Wywiady
Stacey kent
(fot. Nicole Nodland)

HISTORIA STACEY KENT

Patrycja Długoń


Kochają ją fani, jej głosem oraz interpretacjami jazzowych ballad zachwycają się krytycy, a wyniki sprzedaży jej albumów wciąż rosną. Od czasu debiutu w 1997 roku nagrała ich chyba już dziesięć. Amerykańska wokalistka Stacey Kent odwiedza Polskę dość często. Podczas tej rozmowy towarzyszył nam jej mąż i zarazem współpracownik, saksofonista Jim Tomlinson.
    JAZZ FORUM: O historię twoich pierwszych kroków muzycznych, a jednocześnie historię waszego poznania proszono was już wiele razy.
    STACEY KENT: To prawda, ale nie mamy nic przeciwko temu, żeby opowiedzieć ją raz jeszcze! Kochamy ją! To nasza historia! Więc kiedy byłam studentką literatury w Niemczech, postanowiłam zrobić sobie przerwę w studiowaniu i pojechałam w odwiedziny do przyjaciół w Anglii. Jimmy skończył właśnie studia i razem ze znajomymi planował wyjazd do Londynu na przesłuchanie do Guildhall School of Music. Pojechałam z nimi i o dziwo, ja także zostałam przyjęta, mimo że nigdy nie uczyłam się śpiewać. Wiele zbiegów okoliczności towarzyszyło naszemu poznaniu, jak na przykład to, gdzie zamieszkaliśmy. Londyn jest ogromny, a my skończyliśmy wynajmując mieszkania położone tak blisko siebie, że do szkoły jeździliśmy z tego samego przystanku. Cały czas na siebie wpadaliśmy. Patrząc na nas z boku ktoś mógłby powiedzieć, że jakaś ogromna siła popychała nas ku sobie, ale nie było to też specjalnie trudne, bo ciągnęliśmy ku sobie. W każdym razie po roku studiów ja miałam wracać do domu, Jim miał wrócić na Oxford, ale fakty są takie, że chcieliśmy grać ze sobą, zostaliśmy więc w Londynie i wszystko zaczęło się bardzo szybko rozkręcać – po pierwszym występie zaczęliśmy dostawać kolejne propozycje, szybko podpisaliśmy kontrakt płytowy, wystąpiliśmy w filmie... no i się pobraliśmy!
    JF: Czy pamiętacie swój pierwszy wspólny występ?
    JIM TOMLINSON: Oczywiście! Było to jeszcze w college’u, graliśmy w bardzo niewielkim miejscu na Portobello Road, gdzie scena była tak mała, że musieliśmy ustawić się na niej jak w kolejce!
    SK: Mamy dużo radości z grania ze sobą. W muzyce ważna jest chemia – gdy pomiędzy ludźmi coś iskrzy, wtedy można mieć szansę na stworzenie czegoś prawdziwie magicznego. Nie wystarczą wspaniałe utwory i świetni muzycy. Wydaje mi się, że od samego początku to rozumieliśmy i do współpracy szukaliśmy ludzi myślących podobnie do nas, mówiących tym samym językiem, niekoniecznie wywodząc się z tej samej kultury. Pomiędzy nami zaskoczyło coś od pierwszego momentu, mimo że pochodzimy z zupełnie innych światów – ja jestem Amerykanką, a Jim Anglikiem. Myślę, że dzięki temu zbudowaliśmy bardzo solidne fundamenty, na których opiera się siła naszego zespołu i muzyki. 
    JF: Czy fakt, że nie marzyłaś o karierze wokalistki przez całe życie, ma wpływ na twoją muzykę, daje ci inne spojrzenie?
    SK: To bardzo dobre pytanie... Oczywiście bagaż doświadczenia, jaki każdy ze sobą niesie jest inny, ale odpowiedź na twoje pytanie brzmi: absolutnie tak! Nie mówię, że najlepiej iść moją drogą, bo ona jest po prostu moja i to ona mnie ukształtowała. Pochodzę ze świata naukowego, a moi rodzice są raczej konserwatywni. Jako dziewczynka marzyłam o śpiewaniu cały czas, ale nigdy nie myślałam, żeby zostać muzykiem, bo nie było to po prostu praktyczne.
    Fakty są takie, że zaraz po powrocie do domu rzucałam się na swoje płyty, a kiedy według grafika w kuchni, jaki mieliśmy z rodzeństwem, przypadał mój dyżur – przy zlewozmywaku śpiewałam i śpiewałam. W szkole wszyscy znajomi prosili mnie zawsze, żebym coś zaśpiewała. Więc musiałam mieć oczywiście dobry głos i kochałam muzykę. Świetnie, że w świat muzyki profesjonalnie wkroczyliśmy dopiero w dorosłym życiu. Swoich studiów nie zamieniłabym za nic na świecie, nauczyłam się tam czegoś, co uwielbiam – opowiadać historie.
    Uwielbiam opowieści! Jako studentka literatury bawiłam się przecież słowami, ich brzmieniem i teraz robię dokładnie to samo z muzyką – opowiadam historie. To piękna paralela i być może gdybym studiowała w tym czasie muzykę, nie miałabym teraz tyle do wniesienia.
    JF: Jaka muzyka otaczała cię w dzieciństwie? 
    SK: Bardzo eklektyczna. Dorastałam w Nowym Jorku, gdzie radio nadawało wszystko, co tylko sobie wymarzysz. Słuchałam stacji z muzyką klasyczną, country & western, gospel... Pamiętam takie radio, gdzie Judy Garland, Barbara Streisand czy Frank Sinatra śpiewali po prostu piękne piosenki! Myślę, że to z miłości do muzyki chciałam przyjąć taką jej ogromną różnorodność.
    Cały czas przebierałam w gatunkach – słuchałam wszystkiego od The Beach Boys do Marii Callas. Moi rodzice kochali muzykę klasyczną, więc w dzieciństwie towarzyszył mi Mozart, Chopin, Debussy, Ravel, Mendels¬sohn... Mieszkaliśmy naprzeciw Metropolitan Opera House, więc jako mała dziewczynka często chodziłam też do opery. Uwielbiałam magię tego miejsca! Jako najmłodsza w rodzinie byłam pod silnym wpływem swojego rodzeństwa, więc zasłuchiwałam się też w muzykę takich artystów, jak Crosby, Stills & Nash, Neil Young, Paul Simon, James Taylor, Joni Mitchell, Cat Stevens... I oczywiście jazz. Przecież Nowy Jork jest królestwem jazzu! Był wszędzie – w radiu, w sklepowych głośnikach, w restauracjach.   Poznałam więc ogrom muzyki i dziś widzę, że miałam dużo szczęścia.
    Przemysł muzyczny się zmienił, w radiu i telewizji słyszysz cały czas te same kawałki, bo wytwórnia pompuje pieniądze w jednego artystę. Jeżeli chodzi o naszą muzykę, jest taka jak my – romantyczna. Lubimy miękkie dźwięki i chcemy, żeby muzyka wprawiała nas i naszych słuchaczy w dobry nastrój. I chyba każdy utwór, którego słuchamy, zostaje w naszych głowach i jakoś tam wpływa na naszą twórczość.
    JF: Co twoim zdaniem sprawia, że stanowiące lwią część twojego repertuaru piosenki z The Great American Songbook są tak uniwersalne i ponadczasowe? 
    SK: Uwielbiam podróżować po całym świecie i spotykać się z ludźmi. Jako muzycy mamy ten przywilej, że możemy podróżować często. Okazuje się, że nie różnimy się między sobą mimo, że wywodzimy się z przeróżnych kultur. Bardzo trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego właśnie ten okres w historii muzyki okazał się tak owocny. Z historycznego punktu widzenia znaczenie ma tu fala emigrantów i dziedzictwo kultury europejskiej, które ze sobą wnieśli. Tworzyli piosenki, które dotykają człowieka w najczulszym punkcie, trafiają w samo serce... Nieważne kim jesteś, ile masz lat, jakiej jesteś rasy czy kultury znajdziesz w nich coś istotnego dla ciebie, bo dzielimy te same uczucia.
    To kocham w tych opowieściach. Kiedy je śpiewam, naprawdę opowiadam swoją historię, tak jak słuchacz – odkrywam w nich coś swojego. Mam nadzieję, że w naszej muzyce udaje nam się dotykać jakichś ważnych strun w człowieku. Co dla nas ważne, to że gramy ją zawsze całym sercem dla tych, którzy chcą jej słuchać i dzielić tę romantyczną przestrzeń. To przedziwne, wspomniałaś że to stare piosenki i one oczywiście powstały dawno temu, ale dla mnie to nie ma znaczenia. Nie wnikam w historię ich powstania, jak archiwista. Nie chcę, by zabrzmiało to arogancko, ale ich historia mnie nie obchodzi, choć jest ciekawa. Dla nas ważne jest to, żeby nasza muzyka w sposób istotny odnosiła się do naszego życia. W płaszczyźnie muzyki wszystkie różnice między ludźmi mogą zniknąć i to właśnie najbardziej mnie ekscytuje.
    JT: Piosenka o miłości będzie zawsze piosenką o miłości. Ludzie się nie zmieniają – rodzą, idą przez życie i umierają, a jeżeli mają szczęście, spotyka ich miłość. To się nie zmienia bez względu na to, jak bardzo powierzchowny jest świat. Piosenki z The Great American Songbook często przekazują coś ważnego o kondycji ludzkiej, mówią o nas wszystkich i dlatego nadal są aktualne .
    JF: Twój sposób śpiewania jest bardzo prosty, oszczędny. Nie śpiewasz też scatem...
    SK: Jedną z naszych mocnych stron jest to, że wiemy kim jesteśmy i co chcemy osiągnąć. W konsekwencji potrafimy nie schodzić na manowce. Oczywiście na początku wiele eksperymentowaliśmy, ale przez cały czas mój głos rozwijał się bardzo naturalnie. Nie śpiewam scatem, ponieważ przywiązuję tak wielką wagę do tekstu, że nie widzę sensu wychodzić poza jego granice i opowiadać moją historię bez pomocy słów. Scat bywa niesamowity, ale kiedy nie chodzi o piosenkę.
    Słuchaliśmy niedawno, jak Ella Fitzgerald śpiewała scatem z big bandem. To było aż niewiarygodne! Ale słuchając różnych wokalistów tak często słyszysz niemal, jak myślą podczas śpiewania: jestem wokalistą jazzowym, więc powinienem śpiewać scatem. Opowiadam historię śpiewając, a na piosenkę składa się już tyle komponentów – melodia, harmonia, groove, który potrafi być doskonały. Nie ma znaczenia, jakim słowem nazwiemy naszą muzykę. Ja spełniam tylko swoją rolę – pozwolić słuchaczom, zespołowi i sobie, żeby porwała nas historia, którą wspólnie opowiadamy. Nie chcę odwracać uwagi od opowieści.
    JT: Muzyka ma wydobyć znaczenie słów piosenki, bo powstała wokół słów. Jeżeli to nie słowa w piosence są najważniejsze, to może powinna być to muzyka instrumentalna? Dla nas tekst utworu jest w samym centrum. Pisząc aranżacje zawsze myślę, o czym mówią słowa piosenki. 
    SK: W jazzie zbyt często pomija się znaczenie tekstu. Muzyka musi ci pasować – jak ubranie. Jim powtarza mi kiedy jeździmy na nartach: nie staraj się tak bardzo, zrelaksuj się, a twoje ciało przystosuje się samo. Szkoda, że ludzie czasem jakby na siłę podchodzą do muzyki – jaką piosenkę mogę zaśpiewać? jak to zrobić? jak sprawić, żeby działało? może kiedy zmienimy tonację – coś zaskoczy? My poszukujemy prostoty, ale nie mówię, że wszyscy tak mają robić. Przecież tyle wspaniałej muzyki powstało z innym, niż nasze podejściem!
    JF: Ktoś powiedział, że w muzyce chodzi o ciszę pomiędzy dźwiękami.
    JT: Jak najbardziej! Podobnie jak w chińskim malarstwie – najważniejsze nie jest to, co zostało namalowane, ale te puste, niezamalowane miejsca. A najpiękniejsze melodie składają się głównie z ciszy.
    JF: Które wokalistki jazzowe współtworzą ścieżkę dźwiękową twojego życia? Wspomniałaś już Ellę Fitzgerald... 
    SK: Moja odpowiedź każdego dnia będzie inna. W szkole średniej miałam melancholijny okres, kiedy najważniejsza była dla mnie Billie Holiday. Nadal doceniam jej geniusz, ale mówiąc szczerze, jej muzyka, mimo że wspaniała, jest dla mnie zbyt smutna, żeby do mnie dziś trafić. Dziś rano słuchałam Nancy Wilson – jest po prostu nieprawdopodobna! Małymi środkami osiąga tak wiele! I to z ogromnym wdziękiem! W jej śpiewie można zobaczyć duszę. Z wokalistek plasowanych na granicach jazzu mogę wymienić Rosemary Clooney. Kocham sposób, w jaki śpiewa, kocham jej interpretacje, swing w głosie. Oczywiście Shirley Horn, która śpiewając po prostu maluje obrazy. No i kocham Ellę oraz jej duety z Louisem.
    JF: Będąc małżeństwem, pracujecie ze sobą. Czy są jakieś ciemne strony takiej sytuacji? 
    SK: Będąc absolutnie szczera – nie! To najprostsza rzecz na świecie! W życiu nie uniknie się smutków i problemów, ale fakt, że mogę dzielić swoje życie z tą osobą (nie patrz na mnie, Jimmy!) sprawia, że czuję się szczęśliwa. Każdego ranka budzę się i jest przy mnie mój najbliższy przyjaciel. Uwielbiamy spędzać ze sobą czas, ogromnie dużo nas łączy, co oczywiście nie znaczy, że się czasem nie posprzeczamy. Ale takie momenty szybko mijają, czasem tylko dlatego, że Jim powie znów coś śmiesznego. Myślę, że chodzi o to, że my kochamy się śmiać! Życie nie oszczędza nam smutków, ale wtedy przed snem oglądamy sobie komedie.
    Cudownie jest rozejrzeć się dookoła i umieć dostrzec, jak wiele piękna jest wokół. Wspólna praca też nam jakoś łatwo zawsze przychodzi – podziwiam muzykę, którą Jim tworzy. Droga przez życie bez niego, mimo że tak kocham muzykę – wydaje mi się pełna smutku...
    JT: Razem jesteśmy lepsi niż z osobna. 
                                                                                                                    Patrycja Długoń  


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu