Wywiady
Jan Garbarek
fot. Jarosław Grabarek

JAN GARBAREK: Na szczytach panuje muzyka

Agnieszka Antoniewska


Specjalnie dla słuchaczy koncertów z cyklu „Jazz raz po raz”  z Janem Garbarkiem rozmawia Agnieszka Antoniewska

AGNIESZKA ANTONIEWSKA: Zastanawiałam się, jakie pytanie zadać Panu jako pierwsze, ponieważ Pan, Pana muzyka, Pana polskie korzenie zostały już wielokrotnie opisane i w zasadzie w odpowiedziach na pytania dotyczące tych kwestii, powiedział Pan już wszystko. Starałam się znaleźć pytanie, którego mógł Pan jeszcze nie usłyszeć. Pomoże mi Pan?

JAN GARBAREK: Nie, proszę na to nie liczyć. Zdaję się na Panią.

AA: Jan Garbarek – polskie imię, polskie nazwisko. Tak nam żal, że nie gra Pan pod polską flagą...

JG: Urodziłem się w 1947 roku w obozie dla przesiedleńców. Jednak ani to, że moja mama była rodowitą
Norweżką, ani to, że urodziłem się w tym kraju, nie pozwoliło na to, bym otrzymał norweskie obywatelstwo. Takie były przepisy. Zdobycie obywatelstwa trwa w tym kraju siedem lat. Jestem obywatelem norweskim, mimo że przez pierwszych kilka lat mojego życia byłem... Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że Polakiem... W każdym razie na pewno nie byłem wówczas Norwegiem.

Opowiem Pani dlaczego. Mój tata, Czesław Garbarek, był jeńcem wojennym. Jako polski żołnierz, walczący w II wojnie światowej, dostał się do niemieckiej niewoli i spędził ją w obozie pracy w Norwegii. Po wyzwoleniu został w Norwegii, gdzie poznał moją mamę, Karin. Pobrali się w Oslo trzy tygodnie po pierwszym spotkaniu. Najważniejsza była narodowość ojca. A on właściwie nie miał wówczas narodowości. Był uchodźcą, nie miał żadnych dokumentów. Norwegia nie chciała przyjmować zbyt wielu nowych obywateli. Dopiero kilka lat temu znalazłem korespondencję mojego ojca z władzami, z której dowiedziałem się, że chciano nas deportować do Francji. Ojciec zaczął się ubiegać o obywatelstwo w 1945 roku, a przyznano mu je chyba w ’53 lub ’54. Wtedy i ja zostałem Norwegiem.

AA: A potem, nie zainteresował się Pan na przykład kulturą kraju, z którego pochodził Pana tata?

JG: Ależ tak! Tata chciał zaszczepić we mnie miłość do słowiańskiej muzyki, literatury. Pamiętam, że jako nastolatek czytałem bardzo dużo polskich książek przetłumaczonych na norweski. Bardzo chciałem zobaczyć Polskę. W końcu pozwolenie na podróż dostaliśmy dopiero w 1964 roku. Wtedy zobaczyłem i poczułem to, o czym tata opowiadał mi przez tyle lat. Było to pierwsze spotkanie z naszą polską rodziną po wojnie. Od tej pory odwiedzamy się w miarę regularnie i teraz ja czekam na ich odwiedziny. Wkrótce, bo już latem, to oni przyjadą do mnie do Norwegii na wakacje.

AA: Dlaczego wybrał Pan saksofon?

JG: Odpowiedź będzie banalna. Dźwięk tego niezwykłego instrumentu usłyszałem po raz pierwszy w radiu. Grał na nim John Coltrane. Mimo że miałem 14 lat, natychmiast zadecydowałem, że zajmę się muzyką i to w ten sam sposób. Chciałem grać dokładnie tak jak Coltrane. Każdy w tym wieku ma idola, którego chce naśladować, ale nie każdy potrafi wytrwać w swoim postanowieniu. Dzięki niezwykłej determinacji i uporowi mnie się udało.

AA: Nie grał Pan wcześniej na żadnym instrumencie?

JG: Nie, w ogóle.

AA: Gra Pan muzykę, która jest postrzegana przez słuchaczy jako jazz. W jednym z wywiadów twierdzi Pan jednak, że jazz się skończył. Dlaczego Pan tak uważa?

JG: Dam Pani przykład – muzyka barokowa to styl, który stanowi skończony, kompletny etap w historii muzyki. Znamy go od początku do końca. Jej forma ma określone ramy, więc proszę ją sobie wyobrazić jako zamkniętą przestrzeń wokół Pani. Tak moim zdaniem jest z jazzem. Tak to widzę, bowiem jako muzyk, znam dobrze te granice. Wiem, że wielu muzyków lubi je zacierać i według nich prawie wszystko jest jazzem.

AA: Chce Pan przez to powiedzieć, że na przykład muzyka Bacha jest martwa?

JG: Źle mnie Pani zrozumiała. Powołuje ją do życia codziennie wielu niezwykłych artystów, którzy potrafią udźwignąć jej geniusz, zinterpretować i poruszyć w niej ludzkiego ducha po raz kolejny. To samo dzieje się z muzyką jazzową.

AA: A kiedy według Pana muzyk przekracza te granice i jakie są tego konsekwencje?

JG: Nie ma tak naprawdę konsekwencji, gdyż zależy to od tego, jak ktoś postrzega swoją muzykę, jak definiuje w niej jazz – czym są dla niego te granice. Wprowadza się często do jazzu elementy, które nie są z nim związane, a wtedy staje się on już czymś innym, jakąś nową formą, niekoniecznie dającą się od razu zdefiniować. Myślę, że żadnemu muzykowi nie zależy na tym, by precyzować, jaki rodzaj muzyki gra. I ja także tego teraz nie zrobię. Mogę jedynie powiedzieć, że moja wczesna twórczość opiera się na tradycji jazzowej, ale tego, co robię teraz, już nie nazwałbym jazzem.

AA: Co znaczy dla Pana to, że niektórzy uważają Pana za mistrza? Mistrz w kwestii gustu staje się często wyrocznią. Czy ma Pan takie poczucie?

JG: Absolutnie nie. Ale rzeczywiście zauważyłem taką prawidłowość, że nawet od dobrego sportowca oczekuje się wypowiedzi na przykład na temat świata polityki czy filozofii. Od artysty podobnie. Często w ogóle nie mam pojęcia o zagadnieniu, a oczekuje się ode mnie odpowiedzi znawcy. Nie mam ambicji rozwiązywać problemów tego świata i rozmawiać o sprawach, które są poza moim zasięgiem. Tworzę muzykę. W moim przypadku jest ona przestrzenią, w której się czuję swobodnie, ale też tylko wtedy, gdy gram. Bo żyję nią codziennie od nowa. Nie mam siły o niej rozmawiać... Nie analizuję tego, czym jest muzyka dla świata, dlaczego i po co gram itd. Unikam nawet słuchania własnych albumów. Robię to tylko wtedy, gdy naprawdę muszę.

AA: W takim razie, czego Pan lubi w tej chwili słuchać? I dlaczego?

JG: Jestem w komfortowej sytuacji, ponieważ wciąż istnieją ogromne obszary muzyki, której nie poznałem, której nigdy nie słyszałem. Na przykład w muzyce klasycznej mam wiele zaległości, które stale nadrabiam. Nawet wczoraj w samochodzie. Usłyszałem w radiu kompozycję artysty, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, a mianowicie Franka Martina, nieżyjącego już szwajcarskiego kompozytora. Dzięki takim momentom mam ciekawe życie, bo często mi się zdarza odkryć coś zupełnie przypadkiem. Lubię być zaskakiwany, przyznaję. Nie mam ulubionego rodzaju muzyki.

Jak już powiedziałem, uciekam od konieczności jej definiowania. Muzyka każdego rodzaju może być przyjemna dla ucha. Ale tylko wtedy, gdy wykonuje ją odpowiedni artysta. Co prawda nie jestem wielkim fanem muzyki country, ale odkryłem kilka pięknych utworów Dolly Parton, która moim zdaniem jest wspaniałą wokalistką. Lubię też słuchać jazzu, ale nie wszystko, co jest jazzem nazywane i nie zawsze. No i jest oczywiście wspomniana wcześniej muzyka klasyczna, ale także wybrani artyści. W każdej muzyce potrafię znaleźć prawdziwe klejnoty.

AA: Co różni według Pana, jeśli w ogóle różni, muzyków amerykańskich i europejskich?

JG: Trudno powiedzieć... Bo mnie bardziej interesuje indywidualizm każdego artysty, a nie paszport. Nie obchodzi mnie, skąd pochodzi muzyk – z Ameryki, Afryki czy Indii. Dla mnie to po prostu człowiek. Analogicznie – nieważne jest, jaki rodzaj muzyki ten artysta reprezentuje. Bo jeśli poczuję do tego drugiego człowieka wyraźną sympatię, to wtedy wiem i czuję, że możemy razem uprawiać muzykę, że „nadajemy na tej samej częstotliwości”. Muzyka opiera się na tych samych podstawach emocjonalnych we wszystkich kulturach i szerokościach geograficznych.

AA: Jednak musi Pan przyznać, że skandynawski jazz jest mocno reprezentowany na europejskim rynku muzycznym, a praca z muzykami pochodzącymi z tych rejonów jest bardzo ceniona zarówno w Europie, jak i w Ameryce. W czym tkwi tajemnica tej popularności?

JG: Nie jestem pewien, ale myślę, że ma na to wpływ kilka czynników. Przede wszystkim nie bez znaczenia jest dobry system edukacji, który pielęgnuje nie tylko talenty muzyków klasycznych, ale umożliwia rozwój także tych, którzy odnajdują się w improwizacji. Mamy naprawdę świetne szkoły i nauczycieli.

Poza tym, sądzę, że stało się to po części za sprawą szczególnego zainteresowania wytwórni ECM Skandynawią, zwłaszcza Norwegią. Dano szansę młodym, skandynawskim muzykom, którzy pokazali na całym świecie, co potrafią. Efekty widać i słychać. Zapewne jest jeszcze co najmniej kilka innych powodów, ale wydaje mi się, że te dwa, które jako pierwsze przyszły mi do głowy, miały na to zjawisko największy wpływ.

AA: Jak to było, kiedy pierwszy raz spotkał się Pan z Keithem Jarrettem?

JG: Był to czas mojej wielkiej fascynacji jego muzyką. Miałem jakieś 19 lat. Grałem wtedy w Sztokholmie razem z George’em Russellem i Jonem Christensenem. Mieliśmy akurat wolny dzień, chcieliśmy posłuchać dobrej muzyki. W gazecie znaleźliśmy informację o koncercie grupy Charles Lloyd Quartet. To był dla mnie niesłychanie ważny wieczór. Usłyszałem wtedy Keitha po raz pierwszy na żywo. Natychmiast został moim idolem. Kilkakrotnie spotkaliśmy się później przy różnych okazjach. W 1970 roku zetknęliśmy się ponownie w Nowym Jorku. Zacząłem wtedy nagrywać płyty pod skrzydłami ECM, a Keith dołączył zaraz po mnie. Zostałem zaproszony do udziału w specjalnym projekcie, do którego Keith miał napisać muzykę dla orkiestry smyczkowej. Pojechałem do jego domu w Stanach, by omówić szczegóły kompozycji. Zadecydowaliśmy wtedy, by nagrać album w kwartecie i od tamtego czasu pracowaliśmy razem przez jakieś sześć lat. To był ważny i piękny czas.

AA: A z polskich muzyków? Z którym lubi Pan grać?

JG: Jestem przekonany, że macie w Polsce świetnych muzyków, ale obawiam się, że znam niewielu. Miałem wielką przyjemność brać udział w nagraniu płyty Manu Katché „Neighbourhood”, gdzie również grał niezrównany Tomasz Stańko oraz dwóch młodych polskich muzyków – na fortepianie Marcin Wasilewski, a na kontrabasie Sławomir Kurkiewicz. To bardzo mili ludzie i rewelacyjni muzycy. Słyszałem same dobre rzeczy o albumie, który Marcin i Sławomir nagrali w trio razem z polskim perkusistą.
Oczywiście pamiętam kilku polskich muzyków mojej generacji, takich jak Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski, Roman Dyląg czy Adam Makowicz. Spotkałem też Krzysztofa Komedę na festiwalu w Norwegii. W latach 60. było naprawdę wielu wybitnych polskich muzyków. Potem, kiedy w Polsce skomplikowała się sytuacja polityczna, straciliśmy na chwilę kontakt z polską sceną muzyczną. Niemniej zawsze miałem do niej sentyment, i nie tylko z powodu moich polskich korzeni.

AA: Gdy ktoś mówi o stylu Garbarka, jak Pan to odbiera?

JG: Tak jak powiedziałem, ważna jest indywidualność artysty. Człowiek to styl. To zawsze mnie najbardziej interesuje, to jest dla mnie ważne. A jeżeli Pani pyta o mój styl, to mogę go określić jako konglomerat wielu wpływów, wielu różnych, często bardzo dziwnych i zaskakujących dźwięków, w które wsłuchiwałem się przez całe życie. Teraz z nich korzystam, układając je w kompozycje, tak jak się układa puzzle, albo ładniej – jak bukiety. Doświadczenia zmieniają ludzi, więc po kilku latach mogę już brzmieć zupełnie inaczej. I znowu mnie wtedy ktoś zapyta o mój styl. A ja odpowiem to samo.

AA: Co chciałby Pan jeszcze dostać od życia?

JG: Coś jeszcze?! Mam wszystko, czego potrzebuję. Znalazłem równowagę, co kiedyś nie było takie proste. Ostatnie 10 lat to nagrywanie i granie muzyki, spędzanie czasu z moją rodziną i poświęcanie go rzeczom zupełnie z muzyką niezwiązanym.

AA: Na przykład jakim?

JG: Życiu. Codziennemu życiu. Mnie to pasjonuje najbardziej. Życie w jego wszelkich aspektach. Nauczyłem się cieszyć jego każdą chwilą.

AA: Jak?

JG: Choćby chodząc po górach, które zaraz po muzyce są moją największą pasją. Uwielbiam ich milczenie i śpiew. Na szczytach panuje muzyka.

AA: I ostatnie pytanie – co to znaczy być dobrym muzykiem?

JG: Trzeba, a to chyba najważniejsze – rozpoznać ten właściwy dla siebie moment tworzenia. Być właśnie w tym miejscu i czasie, kiedy życiowe doświadczenie, artystyczna świadomość i estetyczna dojrzałość stanowią jedność. Być czujnym, by nie przegapić tego momentu i wtedy dać z siebie wszystko. Grać, grać i jeszcze raz grać…


Jan Garbarek & Hilliard Ensemble

3.05 Kraków, Kościół Św. Katarzyny Aleksandryjskiej
5.05 Lublin, Bazylika oo. Dominikanów
6.05 Warszawa, Archikatedra Św. Jana Chrzciciela
7.05 Wrocław, Katedra Św. Marii Magdaleny


 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu