Trio pianisty Kuby Stankiewicza z Wojciechem Pulcynem - kontrabas i Sebastianem Frankiewiczem - perkusja otworzyło 12 lutego br. 106. koncert cyklu Jazz w Muzeum organizowanego przez Jerzego Wojciechowskiego. Koncert poświęcony amerykańskiemu kompozytorowi Victorowi Youngowi, który studiował w konserwatorium w Warszawie, a później zrobił w Stanach karierę jako twórca muzyki filmowej, zdobył Oscara i był wielokrotnie nominowany do tej nagrody. Zagrali materiał z płyty „The Music Of Victor Young”. Muzyka piękna, z ciepłym jazzowym feelingiem, w sam raz na zimowy wieczór. Słychać jednak było, że muzycy grają z nut, że materiał w tym składzie nie jest ograny. Momentami brakowało porozumienia, za dużo było schematu i asekuracji. Szkoda, że Jan Ptaszyn Wróblewski nie wszedł na scenę, nie zabrał Stankiewiczowi nut i nie powiedział: „Graj teraz jak potrafisz…” Bo Kuba potrafi, co było słychać, kiedy na chwilę zapominał o nutach i akordach zapisanych w zeszycie i dawał się ponieść muzyce. |
Za to Ptaszyn
z kolegami grał jak z nut, bez taryfy ulgowej. Program „Moi pierwsi
mistrzowie” wreszcie zabrzmiał w mieście Komedy, gdzie autor muzyki do
filmu „Nóż w wodzie” jest postacią kultową. Mistrzowie Ptaszyna – to
prawie paradoks, bo przecież Wróblewski to mistrz nad mistrze, guru, człowiek-instytucja,
kulturowy fenomen. Ale nawet on musiał (i chciał) od kogoś się uczyć,
ogrywać w cieniu autorytetów. Komeda, Kurylewicz, Trzaskowski – każdy
bardzo polski, każdy wybitny i inny. Najlepiej to wie sam Ptaszyn, który
między utworami wyjaśniał, dlaczego kompozycjami Komedy można się bawić jak
kostką Rubika, a utwory Trzaskowskiego da się grać tylko nuta w nutę,
jak sobie autor wymyślił. Żeby to wszystko harmonijnie pogodzić w jednym
programie potrzebny jest Sekstet, czyli jazzowa machina czasu napędzana perkusją
Marcina Jahra, stabilizowana harmonicznie przez fortepian Wojciecha Niedzieli,
odlatująca w wirtuozerskich improwizacjach na saksofonie altowym Henryka
Miśkiewicza. Robert Majewski na trąbce trzymał poziom, a całą tę rozbrykaną
trzódkę trzymała w ryzach ręka mistrza i jego saksofon tenorowy.
Bohaterem dnia był jednak Sławomir Kurkiewicz, który improwizował tak, że
ciarki chodziły po plecach. Wokół sami wirtuozi, muzyka mistrzów mistrza,
a basista „co się kocha w...” Ech, niestety zdarza się, po prostu
Kurkiewicz skradł tego dnia show (w wymiarze czysto muzycznym).
Czapki z głów
i oklaski na stojąco dla wielkiego (duchem i dorobkiem) jubilata
i całego
zespołu. To był bardzo dobry koncert na miarę mistrza Jana Ptaszyna
Wróblewskiego i jego pierwszych mistrzów.
Przemo Klimek
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>