Wywiady

fot. Bogdan Augustyniak

Opublikowano w Jazz Forum 7-8/2015

Jacek i Jakub Mielcarkowie: I co dalej?

Marzena Mielcarek


Miała to być muzyka ilustrująca słuchowiska radiowe dla dzieci. Po nagraniu okazało się, że materiał jest na tyle interesujący, że może istnieć samodzielnie, bez kontekstu. Już podczas rejestracji muzycy zapomnieli o celu nagrania. Cieszę się, bo to na moje zlecenie powstała piękna muzyka, która teraz żyje własnym pulsem – odnalazła swoją artystyczną samoistną przestrzeń. „I co dalej?” to produkcja rodzinna. Ojciec Jacek i nasz syn Kuba napisali muzykę i ją wykonali, sugestywną okładkę do płyty stworzyła żona Kuby Marcelina, a ja stałam się producentem nagrań.

Marzena: Okoliczności nagrania tego materiału były interesujące.

Jacek: Nie myśleliśmy o tym, żeby nagrać płytę. Chodziło o twoją audycję dla dzieci – trzeba było dograć muzykę ilustrującą poszczególne programy dotyczące konkretnych zagrożeń, a więc prąd, woda, obcy ludzie i coś tam jeszcze. W czasie nagrywania przestałem o tym myśleć. Bolała mnie głowa, Kuba był zmęczony po podróży, nie rozmawialiśmy ze sobą…

Kuba: Postanowiliśmy stworzyć własną narrację na bieżąco, bez wstępnych ustaleń, poddając się temu, co przyniesie inwencja w danej chwili. Weszliśmy do studia z „pustymi” głowami.

Marzena: Ustawiono wam mikrofony i zamknięto w studiu. Nagrywaliście bez słuchawek. Nagraliście materiał jednym ciągiem, przez dwie godziny, utwór za utworem, w tej samej kolejności, w jakiej później znalazły się na płycie, bez żadnych zmian, bez wybierania wersji, bez poprawek. 

Kuba: Nie było żadnych wcześniej przygotowanych utworów. Każdy kolejny epizod był wynikiem czystej improwizacji, bez założeń – co spowodowało, że nawet nie wiedząc o tym uczestniczyliśmy w tworzeniu jakiejś zamkniętej formy, która przekroczyła naszą świadomość w czasie grania, konstrukcja formy wyłoniła się sama z siebie. O dziwo, po przesłuchaniu materiału stwierdziliśmy, że jest taka, jakbyśmy ją co najmniej wcześniej zaplanowali.

Jacek: To było niesamowite! Pierwszy raz w życiu przydarzyło mi się coś takiego.

Kuba: Oczywiście nie bez znaczenia było to, co się zagrało minutę wcześniej, a nawet to, co było w poprzednim utworze. Narracja kształtowała się sama. To, co zagraliśmy było w naszych głowach, nawet jeżeli nie myśleliśmy w danej chwili o tym świadomie, to jednak gdzieś to było, a to, co miało pojawić się jako następne – było naturalnie czymś innym, kolejną myślą szerszej całości. Forma stworzyła się sama. Fascynują mnie takie zjawiska, zwłaszcza w kontekście muzyki „żywej”, improwizowanej. Muzyka, która nie jest wyłącznie wynikiem jakiegoś świadomego ustalania, tylko jest czymś, co czasem przekracza percepcję wykonawców, jest ponad wszystkim i ponad grającymi.

Jacek: Kuba siadł do fortepianu, potem dogrywał kontrabas, instrumenty perkusyjne. Nikt mu nie mówił, co i na czym ma grać. Po prostu, grał to, co czuł. 

Kuba: Nic nie wiedzieliśmy. Zapis włączono, nikt nie sprawdzał, co zagraliśmy przed chwilą, nikt tego nie analizował, graliśmy następną myśl.

Jacek: No i nie rozmawialiśmy o płycie.

Marzena: Jakie było wasze odczucie kiedy odsłuchaliście materiał?

Jacek: Szok! Ja byłem pierwszy, ponieważ na drugi dzień materiał współmiksowałem. Kuby już wtedy nie było, znowu gdzieś pojechał. Za dwa dni miał grać swój recital dyplomowy na Akademii. Kiedy wrócił, posłuchał i wtedy postanowiliśmy coś z tym nagraniem zrobić. Zaświtała nam myśl o płycie… 

Kuba: Zadaliśmy sobie pytanie: i co dalej? 

Marzena: Jaka to jest muzyka? Czy to jest jeszcze jazz?

Kuba: Tu można by wchodzić w definicję jazzu, ale nie do końca widzę sens, żeby określać to szczególnie w przypadku tego nagrania, nie odczuwam potrzeby konfrontowania tego z jakąś definicją. To była muzyczna rozmowa, tu nawet nie było wchodzenia w jakieś szczególne, konkretne role. Całkowita równorzędność instrumentów i wykonawców w czasie grania. Utwory, które nie opierają się na formalnej konstrukcji na zasadzie temat – partie improwizowane, tylko na rozmowie między instrumentami, wzajemnym tworzeniu jednej płaszczyzny, jednej myśli. 

Ta muzyka odbiega od klasycznej definicji jazzu. Ale z drugiej strony jazz to także coś więcej, więc można to nazywać jazzem, choć pewnie nie według każdej definicji. Myślę, że problem dotyczy wielu rzeczy na współczesnej scenie muzyki kreatywnej. Nie zamierzam tego rozstrzygać. Nie przekonują mnie jednak próby zdefiniowania jazzu jednym zdaniem. Może z wyjątkiem tej: „Jazz to muzyka grana przez jazzmanów”. (śmiech) Tata i ja dysponujemy własnym doświadczeniem i to doświadczenie jest oczywiście jazzowe również, choć nie tylko. Jazzem zajmujemy się niemal od zawsze. Inspiracje są tutaj wyraźne. Jest to muzyka bardzo osobista, autorska, improwizowana z stu procentach. 

Jacek: To muzyka nastroju. Improwizacja z „pustej” głowy. Można to porównać np. do luźnej, nieplanowanej rozmowy w kawiarni. Takie rzeczy można robić tylko z kimś, kto nadaje na tych samych częstotliwościach. Dużo łatwiej to przychodzi, kiedy dobrze się znamy i możemy grać bez obciążeń. Chodzi o to, żeby zmaksymalizować efekt, by wyciągnąć z danej sytuacji to, co najlepsze. 

Marzena: Gracie ze sobą od dawna.

Jacek: Zaczęliśmy grać razem już od początku edukacji muzycznej Kuby. To było ponad dziesięć lat temu. On miał wtedy czternaście lat. Nie jest to bez znaczenia. Cieszę się, że to porozumienie udało się uchwycić i zarejestrować. Zagraliśmy razem na niejednej płycie i to różną muzykę. Dla mnie to ma znaczenie, że to jest mój syn. Do tej pory unikaliśmy stwierdzenia, żeby mówić o partnerstwie.

Kuba: Między nami nie występuje zjawisko konfliktu pokoleń. Nie mamy żadnych różnic stylistycznych, wynikających z różnicy wieku. Dzielimy się naszymi doświadczeniami, poglądami, odkryciami. Jesteśmy na takim etapie, gdzie wiele rzeczy już się wydarzyło – to jest za nami. 

Jacek: Ja marzyłem o jednej rzeczy, która się właśnie spełnia. Chciałem mieć taką sytuację, że siedzę sobie z synem, pijemy kawę, rozmawiamy, ale nie tak jak stary z młodym, ale na zasadzie partnerskiej. Czekałem, kiedy ten moment nastąpi – i nastąpił. Razem współpracujemy, inspirujemy się, wymieniamy płytami, doświadczeniem. Lubimy się i chcemy ze sobą grać.

Marzena: Każdy utwór inspirowany jest również muzyką klasyczną. Są tu duże odniesienia do Szymanowskiego, Pärta, Satieego. 

Kuba: To nie wynika z jakiejś świadomej inspiracji. Raczej efekt jest podobny.

Jacek: Nie jest to inspiracja w przełożeniu dosłownym.

Kuba: To nie było naszym założeniem. To wyszło samo z siebie. Ślady każdej muzyki, którą się kiedyś zafascynowaliśmy, gdzieś pozostały. To, że słychać Arvo Pärta poznaliśmy później, po przesłuchaniu materiału. Naszym narzędziem była przede wszystkim improwizacja. Być może nastrój, na który nakierowała nas improwizacja pokrywa się z inspiracjami klasycznymi.

Jacek: W tym nagraniu wyszło podświadomie, jakiej muzyki słuchamy na co dzień, czym się fascynujemy, jakie książki czytamy, jakie filmy oglądamy, gdzie podróżujemy, z kim rozmawiamy, co nam się podoba. To jest ten nasz depozyt.

Kuba: To co jest w głowie, to nie tylko kwestia o czym świadomie, w danej chwili się myśli. Mnóstwo jest rzeczy, które gdzieś po prostu w głowie tkwią. Improwizacja to doskonały moment, kiedy te różne nastroje mogą wyjść z tego depozytu. 

Jacek: To coś, co przekracza naszą świadomość. To jest najbardziej fascynujące, że muzyk staje się wtedy pewnego rodzaju medium. Medium, które przenosi pewien strumień, który płynie zupełnie gdzie indziej. Muzyk nie zawsze w pełni do końca musi wiedzieć dokładnie, co się dzieje. Są takie formy gdzie musi, ale nie tylko… Zresztą, trudno wszystko wiedzieć dokładnie, kiedy nie ma żadnych ustaleń, założeń. Kiedy gra się z kimś innym, kto za chwilę zrobi coś niewiadomego, to nie jest bez znaczenia. Niesamowite, że mimo tak dużych niewiadomych udaje się stworzyć formę, która ma logikę. 

Kuba: Są sytuacje, kiedy człowiek koncentruje się na tym, żeby dysponować wiedzą i kreować wszystko na zasadzie „wiedzieć”, ale nie zawsze, nie każda muzyka, nie każda forma, nie każde dążenie do piękna, nie każda koncepcja artystyczna na tym polega, żeby wszystko wiedzieć. Są pewne rzeczy, które są piękne, ale są wynikiem tego, że do końca nie wiemy – i to jest nasz punkt początkowy, tu mamy zrobić coś pięknego, nic nie wiedząc. Nie zawsze trzeba wszystko wiedzieć. Są różne formy podejścia – i o tym też trzeba mówić. Są również takie, które wymagają zupełnie czegoś innego, żeby się do nich przygotować, robiąc wszystko inne, tylko nie to, co będzie się grało. Wielu wybitnych muzyków o tym wspomina, m.in. Keith Jarrett, Sonny Rollins, Charles Lloyd. Człowiek chciałby zawsze wszystko wiedzieć, ale nie jest w stanie sam ogarnąć całej rzeczywistości. Nie jest w stanie wszystkiego kontrolować. Czasem musi stać się medium, musi podążać za czymś, co jest nieznane. Sztuka nie zawsze musi być racjonalna. Muzycy często chcą zracjonalizować swoje granie, ale przecież nie do końca da się to zrobić. W czasie ćwiczenia – tak. Teorią zajmujemy się w ćwiczeniówce, natomiast kiedy mamy kreować, to już nie jest takie oczywiste. Równie ciekawie dzieje się wtedy, kiedy nie kierujemy się stricte racjonalnym myśleniem w czasie tworzenia sztuki. Ten temat mnie fascynuje.

Marzena: Nie boicie się, że wam nie wyjdzie?

Jacek: Liczy się tylko efekt. Nie boimy się tego, że coś nam nie wyjdzie, bo zawsze może coś nie wyjść. W ogóle się nad tym nie zastanawialiśmy. 

Kuba: W muzyce, którą się zajmujemy, czyli w jazzie, muzyce etnicznej, eksperymentalnej, jest jeden wspólny mianownik – to są „żywe” gatunki, takie które żyją w danej chwili. W centrum naszych zainteresowań jest muzyka „żywa”. U źródeł jazzu też była taka muzyka. Zależy nam na tym, aby jak najbardziej zachować ten aspekt życia w muzyce. Ta muzyka musi być naturalna. Ryzyko błędu jest w to wpisane. Błąd nie jest najważniejszy, o coś innego chodzi. Zawsze jest ryzyko. No i co z tego? Dzisiaj wyjdzie, jutro nie wyjdzie. Można się ubezpieczyć, asekurować – ja tu wszystko przygotuję i wtedy mi wyjdzie, ale to może spowodować zamykanie się na to, co jest żywe. Komputer też może improwizować „racjonalnie”, ale człowiek tak nie działa. 

Jacek: Gdyby przyszło zagrać nam koncert w fatalnych okolicznościach, np. zginęły nuty, nie mamy kompletu zespołu i trzeba już w tej chwili grać – to jesteśmy w stanie to zrobić. My się nie odcinamy od grania swingu, standardów. My to też lubimy grać. Nasza płyta nie miała być protestem przeciwko jakimś innym dokonaniom.

Kuba: Chcieliśmy coś takiego stworzyć. Jest mnóstwo rzeczy, które człowieka przekraczają. Chcieliśmy czegoś doświadczyć w tym rejonie. To było dla nas niemal metafizyczne spotkanie.

Marzena: Następnym razem wyszłoby coś zupełnie innego?

Kuba: Oczywiście. To jest niepowtarzalne. 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu