informujące, kto grał w zespole (zdjęcia) i kto gra obecnie (obrazek ze studia). Każda plansza poświęcona była innemu instrumentowi. Wszędzie było po kilka portretów, tylko plansza z trębaczem pokazywała jeden (ruchomy) portret . Bo w Old Timersach nie było nikogo przed nim, zaś po nim, pustkę szybko zapełnił spadkobierca i kontynuator – syn Robert Majewski

Henryk Majewski urodził się 13 kwietnia 1936 w Warszawie, zmarł 17 czerwca 2005 roku w Puławach.

Ryszard Wolański




Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu