Coda
Artykuł opublikowany w Jazz Forum 7-8/2014
fot. Gerard Futrick

Horace Silver
(1929-2014)

Horace Silver

Krystian Brodacki


Amerykański pianista i kompozytor, jeden z twórców hard bopu, odszedł 18 czerwca 2014.

Horace Silver zmarł w New Rochelle, w stanie Nowy Jork. Miał 85 lat. Wielkiego muzyka żegna Krystian Brodacki w artykule zatytułowanym „Przedostatni z największych”.

W 1985 r. zawitałem po raz trzeci do Perugii, na festiwal Umbria Jazz, którego program jak zwykle zapowiadał się fascynująco: mieli wystąpić The Jazz Messengers Arta Blakeya, The Jackie McLean Sextet, Modern Jazz Quartet, The World Famous Count Basie Orchestra z Joe Williamsem, Steps Ahead, Miles Davis ze swym najnowszym zespołem i wielu, wielu innych. Ja jednak „napalony” byłem najbardziej na Horace’a Silvera, gotów zrobić wszystko, co w mej mocy, by się z nim spotkać i namówić go na wywiad.

Powodów tej mojej determinacji było kilka: Silver nigdy nie był w Polsce i w latach 80. mało kto nad Wisłą zdawał sobie sprawę co to za wspaniały muzyk – prawdziwy gigant jazzu! Wiedział o tym doskonale Andrzej Trzaskowski, który dwie dekady wcześniej pozostawał pod silnym wpływem Silvera i jego twórczości kompozytorskiej.

Horace był współtwórcą stylu hard bop; to on wraz z Artem Blakeyem współzałożył słynny zespół The Jazz Messengers i przyczynił się do jego ogromnego sukcesu. Potem prowadził wiele swoich małych formacji, związany przez ponad 20 lat z firmą Blue Note. Tu rozwinął własny styl, kopiowany przez wielu, a nazwany „jazz funk”, lub  „jazz soul”. Blues feeling, nowe – często o charakterze latynoskim – rytmy, charakterystyczne repetycje w lewej ręce, harmonie, jakich dotąd w jazzie nie było, intrygujące linie melodyczne, czasem dziecinnie proste, jak w The Preacher, czasem powikłane, jak w Jody Grind. Stworzyłmnóstwo znakomitych kompozycji, które stały się jazzowymi standardami, niestety nie w Polsce. Od dawna nie słyszałem, by na naszych estradach jazzowych ktoś pokusił się o wykonanie takich perełek, jak Nica’s Dream, Señor Blues, Song for My Father, Peace, Doodlin’, czy Strollin’…

Wiedząc orientacyjnie, kiedy Silver spodziewany jest w Perugii, „zasadziłem” się na niego rankiem w recepcji hotelu La Rosetta, gdzie go zakwaterowano. Gdy wszedł, byłem pierwszą osobą, która go powitała. „Horace Silver!”, przedstawił się recepcjoniście silnym, metalicznym głosem, jak gdyby chciał sprawdzić, jakie to na nim wywrze wrażenie. Nie wywarło żadnego: recepcjonista po prostu nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia. Wbrew moim obawom Silver nie tylko nie odmówił udzielenia wywiadu, lecz powiedział: „Najlepiej zróbmy to zaraz teraz”.

To, co nastąpiło, przeszło moje najśmielsze oczekiwania: rozmawialiśmy przez bite dwie godziny! Powstał wywiad chyba najlepszy w całej mojej karierze jazzowego myśliwego; ukazał się w setnym numerze JAZZ FORUM w wersji angielskiej. Tylko w angielskiej, niestety! Dlatego dotarł do jedynie bardzo wąskiego kręgu polskich jazzfanów. A Silvera nadal do naszego kraju nie zapraszano… I nie zaproszono.

W 29 lat później warto przedstawić pewne fragmenty wywiadu z Perugii polskiemu Czytelnikowi. Szkoda tylko, że aby tak się stało, potrzebny był smutny pretekst: Horace Silver zmarł 18 czerwca br.

W 1954 r. Silver nagrał płytę pt. „Horace Silver And The Jazz Messengers”. Zadałem pytanie, kto był inicjatorem tego słynnego zespołu, bowiem zdania na ten temat są podzielone. Odpowiedział skromnie:

– Zasugerowałem nazwę Jazz Messengers, to jedyna rzecz, którą zrobiłem. Mieszkałem wtedy w Connecticut. Poznałem Kenny’ego Dorhama i pewnej niedzieli pojechałem do niego w odwiedziny, do Nowego Jorku. Zabrał mnie ze sobą na koncert big bandu Arta Blakeya. To był 14-osobowy zespół o nazwie The Messengers, złożony z tych wszystkich islamskich kolesiów (Blakey przeszedł w owym czasie na mahometanizm, jak wielu muzyków jazzowych w USA). Gdy wspólnie z Artem założyliśmy kwintet i zastanawialiśmy się, jak go nazwać, przypomniałem sobie ten jego big band The Messenger” i zaproponowałem dodanie na początek słowa „Jazz”. Tak więc można powiedzieć, że w pewnym sensie my obaj, Art i ja, wspólnie nadaliśmy tę nazwę.

– Jak wspominasz okres Twej pracy wraz z Jazz Messengers?

– Mam wiele pięknych wspomnień. Pierwszy skład JM tworzyli Kenny Dorham, Hank Mobley, Doug Watkins, Art i ja. To był gorący, „gotujący się” zespół. Wielki zespół! Tak samo było potem, gdy Donald Byrd zastąpił Dorhama. Ale powiem ci coś: wielokrotnie rozważałem możliwość opuszczenia JM. Nie mówię o muzyce, lecz o aspekcie biznesowym – zdarzało się, że chłopaki spóźniali się, gdzieś się zawieruszali, a potem właściciel klubu zabierał część naszej gaży, mówiąc: „Spóźniliście się, nie zapłacę wam pełnego honorarium”. Nie podobało mi się to. Wszelako ilekroć pomyślałem o odejściu, gdy tylko znalazłem się z zespołem na estradzie, mówiłem do siebie: „Nie, nie odchodzę!” Bo muzyka była tak wspaniała...

W tym samym 1954 r. Silver jako członek grupy Milesa Davisa nagrał cztery płyty: „Miles Davis vol. I”, „Blue Haze”, „Walkin’ ” i „Bag’s Groove”. Jakie masz wspomnienia z osobistych kontaktów z Davisem?

– Grałem z nim chyba przez rok. W tym czasie pracował niezbyt regularnie. Był uzależniony od narkotyków, nie miał stałego zespołu, więc nie występowaliśmy zbyt wiele, choć trochę nagraliśmy razem. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu Arlington w Nowym Jorku. Bywał czasami w moim pokoju, bo miałem pianino. Siadał przy nim i grał. Czasem przed sesją nagraniową pokazywał mi pewne akordy, chciał, bym ich użył podczas nagrania. Miał mało występów w klubach, bowiem zdarzało się, że przez pół miesiąca nie miał trąbki – zastawiał ją w lombardzie, żeby mieć pieniądze na dragi. Ale to był piękny gość, lubiłem pracować z nim, to była wielka radość i wielki przywilej. Oczywiście szanowałem go i podziwiałem, również zanim zacząłem z nim grać. No więc wtedy on przechodził przez bardzo burzliwy okres swego życia – z powodu narkotyków. Jednak później, gdy się od nich uwolnił, jego życie stało się łatwiejsze, a jego muzyka zyskała większe uznanie... Jego kariera rozkwitła, gdy odrzucił dragi.

Nigdy dotąd nie opowiadałem tej historii, ale jest to piękna historia, bo pokazuje, że Miles mnie szanował. Gdy jesteś uzależniony, a nie masz narkotyków, cierpisz, odczuwasz fizyczny ból. Zrobisz wszystko, by zdobyć pieniądze na dragi... W czasie, gdy mieszkaliśmy w tym samym hotelu, gdzieś wyjechałem na tydzień, na jakiś job. Lata później Miles opowiedział mi, co się wtedy stało: „Pamiętasz hotel Arlington? I twój wyjazd na tydzień z jakąś kapelą? Podczas gdy ciebie nie było, poprosiłem recepcjonistę, żeby mi dał klucz do twego pokoju, bo niby coś tam w nim zapomniałem. Dał mi klucz, poszedłem do twego pokoju, zabrałem twoje ubrania i zastawiłem je w lombardzie, aby móc kupić dragi. Ale potem zarobiłem trochę pieniędzy, wykupiłem twoje ubrania z lombardu i zanim wróciłeś umieściłem je w twoim pokoju”. To jest dla mnie dowód na to, że Miles mnie szanował. Wielu ludzi w takich okolicznościach nie postąpiłoby tak, jak on wobec mnie.

W kompozycjach Silvera, w stylu jego gry łatwo zauważyć wpływy latynoskie.

– Tak, zawsze muzyka latynoska była mi bliska. Gdy pracowałem z Artem Blakeyem, zauważyłem z zadowoleniem, że on ją lubi, zwłaszcza rytmy. Od strony harmonicznej ona jest mniej interesująca, niż jazz. Ale rytmy latynoskie swingują i ja je kocham. W klubie Birdland miałem nieraz przyjemność pracować na zmianę z zespołami latynoskimi, jak Tito Puente, lub Machito. Byłem także pod wpływem muzyki ludowej z Wysp Zielonego Przylądka, skąd pochodził mój ojciec.

Horace urodził się 2 września 1928 r. w Norwalk, w stanie Connecticut. Ojciec Horace’a John Silva był czarnym Portugalczykiem; matka Gertruda była pół krwi Murzynką, pół krwi Irlandką. Oboje rodzice uwielbiali muzykę, ojciec grał z zapałem na gitarze i skrzypcach, a w niedziele zabierał syna do parku, gdzie pewnego razu Horace usłyszał orkiestrę Jimmy’ego Lunceforda. Z miejsca postanowił zostać muzykiem. Próbował sił najpierw na saksofonie, później na fortepianie. Fascynowały go blues i gospel, potem boogie woogie. W jazz nowoczesny wchodził powoli, za pośrednictwem nagrań Parkera, Gillespie’ego, Buda Powella i Theloniousa Monka, którego muzyki początkowo nie rozumiał. Innymi jego faworytami stali się Lester Young i Coleman Hawkins, z którymi grał jako młody chłopak. Z czasem pianistyka i kompozycje Silvera zaczęły wywierać wpływ na młodych jazzmanów, m.in. na Ramseya Lewisa, Herbie’ego Hancocka i Chicka Coreę. W okresie kontraktu z firmą Blue Note (lata 1955 - 1979) nagrał 25 longplayów, początkowo z muzykami z The Jazz Messengers, a potem z takimi znakomitościami, jak trębacz Blue Mitchell, czy tenorzysta Junior Cook. Na tych płytach znajdują się najlepsze jego utwory, dziś standardy. Ale i w latach następnych wena twórcza nie opuszczała go, choć nowe utwory i nowe pomysły, odchodzące od kanonu hard bopu, przyjmowane były bez entuzjazmu, może dlatego, że Silver zaczął programować swą muzykę według swych poglądów filozoficznych.

– Uważam, że (dobra) muzyka musi zawierać trzy elementy: emocję, intelekt i energię. Te trzy elementy powinny się stapiać ze sobą. Co prawda możesz mieć feeling i energię w swej muzyce bez udziału intelektu, i ona jednak będzie wartościowa, choć nie tak wyrafinowana, jakbyśmy chcieli. Weź Lightnin’ Hopkinsa, Muddy’ego Watersa, czy Memphisa Slima, wszystkich tych wokalistów bluesowych. To nie jest muzyka intelektualna, ale co za emocja, jaka energia! Natomiast muzyka czysto intelektualna jest zimna, nudna. Co jest jednak piękne i co uosabiają tacy wielcy muzycy jazzowi, jak Miles Davis, Sonny Rollins, John Coltrane – u nich jest i emocja, i energia, lecz także intelekt! Grają wszystkie te wspaniałe rzeczy i pokazują swą ogromną wiedzę w dziedzinie harmonii, ale nadal jest tam emocja i energia. Aby grać muzykę, również tę klasyczną, musisz mieć energię, choć muzycy klasyczni potrzebują jej mniej. Gdy rzecz dotyczy swingowania, walkingu, grania czasu (playing time), musisz w to zaangażować całego siebie, całe ciało, aby mieć ten puls, ten swing. To jest jazz!

Aby móc swobodnie realizować swe pomysły, również te pozamuzyczne, w 1981 r. założył własną wytwórnię płytową Silveto.

– Pod koniec lat 60. powiedziałem do samego siebie: „Czas na zmiany – i w mej muzyce, i we mnie samym. Nie chcę tkwić w tej samej przegródce”. W rezultacie tych moich przemyśleń powstały trzy płyty pod wspólnym tytułem „The United States Of Mind”. To był początek tego, co robię teraz, ale wtedy musiałem działać bardzo rozważnie; wytwórnia Blue Note nie zaakceptowała mojej nowej drogi, np. wprowadzania warstwy wokalnej. Oni chcieli, bym nadal nagrywał muzykę czysto instrumentalną. Podobnie publiczność. Bo ludzie przyzwyczajają się do pewnych rzeczy. Na przykład do tego, że Boris Karlloff to Frankenstein, a Bela Lugosi to Drakula. Ludzie nie chcieli, by ci aktorzy grali jakiekolwiek inne role. A może Lugosi zagrałby Hamleta równie dobrze, jak Drakulę? Teraz, gdy mam Silveto, mogę na sto procent robić to, co chcę.

Powód założenia własnej wytwórni był jeszcze jeden:

– Nie każdy wielki muzyk jest wielkim biznesmanem. Zdarza się, że wielki muzyk czuje się kompletnie zagubiony w świecie biznesu, a to niedobrze, bowiem muzyka jest także biznesem. Od zawsze pragnąłem nauczyć się czegoś na temat biznesowej strony muzyki. Wiesz dlaczego? Bo znałem losy wielkich, genialnych muzyków, moich idoli, którzy zarabiali mnóstwo pieniędzy, a umierali jako nędzarze. Nie mieli pieniędzy na opłacenie szpitala w razie choroby. Graliśmy koncerty benefisowe, aby zebrać pieniądze na ich pogrzeb. Powiedziałem do siebie: „Nie chcę, by ze mną było tak samo, gdy się zestarzeję”.

Silver postanowił, że jego nowa muzyka musi nieść jakieś pozytywne przesłanie, zwłaszcza kierowane do dzieci. Jako rozwodnik widywał się ze swym synem tylko w weekendy i zdawał sobie sprawę, że ma za mało czasu, by przekazać mu zasady dobrego życia. W podobnej sytuacji są tysiące rodziców i ich dzieci. Trzeba zatem im pomóc, adresując swą muzykę do nich. Zaczął pisać umoralniające teksty, które śpiewał sam, lub duet wokalny Feather. Włączył też recytacje w wykonaniu swego przyjaciela Billa Cosby’ego, postaci niezwykle popularnej dzięki występom w telewizji w programach reklamujących produkty dla dzieci. W tym duchu postały cztery płyty w Silveto, m.in. „Spiritualizing The Senses” – Silver uważał, że zmysły są nam dane nie tylko jako odbiorniki bodźców fizycznych, lecz także – na wyższym poziomie świadomości – jako źródła przeżyć duchowych.

– Muzykę wydawaną przez Silveto nazywam „self-help, holistic, metaphysical music”. Próbujemy lansować taki rodzaj muzyki, który będzie promować ideę uzdrowienia duszy, umysłu i ciała. Nie zamierzamy zastępować lekarza, nikt tego nie może. Mamy nadzieję stać się jego prawą ręką, pomóc mu naszą muzyką w procesie leczenia choroby. Co znaczy wyrażenie „self-help”? To znaczy, że człowiek bierze odpowiedzialność za swe choroby i stara się pomóc samemu sobie. Czyli nie przychodzi do lekarza i mówi: „Jestem chory. Uzdrów mnie!”. Oczywiście musi postępować w myśl wskazówek lekarza w sensie fizycznym, musi jednak także podjąć wysiłek pomocy samemu sobie w sensie mentalnym i duchowym. Dlaczego „holistic”? Bo to pojęcie oznacza trylogię człowieka; stanowią ją duch, umysł, ciało. Albo: dusza, umysł, ciało. „Metaphysical” znaczy „przed tym, co fizyczne”. Innymi słowy chcemy dotrzeć do człowieka zanim lekarz zajmie się jego stroną fizyczną. Dotrzeć do duszy i umysłu, aby dźwignąć w górę jego ducha, jego sposób myślenia. Tak, aby człowiek zaczął myśleć pozytywnie, a wtedy praca doktora będzie bardziej efektywna.

Żywot Silveto niestety był krótki, podobnie jak innej wytwórni Silvera Emerald.

Czy osiągnął swe dobroczynne cele? Nie wiem, nie wiem też, czy ten temat został przez kogoś zbadany naukowo. Być może jest o tym mowa w autobiografii Silvera „Let’s Get To The Nitty Gritty”, wydanej przez Phila Pastrasa w 2006 r., nie miałem jej jednak w rękach. Wiem natomiast, że w późniejszych latach Silver czasem wracał do swych hard bopowych korzeni, a świadczą o tym najlepiej dwie płyty nagrane dla Impulse!, odpowiednio w 1996 i 1997r.: „The Hardbop Grandpop” i „A Prescription Of The Blues”.

Znakomity basista Christian McBride powiedział (cytuję za artykułem Joseline Stewart): „Gdy mowa o graniu, komponowaniu, kierowaniu zespołami i aranżowaniu, Horace Silver należał do najbardziej wpływowych muzyków w całej historii jazzu. Nieważne, jaki styl jazzowy interesuje cię szczególnie, muzyka Silvera zawsze cię poruszy”.

Wraz ze śmiercią „papieża hard bopu” świat jazzu utracił swego przedostatniego giganta najwyższej rangi. Został już tylko jeden: Sonny Rollins.

Krystian Brodacki



Zobacz również

Georg Riedel

Legendarny szwedzki kontrabasista i kompozytor zmarł 25 lutego 2024. Więcej >>>

Janusz Nowotarski

Saksofonista, klarnecista, założyciel i lider Playing Family, zmarł 23 lutego 2024. Więcej >>>

Stanisław Zubel

Kontrabasista zespołu Flamingo zmarł 26 stycznia 2024 w Żukowie. Miał 77 lat. Więcej >>>

Dean Brown

Jeden z najwybitniejszych gitarzystów fusion jazzu zmarł 26 stycznia 2024 w Los Angeles. Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu