Wywiady

Ida Zalewska: Storytelling

Joanna Wieliczko


Nie tylko o jej autorskiej płycie rozmawia z wokalistką Magdalena Król

Wokalistka młoda, lecz z imponującym bagażem muzycznych doświadczeń. Silnym głosem w sposób wyjątkowy interpretuje twórczość wielkich artystów ze świata jazzu, bluesa i soulu. Na rynku muzycznym działa nie od dziś, ale w tym roku na nowo debiutuje. „Storytelling” to pierwsza jej w pełni autorska płyta.  

JAZZ FORUM: Pierwszą płytę „As Sung By Billie Holiday” wydałaś w 2012 roku będąc już doświadczoną wokalistką sceny jazzowej i bluesowej w Polsce. Płyta świetna, ale coverowa. Nie czułaś się wtedy gotowa na wydanie autorskiego materiału?

IDA ZALEWSKA: W tamtym czasie nie miałam do końca pomysłu, co chciałabym śpiewać, o czym i z kim. Kilka lat wcześniej nagrałam płytę z kompozycjami, do których muzykę napisał mój ówczesny mąż – Jurek Małek, a ja byłam autorką tekstów. Materiał łączył w sobie muzykę funkowa, popową i soulową, nagrany w oldschoolowym stylu (sekcje dęte, groovy w stylu Earth Wind and Fire). Nie udało mi się jednak znaleźć wydawcy i płyta do tej pory leży w szufladzie. To sprawiło, ze trochę straciłam zapał i wiarę w swoje śpiewanie. Właśnie wtedy pojawił się Arek Skolik z propozycją nagrania piosenek Billie. Wcześniej w zasadzie nie śpiewałam jazzu, dlatego było to dla mnie potężnym wyzwaniem. Jestem osobą, która zwykle długo się nie zastanawia i nie boi wyzwań, dlatego nagraliśmy tę płytę. Wyszła fajnie. Dzięki niej zaczęłam słuchać innej muzyki, stopniowo zaczął zmieniać się mój stosunek to tekstu, interpretacji. Odkryłam też w sobie trochę inny głos i sposób śpiewania. Zagraliśmy sporo koncertów i to także sprawiło, że stałam się bardziej samodzielna, znalazłam swój sposób bycia na scenie i poczułam się gotowa na to, żeby nagrać coś własnego. Wiem, że teraz piętnastolatki czują się doświadczonymi, skończonymi artystami, ale u mnie ten proces trwał znacznie dłużej i tak naprawdę trwa nadal.

JF: Znam osoby, które słuchając Twoich nagrań i koncertów, mówią o niedzisiejszej wrażliwości muzycznej; twoje prowadzenie frazy i barwę porównują do wokalistek takich jak Roberta Flack. Skąd u tak młodej osoby taka dojrzałość muzyczna? Czy jako dziecko miałaś szczęście zasypiać przy winylach zza oceanu?

IZ: Niestety, te rarytasy mnie ominęły. Jako dziecko zasypiałam raczej przy bajce o „Głupim Jasiu” i opowieściach mojego taty, które brzmiały mniej więcej tak: i wtedy atom wodoru łączy się z tlenem… Nie wiem, jak to wpłynęło na inne obszary mojego mózgu, ale jak widać całkiem dobrze na ośrodek odpowiadający za aktywności muzyczne. Mój sposób śpiewania i brzmienie, które wybieram są niedzisiejsze pewnie dlatego, że od kiedy pamiętam słucham muzyki sprzed 20, 30, 50 lat. Czasem wynurzam się z tych zamierzchłych czasów i sięgam po coś nowego, ale najczęściej to nowe także brzmi jak stare. Myślę też, że na taki odbiór mojego śpiewania wpływa rodzaj głosu, który mam, raczej niski, chropowaty, sprawiający wrażenie, że należy do osoby starszej niż ja. Poza tym nie jestem już aż tak młoda. W wieku 35 lat dojrzałość jest już jak najbardziej uzasadniona.

JF: Edukacja muzyczna pozwala budować warsztat, ale zarzuca się jej także, że z artysty robi rzemieślnika. Co Tobie dała, a co być może odebrała edukacja wokalna?

IZ: Moja edukacja muzyczna była bardzo wyrywkowa i chaotyczna. Nie skończyłam żadnej szkoły muzycznej, chociaż kilka zaczęłam. Jeździłam na wakacyjne warsztaty jazzowe, chodziłam na lekcje emisji głosu. Mam jednak tendencję do tego, żeby wybierać w życiu to, co mi sprawia przyjemność, więc zawsze uczyłam się tylko tego, co mnie w danym momencie interesowało i co było potrzebne. Teoria niestety mnie nie interesowała. Rzemieślnik, więc ze mnie nie jest najlepszy. Przez wiele lat miałam z tego powodu kompleksy, ale w pewnym momencie doszłam do wniosku, że liczy się efekt końcowy. Śpiewam, nagrywam płyty, koncertuję i ostatecznie tylko to ma znaczenie.  

JF: Umiejętności wokalne to jedno. Interpretacja, jakkolwiek by ją definiować, to zupełnie inna bajka. Zawsze zastanawiałam się, które z tekstów piosenek śpiewa się wokaliście trudniej – jego własne czy te napisane przez innych i dla innych?

IZ: Nie umiem powiedzieć, co jest trudniejsze. Po prostu trudność leży w czymś innym. Śpiewając cudze teksty trzeba dołożyć starań, żeby nie kopiować pierwotnego wykonania i znaleźć swój własny sposób, swoje własne rozumienie tego, o czym śpiewamy. Oczywiście łatwiej jest, kiedy to, co jest poruszane w tekście jest nam bliskie, znamy to z własnego doświadczenia. W innym wypadku to bardziej zadanie aktorskie, ćwiczenie na wyobraźnię. Przy śpiewaniu własnych tekstów najtrudniejsze jest dla mnie przełamanie oporów i wstydu. Nigdy nie mam pewności, po pierwsze, czy mój tekst jest dobry, a po drugie, czy to nie wstyd, śpiewać o tak osobistych rzeczach. Przecież nie opowiadam o tym wszystkim napotykanym ludziom, nie opisuję na facebooku itd. A tutaj nagle siadam przed kilkudziesięcioma osobami, patrzę im w oczy i wyśpiewuję te wszystkie wstydliwe tajemnice. Lubię śpiewać cudze teksty, bo wybieram te naprawdę piękne, które do mnie przemawiają. W stosunku do moich nigdy nie mam takiej pewności i luzu, ale za to mam bardziej osobisty stosunek.

JF: Płyta „Storytelling” to wyznania dojrzałej kobiety po przejściach. Przede mną siedzi młoda, uśmiechnięta osoba. Jak to możliwe? Część tekstów napisałaś przecież sama.

IZ: Nie jestem już tak bardzo młoda. 35 lat to wiek, w którym można mieć już za sobą dużo doświadczeń życiowych. W życiu zwykle kierowałam się intuicją i impulsem, dlatego nie zastanawiając się latami nad ważnymi decyzjami, zdążyłam już sporo ich podjąć. Mam siedmioletniego syna, za sobą kilka związków, kilka rozstań, małżeństwo itd. Jak na te 35 lat zaliczyłam sporo punktów programu. Poza tym mam przyjaciółki i znajome, z którymi omawiamy te wszystkie życiowe, damsko-męskie, miłosne i rozstaniowe tematy. Moje teksty to wypadkowa tych wszystkich doświadczeń i rozmów. To są zupełnie zwyczajne, codzienne sprawy, przed którymi chyba nie da się w życiu uciec.

JF: Masz wszelkie warunki, te głosowe i te z grona wizualnych, aby przejść do mainstream’u. Potrzebne jest szczęście, ale też dużo chęci. Jest w Tobie taki rodzaj determinacji?

IZ: Chyba nie. W każdym razie nie ma we mnie determinacji i gotowości do poświęceń, których wymagałoby przejście do mainstreamu polskiej muzyki rozrywkowej. Nie ma, co się łudzić, z muzyką, którą śpiewam, nie ma wielkich szans na dużą popularność. Z drugiej strony nie jest to stricte muzyka jazzowa ani bluesowa, więc również w tych szufladkach nie do końca się odnajduję. Cudownie byłoby znaleźć swoją niszę, mieć stałą, stopniowo powiększającą się publiczność, która chciałaby słuchać tego, co śpiewam.

JF: Bycie twórcą niszowym wymaga wytrwałości, a nawet pewnego rodzaju odwagi. Duża niestabilność versus stała posada i comiesięczna wypłata. Muzyka jest tego warta? 

IZ: Nigdy nie myślałam o tym, jako o czymś odważnym. Ja po prostu robię to, co sprawia mi przyjemność i radość, więc powiedziałabym raczej, że w moim przypadku zajmowanie się muzyką to pójście na łatwiznę. Z pewnością jednak wymaga to wytrwałości i muszę sporo wysiłku wkładać w przekonywanie siebie, że warto, że to, co robię, jest dobre. Trudności ze znalezieniem pieniędzy na nagranie płyty, znalezieniem wydawcy czy załatwianiem koncertów potrafią mocno zniechęcić i podkopywać wiarę w wartość własnej pracy, talentu itd. Również ciągłe konfrontowanie się z ocenami innych ludzi bywa frustrujące. No i oczywiście „czekanie na przelew”. Mimo wszystko nagroda, czyli śpiewanie i koncerty, jest tak wielka i satysfakcjonująca, że nie zastanawiam się nad rezygnacją z muzyki.

JF: Na jakie kompromisy, ale te w kwestiach muzycznych, byłabyś w stanie pójść, aby zwiększyć grono swoich słuchaczy? „Ona tańczy dla mnie” w wersji jazzowej?

IZ: Tworząc piosenki zupełnie nie zastanawiam się nad tym, co zrobić, żeby więcej ludzi chciało ich słuchać. To po nagraniu płyty myślę, jak wszystko zaprezentować, żeby publiczność się zainteresowała. To zupełnie niebiznesowe podejście, wiem o tym, ale inaczej nie potrafię. Zdarzyło mi się śpiewać na zamówienie różne rzeczy (np. piosenki Anny German), zasilałam swoim głosem różne popowe inicjatywy, np. koncert dla papieża itp. Nie było to jednak nic mojego, nic, co mnie jakoś definiuje.

JF: Obecnie gracie koncerty promujące ostatnią płytę. Czy życie zdążyło już napisać scenariusze do kolejnych utworów?

IZ:  (śmiech) Scenariusze jakieś już są, ale niestety zbyt podobne do tych z ostatniej płyty. Nie chciałabym się tak ostentacyjnie powtarzać. A tak poważnie mówiąc, zaczynam już myśleć o następnej płycie, o tym, w jakim składzie chciałabym ja nagrać, w jakim stylu itd. To na razie bardzo luźne koncepcje. Póki co, staram się doprowadzić to tego, aby płyta „Storytelling” miała trasę koncertową z prawdziwego zdarzenia.

Od redakcji: Płyty Idy Zalewskiej „As Sung By Billie Holiday”  i „Storytelling” recenzuje w najnowszym numerze Jazz Forum 9/2016 Janusz Szrom.



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu