Wywiady
Jan Garbarek

JAN GARBAREK: Jazz to rozdział zamknięty

Marek Garztecki


Na przełomie maja i czerwca br. Jan Garbarek Group odbywa trasę po Polsce koncertując w kilku miastach. O Janie Garbarku czytelnicy JAZZ FORUM wiedzą zapewne tyle, że nie ma sensu go po raz kolejny przedstawiać. Istnieje opinia, że jest on niezbyt komunikatywny, ale to zapewne zależy w dużym stopniu od tego, jakie pytania mu się zadaje. Z pewnością nie należy go zapytywać po raz n-ty o „polskie korzenie” czy inspiracje polskim folklorem, bo jest rzeczą oczywistą, że nie znajdują one żadnego odniesienia w jego twórczości. Z chęcią za to mówi on zawsze o swej aktualnej muzyce.

JAZZ FORUM: Jakiego repertuaru możemy się spodziewać na Twoich koncertach?
JAN GARBAREK: Moje koncerty zawsze składają się z utworów starych i nowych. Mogą to być utwory sprzed trzydziestu lat, jak i takie, których jeszcze nie zdążyłem nagrać – zwykle jest to mieszanka z całej mojej kariery.

JF: Czy porządek koncertu jest z góry ustalony, czy zostawiasz tu furtkę dla spontaniczności i nastroju?
JG: Ramy programu ustalone są z góry i to na jedną, a czasem i więcej tras. Na spontaniczność jest miejsce tylko w samych utworach, każdy z nich zawiera przecież przestrzeń na improwizacje, często dłuższe partie solowe, tam pozostali członkowie zespołu mogą robić praktycznie biorąc to, na co mają ochotę.

JF: Jak duży procent grywanych przez siebie utworów nagrywasz? Pamiętam jak w Warszawie, bodaj w 1994 roku grałeś przepiękną suitę Mangas Coloradas, ale na żadnej z Twoich płyt jej nie znalazłem.
JG: Niektóre jej fragmenty nagrałem na płycie „Visible World”, ale w całości jej nie nagrałem, to prawda. Mam jeszcze wiele utworów, których jeszcze nie nagrałem i niektóre być może nagram w przyszłości, może nawet za rok. Wiele z nich prawdopodobnie nigdy jednak nie zostanie utrwalone. Już po zakończeniu tej trasy robię półroczną przerwę, w trakcie której będę przygotowywał repertuar na następną płytę.

JF: Zauważyłem, że w Twej twórczości są okresy, gdy wydajesz bardzo intensywnie, co roku nową płytę, czasem dwie rocznie a potem następują wieloletnie przerwy gdy nic nowego się nie ukazuje.
JG: Nigdy o tym nie myślałem. Występuję, jeżdżę a gdy mam pomysł na nową płytę, to nagrywam. Nie martwię się tym jednak zbytnio kiedy, to przychodzi naturalnie.

JF: Tomasz Stańko mówił mi, że to często Manfred Eicher podsuwa muzykom pomysły, w jakim składzie mogliby nagrać nowe płyty. W jakim zakresie takie projekty jak „Madar” z Anuarem Brahemem i muzyką arabską są Twego pomysłu, a w jakim zakresie Eichera?
JG: W przypadku moich płyt zawsze sam decyduję o ich kształcie. W ECM jednak istnieje możliwość nagrywania z innymi muzykami związanymi z tą wytwórnią. Jeśli chodzi o płytę z Anuarem Brahemem, to słuchałem jego muzyki z zainteresowaniem już od jakiegoś czasu. Zdawało mi się że to, co gra, bardzo odpowiada mojej twórczości. Sam już nie jestem pewien, czyim pomysłem było nagranie tej płyty – moim, Anuara czy Manfreda. Nagrałem też płytę „Ragas And Sagas” z muzykami hinduskimi. W tym wypadku był to już wyłącznie mój pomysł. Moją najbardziej znaną muzyczną kolaboracją było „Officium” z Hilliard Ensemble. Była to naturalna konsekwencja tego, że oni podpisali kontrakt z ECM, a ja też zawsze interesowałem się muzyką dawną. Pomysł tej płyty wyszedł od samych Hilliardów.

JF: Utwory na płycie „Officium” mają charakter religijny. Czy pierwiastek religijny jest też obecny w innej Twej twórczości, czy raczej jest to ogólnie pojęte uduchowienie?
JG: Myślę, że w muzyce zawsze istnieje element duchowy, niezależnie od tego czy gra się ją w kościele, czy w dowolnym innym miejscu. Przyznam się, że nie znając łaciny nie bardzo nawet wiem, o czym traktują utwory z „Officium”. Natomiast ich muzyka została tak skomponowana, że jej prawidłowy odbiór możliwy jest wyłącznie w kościele. Na przykład w trakcie tournee po Japonii, gdzie nie ma europejskich kościołów, graliśmy w salach koncertowych i to już nie brzmiało tak, jak powinno. Brak było odpowiednich wibracji, muzyka nie miała już takiego wyrazu, nawet sensu.

JF: Wielu doszukuje się w Twej twórczości inspiracji surowym norweskim krajobrazem. Nawet okładki Twych płyt, ze zdjęciami ciemno-szarych krajobrazów, potęgowały to wrażenie.
JG: Przede wszystkim nie ja decyduję o wyglądzie okładki i nie ja wybieram te zdjęcia. Podobne zdjęcia pojawiały się na okładkach płyt wielu artystów z ECM-u. Myślę, że początkowo wspólnym tematem był tu horyzont, a nieco później krajobraz z wyraźnie zaznaczonym horyzontem. Oczywiście urodziłem się pośród norweskiego krajobrazu, sam jestem jego częścią i trudno mi traktować go z dystansem. Jeśli jednak mówimy o krajobrazie, jaki mamy w sobie, o poczuciu przestrzeni, o uczuciach, jakie wywołują związki z tymi miejscami, to nie ma to nic wspólnego z geografią czy topografią. To jest bardziej kwestia stosunku emocjonalnego, jaki mamy do tych miejsc. Na przykład, jeśli wyobrazimy sobie wielką otwartą przestrzeń, to może ona dać poczucie wyzwolenia i swobody ale jednocześnie może przytłaczać swym ogromem i przerażać. W mojej muzyce mogą się wyrażać owe przestrzenie i ich zmieniające się parametry, ale nie konkretne krajobrazy.

JF: Co wpływa na dobór muzycznego kontekstu Twych nagrań?
JG: Prawdopodobnie najbardziej wpływa na mnie muzyka, której aktualnie słucham i toczące się obok życie. Ja też się zmieniam, jestem innym człowiekiem niż byłem 30 lat temu. Mam już sześćdziesiąt lat i tempo mego życia jest już inne. Jest jednak pewien rdzeń, który każdy człowiek nosi przez całe życie i od którego nie ma ucieczki. Miałem w swym życiu szczęście grywać z wielu najróżniejszymi muzykami w najróżniejszych sytuacjach. Jest to trochę jak ten sam wiersz w różnych tłumaczeniach – języki się zmieniają, ale sens pozostaje ten sam.

JF: Co sądzisz o drugim biegunie współczesnego jazzu – „nowej klasyce” spod znaku braci Marsalisów?
JG: Przede wszystkim nie uważam samego siebie za muzyka jazzowego. Jeśli Marsalisowie mówią, że tylko ich styl uprawiania jazzu jest właściwy, to zapewne mają rację. Jazz jest starą muzyką i należy go grać po staremu, to jest już zamknięty rozdział w muzyce z początkiem i końcem. Podobnie było z wielkimi erami w muzyce poważnej, barokiem czy klasycyzmem. Jako muzyka rewolucyjna, jazz zamknął już za sobą drzwi. Jazz to Louis Armstrong, jazz to Charlie Parker – ten okres jest już przeszłością. To, co przychodzi teraz, jest już innym rodzajem muzyki.

JF: A John Coltrane? Przecież był prawdziwym rewolucjonistą a stanowił też Twą pierwszą inspirację. A Love Supreme był rewolucyjnym utworem, a to chyba jest jazz?
JG: A Love Supreme może jeszcze tak, ale to już była granica, Ascension i następne utwory ją przekroczyły. Coltrane początkowo grał jazz, ale później poszedł znacznie dalej, do czegoś nowego, podobnie jak Miles Davis. 

                                                                                               rozmawiał : Marek Garztecki

 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu