Festiwale
Leszek Możdżer i Gwilym Simcock
fot. Jarek Rerych

Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 6/2015

Jazz nad Odrą 2015

Adam Domagała


51 Jazz nad Odrą w szóstą dekadę istnienia wszedł z rozmachem, w klimacie radosnego muzykowania i w odświeżonej, marketingowej otoczce. Jako szef artystyczny imprezy zadebiutował zadomowiony we Wrocławiu Leszek Możdżer i było to naturalną konsekwencją regularnej od lat obecności najlepiej rozpoznawanego polskiego jazzmana na festiwalu.

Dla tego kreatora wielu autonomicznych projektów i od paru lat szefa artystycznego czerwcowego Enter Music Festival w Poznaniu był to „pierwszy raz”, więc musiał nieco dostosować się do wyregulowanego już dawno temu mechanizmu. Dlatego tegoroczny JnO nie miał szczególnie autorskiego charakteru (jeszcze?) i został przygotowany według sprawdzonej formuły, sprowadzającej się do sentencji: „dla każdego coś miłego”.

W porównaniu do monstrualnej, ubiegłorocznej edycji, w tym roku koncertów było dużo mniej (i dobrze); udało się też zachować sprzyjający percepcji reżim organizacyjny: dwa koncerty gwiazd światowego formatu w dużej Sali Teatralnej plus jeden koncert polskich jazzmanów w Sali Kameralnej. Do tego – dla najzagorzalszych – nocne jam sessions, często z udziałem samego szefa artystycznego.

Dzień I: młodzi stąd

Najpierw autorski program flecistki i wokalistki Eweliny Serafin, podopiecznej Leszka Możdżera z jego oficyny Outside Music. Kwartet (oprócz liderki: laureat tegorocznego Fryderyka za jazzowy debiut, pianista Nikola Kołodziejczyk, basista Jakub Mielcarek i perkusista Łukasz Kurek) gra optymistyczne, lekkie i pozbawione cienia rockowej wulgarności fusionw odmianie akustycznej, ainstrumentalna i kompozytorska biegłość mało jeszcze znanej wykonawczyni, połączona z jej niezaprzeczalnym estradowym urokiem, każą wierzyć, że… będzie dobrze!

Zupełnie inaczej – dużo bardziej intelektualnie i koncepcyjnie – podchodzi do rzeczy wrocławski saksofonista Tomasz Pruchnicki. Własnym sumptem wydał właśnie debiutancki album „Gnonomika”. To muzyka pełna niuansów, zmian nastrojów, inteligentnych odniesień do ludowości – słowem wymagająca od słuchacza dużego skupienia, a od wykonującego ją zespołu (Marek Kądziela - g, Grzegorz Piasecki - b, Wojciech Buliński - dr) maksymalnej precyzji. Publiczność przyjęła ją życzliwie.

Dzień II: dzikość serca

Kanadyjski (choć mieszkający w Nowym Jorku) saksofonista Seamus Blake jest – jeżeli sądzić po liczbie saksofonistów na widowni – ulubieńcem (a przynajmniej – obiektem zainteresowania) głównie tych przedstawicieli jazzowej branży. Tworzy muzykę eksperymentalną (z niebagatelnym użyciem elektroniki i elementów programowanych w komputerze), ale paradoksalnie, świetnie trafiającą do słuchaczy, którzy w jazzie oczekują po prostu porywającego, klubowego pulsu. Oczywiście, jednym takie odważnie wychodzące w przyszłość granie trafia do gustu, innym mniej, ale zespół (Matt Clohesy - b, Scott Kinsey - keyb, electronics; Jordan Perlson - dr) bez dwóch zdań wybitny.

Lars Danielsson to na JnO niemal rezydent. Tym razem grał repertuar z płyty „Liberetto II”, podobnie jak poprzedniczka, utrzymanej w nastroju wybitnie lirycznym, pełnej ciszy i przestrzeni. Szwedzkiemu kontrabasiście towarzyszyli trębacz Mathias Eick, pianista Jonas Östholm, gitarzysta John Parricelli i perkusista Robert Ikiz.Wspólnie zabrali słuchaczy do krainy jazzowej (czy to aby dobre słowo, by opisać ten miks wielu składników?) łagodności, nie wnosząc do artystycznego Danielssona emploi nic nowego, co w najmniejszym stopniu nie umniejsza urody (i komercyjnego potencjału) muzyki lidera.

„Po co jazzowi awangarda?” to prowokacyjny tytuł projektu pianisty Wojciecha Konikiewicza, dedykowanego legendarnemu (na pewno we Wrocławiu) saksofoniście i twórcy Teatru Instrumentalnego Ryszardowi „Gwalbertowi” Miśkowi. Lista artystów biorących udział w tym wielowątkowym przedsięwzięciu była bardzo długa, a odpowiedź na pytanie zawarte w tytule, hm, cokolwiek niezręczna. Ujmijmy to tak: niektóre awangardowe przedsięwzięcia z przeszłości – przypomniane przez Konikiewicza i jego gości – dziś wyglądają i brzmią okropnie pretensjonalnie i nieznośnie, inne zaś ciągle są w stanie porwać słuchaczy i inspirować młode pokolenie artystów.

Dzień III: free!

To był dzień, gdy na scenie Impartu działy się rzeczy bardzo wyrafinowane, odważne, a jednocześnie – dzięki maestrii wykonawców – niezwykle wdzięczne w odbiorze, angażujące zarówno intelekt, jaki i emocje.


The Bad Plus "Science Fiction", fot. Jarek Rerych


Amerykańskie trio
 The Bad Plus grało już we Wrocławiu dwa czy nawet trzy razy, więc, teoretycznie, zaskoczenia być nie mogło. A jednak! Basista Reid Anderson, perkusista Dave King i pianista Ethan Iverson, mają niewyobrażalne tempo i wydajność pracy, niemal co pół roku rzucają na rynek coś nowego i zawsze jest to warte uwagi. Tym razem wzięli na warsztat muzykę taty free jazzu Ornette’a Colemana, a do współpracy zaprosili muzyków par excellenceawangardowych: tenorzystę Tima Berne’a, sopranistę Sama Newsome’a i trębacza Rona Milesa. Projekt „Science Fiction” wbił w fotel. No właśnie… Niby „awangarda”, niby horyzonty całkiem nowe (choć materiał do zbiorowej improwizacji już leciwy)... Jest w tym jakaś tajemnica, jakiś pierwiastek niewytłumaczalny, że muzyka – obiektywnie – niebywale wprost skomplikowana, uderza w sposób tak pierwotny.

Podobny efekt wywarł na słuchaczach kwintet Expanions Dave’a Liebmana, prezentując głównie jego własne utwory z najnowszej płyty „Samsara”.Doświadczony saksofonista, powiernik Milesa Davisa, autor kilku bodaj setek autorskich albumów, znowu zaskoczył. Ten człowiek wie o muzycznej materii chyba wszystko, planuje swoją wielokształtną sztukę z precyzją i niemal socjotechniczną biegłością. Miesza barwy, zastawia pułapki, szasta kontrastami, śpiewa kantyleną albo uderza dźwiękową furią jak młotem prosto w czoło. Pozostawia swoim ludziom (Matt Vashilishan - as, fl; Bobby Avey - p, Tony Marino - b, Alex Ritz - dr) maksimum swobody, ale i wymaga maksimum kreatywności. Czysta magia!

Późnowieczorne spotkanie z triem pianisty Artura Dutkiewicza (Michał Barański - b, Łukasz Żyta - dr) i materiałem z płyty „Prana” było – zgodnie z tytułem albumu, oznaczającym w sanskrycie siłę i energię życia – czystą przyjemnością, relaksem i radosną celebracją melodii, rodzących się pod palcami lidera.

Dzień IV: altissimus


David Sanborn i Andre Berry, fot. Jarek Rerych


David Sanborn. No i cóż można nowego napisać o jednym z najbardziej wpływowych saksofonistów altowych? Jego ton jest niepowtarzalny, jego fraza rozpoznawalna od pierwszej chwili. Do Wrocławia przyjechał w ramach trasy promującej nowy, studyjny album „Time And The River”, a w drogę zabrał takich gigantów sesyjnego grania, jak klawiszowiec Ricky Peterson, perkusista Chris Coleman, basista Andre Berry i gitarzysta Nicky Moroch.I był to cały Sanborn – trochę smoothjazzowy, mocno bluesowo-funkowy, zadziorny, piosenkowy. Totalnie rozrywkowy show, kapitalny pod każdym względem, choć znaleźli się i tacy, którzy z wyniosłością, jak od lat, konstatowali, że „Sanborn się sprzedał”.

Lee Konitz – jedenz nielicznych gigantów amerykańskiego jazzu, który jeszcze we Wrocławiu nie występował – fajnie się złożyło, że grał swój set po Sanbornie. Bo choć to stylistyczne antypody, to podejście do muzykowania obaj muzycy mają podobne: melodia, głupcze, melodia! Snującemu swoje wyluzowane opowieści Konitzowi – prekursorowi cool jazzu – towarzyszyli perkusista Joe LaBarbera i basista Darek Oleszkiewicz. Powiedzieć, że mimo zaawansowanego wieku, Konitz swinguje wzorcowo, to nic nie powiedzieć. Ciekawostką koncertu było to, że legendarny muzyk nie tylko grał (z dala od mikrofonu) na saksofonie, ale także całe partie improwizacji nucił, wprowadzając intymny, bezpretensjonalny, pełen szczerości nastrój.


Lee Konitz Trio: Darek Oleszkiewicz, Konitz i Joe LaBarbera, fot. Jarek Rerych


A na koniec wieczoru wiatr od morza. Quartado to trójmiejski zespół, który kultywuje tradycję mocnego, elektrycznego fusion z ewidentnym wpływem rocka progresywnego. Za moc odpowiada tu sekcja rytmiczna (Tomasz Łosowski - dr, Karol Kozłowski - b), a za urodę niezwykle skomplikowanych, wielowątkowych kompozycji – gitarzysta Marcin Wądołowski i kompozytor niemal całego repertuaru, młodziutki pianista i klawiszowiec Jan Rejnowicz.

Dzień V: ACT day

Marius Neset Quartet, prowadzony przezto norweskiego tenorzystę, o którym ktoś napisał, nie bez racji, że łączy siłę brzmienia Michaela Breckera z delikatnoścą tonu Jana Garbarka, to jedna z jaśniejszych gwiazd wytwórni ACT, której artyści zdominowali ten wieczór. Efektownie wystylizowany młodzieniec należy do tych, którzy niczego się nie boją, nie mrugając okiem do publiczności i wystawiając ją na próbę… wytrzymałości. Autorskie kompozycje lidera – pokomplikowane jak diabli, o rwanej narracji i rzeczywiście potężnej energii – z finezją grali wibrafonista Jim Hart, perkusista Joshua Blackmore i kontrabasista Petter Eldh.

Kolejny set wypełnił laureat ubiegłorocznego konkursu JnO, zespół NSI Quartet (Cyprian Baszyński - tp, Bartłomiej Prucnal - sax, Dawid Fortuna - dr, Max Mucha - b). Do młodych muzyków, prezentujących odważną formułę muzykowania bez instrumentu harmonicznego, dołączył – jak wcześniej zapowiedział – szef artystyczny festiwalu. I idealnie wpasował się w pogięte kompozycje zespołu, bez dosładzania muzyki i eksponowania swoich bajecznych umiejętności. Słowem: Możdżer okazał się dla kwartetu NSI wartością dodaną, a jednocześnie nie przejawił jakiejkolwiek pretensji, by kraść chłopakom show. Szczęściarze!

Duet fortepianowy Leszek Możdżer & Gwilym Simcock będziepewnieniedługookrętem flagowymACT-u. Ci artyści są dla siebie stworzeni: obaj dysponują kosmiczną techniką, którą, owszem, lubią się popisywać; obaj są erudytami, chłonącymi muzykę w każdej formie i estetyce; obaj mają fantastyczne wyczucie sceny i nastroju publiczności. To właśnie ten przypadek, gdy wystarczy Wlazł kotek na płotek, a muzyka rodzi się niemal sama. Wirtuozi zagrali kilka swoich kompozycji, naturalnie także Komedę i Beatlesów. That’s what we call entertainment!

Wieczór kończył kwartet pianisty Kuby Płużka (Dawid Fortuna - dr, Max Mucha - b, Marek Pospieszalski - sax). Niezręcznieniżej podpisanemu – który ma przyjemność i zaszczyt być producentem i wydawcą płyt młodego krakowskiego muzyka – relacjonować ten koncert. Więc po prostu zacytuję fragment recenzji z „Gazety Wyborczej”: „Debiutancki ‘First Album’ Kuby Płużka spokojnie można postawić obok dokonań amerykańskich muzyków z pierwszej jazzowej ligi. Ten 25-latek komponuje jak jazzman, który przed chwilą nasłuchał się naraz starego dobrego rhythm’n’bluesa i Schönberga”.

Dzień VI: Polish sound


Big Band Aleksandra Mazura, fot. Jarek Rerych

Prof. Aleksander Mazur to we Wrocławiu człowiek-instytucja. Kilkanaście lat temu sprowadził jazz w mury Akademii Muzycznej, wychował sporą już gromadkę świetnych instrumentalistów, założył autorski big band. I to właśnie tej orkiestrze przypadło w udziale otwarcie wieczoru, który w programie całego festiwalu zastąpił zużytą już, tradycyjną Galę Polskiego Jazzu. W kilku numerach studentom prof. Mazura towarzyszyli soliści (Dominik Gawroński - tp, Tomasz Wendt - sax i Bartosz Pernal - tb) i był to wstęp do wydarzenia, które, zgodnie z oczekiwaniami, okazało się jednym z najjaśniejszych punktów całego festiwalu.

Aga Zaryan śpiewała piosenki z bestsellerowego albumu „Remembering Nina & Abbey”, poświęconego twórczości Niny Simon i Abbey Lincoln. Towarzyszyli jej Michał Tokaj - p, David Dorůžka - g, Michał Barański - b i Łukasz Żyta - dr. Elegancja, muzykalność, perfekcja. I mnóstwo wzruszeń. Nie ma wątpliwości: królowa polskiego jazzu jest tylko jedna.

Wokalista Wojciech Myrczek i pianista Paweł Tomaszewski mają ostatnio świetny czas dzięki płycie „Love Revisited”, na której prezentują kameralne, bardzo wysmakowane interpretacje mniej lub bardziej znanych standardów. Obaj artyści posiedli wszelkie przymioty niezbędne, by czarować nawet najbardziej wyrobioną publiczność, więc nic dziwnego, że i tym razem, choć pora była już późna, kameralna sala Impartu była wypełniona po brzegi.

Dzień VII

Piotr Wojtasik promował swój najnowszy album „Feel Free”. Wojtasik i jego międzynarodowy zespół (weteran Bobby Few - p, John Betsch - dr, Sylwester Ostrowski - sax, Joris Tepe - b) odwołują się do pierwotnych elementów jazzu: na pierwszym miejscu jest więc rytm, nieśpieszny, transowy, znaczony oszczędnymi akordami fortepianu. To – jak zwykle w przypadku naszego asa trąbki – projekt bezkompromisowy, w wersji na żywo chwilami trudny przez swoją hałaśliwość do zniesienia, choć wtedy, gdy żywioł free ustępował partiom zaaranżowanym – było… niemal ładnie.

No i zupełnie niesamowity koncert ostatni, odsyłający JnO w XXII wiek. Dave Douglas totrębacz nieustannie poszukujący, który w swoich eksperymentach wyszedł już daleko poza jakkolwiek rozumiany jazz. Jego najnowszy projekt to istna feeria barw i – dosłownie – dźwiękowych efektów specjalnych, współkreowanych głównie przez perkusistę Marka Guilianę i speca od elektroniki Shigeto. Skład uzupełniał gitarzysta basowy Jonathan Maron,który chyba najlepiej uosabia aktualne motto Douglasa: jak najmniej popisu, jak najwięcej muzyki.


Konkurs na Indywidualność Jazzową

W ramach festiwalu odbył się Otwarty Konkurs na Indywidualność Jazzową, do którego zgłosiło się 28 zespołów. Osiem z nich zakwalifikowało się

Do rundy finałowej: Global Schwung Quintet (Poznań), Exploration Quartet (Gdańsk), Weezdob Collective (Poznań), Grzegorz Piasecki (Wrocław), PeGaPoFo (Kraków), Vehemence Quartet (Katowice) i Kamil Piotrowicz Quintet (Gdańsk).

Przesłuchania odbywały się w kameralnej Sali Impartu, 16 i 17 kwietnia, każdego dnia grały cztery zespoły, a przysłuchiwało się im międzynarodowe jury w składzie: Lee Konitz (przewodniczący), Joe LaBarbera, Leszek Możdżer, Darek Oleszkiewicz i Paweł Brodowski. Po każdym secie jurorzy spotykali się na krótką pogawędkę z muzykami dzieląc się swoimi spostrzeżeniami i uwagami.

Ostatecznie zwycięzcą konkursu, laureatem Grand Prix, został kwartet Vehemence Quartet, grający w składzie: Wojciech Lichtański - saksofon altowy, Mateusz Śliwa - saksofon tenorowy, Alan Wykpisz - kontrabas, Szymon Madej - perkusja. Laureaci otrzymali nagrodę pieniężną ufundowaną przez Prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza w wysokości 25.000 zł.

Przyznano ponadto nagrody indywidualne, każda w wysokości 2.000 złotych – ufundowane przez Związek Artystów Wykonawców STOART – otrzymali je (w kolejności alfabetycznej): pianista Mateusz Gawęda,lider Jakub Gudz, kontrabasista Damian Kostka,kompozytor Kamil Piotrowicz, wirtuoz harmonijki ustnej Kacper Smoliński.


Wystawy

Podczas tegorocznego festiwalu zaprezentowane zostały dwie imponujące wystawy fotograficzne: Sławka Przerwy „One Minute Jazz Portrait – Twarze 50. Jazzu nad Odrą” i Łukasza Gawrońskiego „All That Jazz” oraz Rafała Olbińskiego „50 okładek Jazz Forum” na 50-lecie naszego magazynu. 


Jury Konkursu na tle wystawy okładek JAZZ FORUM: Joe LaBarbera, Leszek Możdżer, Lee Konitz, Darek Oleszkiewicz i Paweł Brodowski, fot. Jarek Rerych 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu