Mistrz Fryderyk, podobnie jak mistrzowie Baroku i luminarze romantyzmu, był znakomitym improwizatorem. Dość wspomnieć, że jego Impromptu to, w dosłownym tłumaczeniu, właśnie improwizacje. Czy zatem nasz genialny kompozytor zaskoczony byłby faktem, że opatrzona jego imieniem uczelnia ma znakomity jazzowy big band? |
Ukazał się właśnie najnowszy album Big Bandu Uniwersytetu
Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Tytuł zdradza wszystko: „Swingujące
Święta”. Płyty, jak ta, żyją intensywnie, acz krótko. Nic dziwnego, takie
tematy jak Jingle Bells, Santa Claus Is
Coming to Town, czy Silent Night wpisane
są w czas śnieżynek, ustrojonych choinek, roześmianych Św. Mikołajów
i kolorowych bombek.
Jest doskonała okazja do rozmowy z szefem warszawskiego
big bandu, Piotrem
Kostrzewą:
JAZZ FORUM: Zacznijmy nietypowo. Big band jest najtrudniejszą formacją do prowadzenia. Blisko 20 osobowości, często artystycznych indywidualności. Skąd więc pomysł na tak niekomfortowy skład?
PIOTR KOSTRZEWA: Zawsze lubiłem wyzwania, a w szczególności te zawodowe. Taki skład marzył mi się od dawna. Jest coś magicznego w brzmieniu big bandu a osobowości, indywidualności i ich zrozumienie oraz poukładanie tak, żeby mogły stworzyć dobrze grający zespół, to praca wprost dla mnie. Natomiast efekt końcowy, czyli koncert lub płyta, jest niepowtarzalnym doświadczeniem artystycznym.
JF: Kojarzony jesteś z muzyką poważną. Dość wspomnieć orkiestrę Sinfonia Varsovia, skąd więc ten mariaż z jazzem a w szczególności z wielkozespołowym graniem?
PK: Od zawsze fascynował mnie jazz, a big bandy
w szczególności. Sam grałem już w big bandzie Domu Kultury przy Łazienkowskiej
w siódmej klasie podstawówki, w tej samej szkole założyłem big band
i różne inne zespoły. W 2007 roku powstał Szymanowski Big
Band, którego byłem współzałożycielem
i opiekunem artystycznym.
W rezultacie otrzymałem zaproszenie do poprowadzenia Big Bandu
UMFC. Obecnie prowadzę dwa big bandy: Szymanowski Young Power w zespole
szkół nr 4 im.
Karola Szymanowskiego i akademicki przy
UMFC w Warszawie.
Jazz towarzyszył mi od początku mojej drogi zawodowej jako muzyka. Oczywiście wieloletnia praca w mojej Sinfonii Varsovii też dała mi sporo podpowiedzi w prowadzeniu tak dużych składów. Wiele merytorycznych i logistycznych doświadczeń przenoszę wprost do big bandu i to fantastycznie się sprawdza.
JF: Jak wyglądała twoja droga „do
jazzu”, wszak w warszawskiej Akademii Muzycznej w latach 80.
minionego wieku jazz nie był gościem mile widzianym.
PK: To fakt, że ta droga nie była łatwa. Jestem jedną z ofiar „prześladowań” za granie jazzu. W szkole podstawowej zostałem „przyłapany” na graniu boogie woogie podczas przerwy i skazany za „dewastowanie pianina” na karny egzamin z gam i etiud. Także za jazz byłem „represjonowany” w latach 70. Ale już w 80. w tej samej szkole z kolegami założyłem big band Jazz Dynamit i nawet zaproszono nas na koncert szkolny w Filharmonii Narodowej. Nadszedł czas odwilży. Potem to już było jak uzależnienie. Cały czas musiałem mieć jakiś zespół. Pamiętasz nasz wspólny studencki Still Down, udane występy na Jazz Juniors, w Akwarium i na Jazz Jamboree? Potem miałem już różne profesjonalne doświadczenia grając ze znakomitymi jazzmanami, m.in. Zbyszkiem Namysłowskim, Pawłem Perlińskim, Krzesimirem Dębskim, Henrykiem Miśkiewiczem, Markiem Rudnickim.
JF: Jak wygląda twoja praca z big bandami?
PK: Jestem mocno zajęty. Staram się, jak mogę, żeby młodzi ludzie mieli okazję zetknąć się z jazzem jak najwcześniej. Mam już 14-letnich muzyków w jednym z bandów. Każdy z zespołów gra inny repertuar i ma swój plan koncertowy. Organizuję więcej koncertów, niż te zaplanowane dla nas w szkołach. Mamy zasadę, że „koncert ma przynieść następny koncert”. Obydwa zespoły rozwijają się fantastycznie i zapotrzebowanie na występy wzrasta wprost proporcjonalnie do poziomu ich gry. Nie ma nic lepszego, niż dzwoniący telefon z propozycją kolejnych koncertów.
JF: Czy orkiestra związana ze szkołą im. Karola Szymanowskiego jest rodzajem zaplecza dla big bandu akademickiego?
PK: Tak, taki mam cel. Młodzi muzycy chodzą na koncerty tych starszych, słuchają, obserwują, zbierają doświadczenia. Potem to sobie analizujemy i co zdolniejszym proponuję przy ukończeniu szkoły spotkanie już na Okólniku w tzw. dużym big bandzie. Mam już zresztą takie osoby, które zasilały Szymanowski Big Band w 2007 roku, a dziś grają w Big Bandzie UMFC. To Ula Gosk, Ewa Harasimiuk, Karol Jasłowski, Michał Rzeźnikowski, Wojtek Kostrzewa, Kamil Zwoliński... Jesteśmy razem od lat. Trudno mi będzie się z nimi kiedyś rozstać
JF: Czy rotacyjność członków big bandu akademickiego nie jest przeszkodą w budowaniu jakości i poziomu?
PK: Tak, to jest pewien problem. Na początku swojej pracy z Big Bandem UMFC powiedziałem, że nie traktuję tego jako przedmiot, a zespół ludzi, którzy chcą stworzyć coś szczególnego razem. I miałem taki prawie stały skład przez ok. trzy lata. Wypracowaliśmy bardzo dobry poziom zarówno artystyczny, jak i koleżeński. Tu chcę podkreślić, że jedna i druga płaszczyzna mocno na siebie oddziaływują.
W tym roku mam większą zmianę pokoleniową i czuję, że znowu musimy pracować nad podstawami, bo kilka osób nie miało wcześniej takich jazzowych doświadczeń. Na szczęście mam już mocną bazę zespołu, na której się opieram. Na koncerty tzw. pozaszkolne powołuję najmocniejszy skład zespołu posiłkując się nawet absolwentami, wciąż związanymi z nami.
JF: Jak oceniasz przygotowanie akademików „klasycznych” w sferze improwizacji, umiejętności odnalezienia się w specyficznej jazzowej rytmice?
PK: Z tym jest coraz lepiej. Przede wszystkim muzycy są lepszymi wirtuozami swoich instrumentów, a co za tym idzie, mogą wcześniej zacząć interesować się innymi gatunkami muzyki oraz grać trudniejsze rzeczy. Wielu z moich muzyków poszukując swojej artystycznej drogi studiuje równocześnie na dwóch uczelniach poznając tajniki improwizacji, harmonii jazzowej na Wydziale Jazzu w szkole na Bednarskiej (obecnie Połczyńskiej), gdzie wykładają najlepsi jazzmani w kraju.
Jako perkusista mogę również powiedzieć o bardzo zdolnych studentach muzyki klasycznej, którzy w moim zespole są specjalistami od tzw. podziałów – to perkusiści: Radek Mysłek, Wojtek Kostrzewa czy Tomek Bielecki. Żywcem wyciągnięci z orkiestry symfonicznej, a jednak znakomicie rozumiejący jazz. Wojtek i Radek skończyli właśnie Wydział Jazzu na Połczyńskiej.
JF: Jaki przyjmujesz klucz w tworzeniu poszczególnych programów, doboru repertuaru?
PK: Zawsze są to moje pomysły konsultowane z młodzieżą.
Spełniam również ich prośby i mamy w repertuarze wiele utworów na ich
życzenie. Powiem szczerze, gra się je najprzyjemniej. Widać w nich innego
rodzaju zaangażowanie. Czasem również na prośbę muzyków kompozycje wylatują
z programu po pierwszym przegraniu. Mamy taką małą demokrację. Myślę
jednak, że po tylu latach doświadczeń koncertowych rozumiem trochę naszą
publiczność i jestem w stanie dobrać program nie tylko ambitny dla
nas jako wykonawców, ale również spełniający oczekiwania odbiorcy. Czasami
również gramy to, o co poprosi organizator, dlatego mieliśmy okazję zagrać
już Ebony Concerto
Igora Strawińskiego i Koncert klarnetowy Artie’ego Shawa, pozycje
rzadko wykonywane.
JF: Powiedz coś o waszym dorobku płytowym?
PK: Jestem zdania, że zespoły złożone z młodych ludzi powinny cały czas mieć nowe inspiracje i cele do realizowania. To dotyczy również nagrywania i wydawania płyt. Od początku prowadzenia przeze mnie big bandów, regularnie staram się nagrywać i wydawać płyty. Od 2009 roku nazbierałem ich już dziewięć ze wszystkimi big bandami. Właśnie wychodzi najnowsza – koncertowa Big Bandu UMFC „Big Band – Swingujące Święta”, a zaraz potem Szymanowski Young Power. Uwielbiam momenty premier. Większość z tych płyt jest dostępna w tzw. dobrych sklepach muzycznych oraz w Internecie na wiodących portalach muzycznych. Za tymi płytami stoją poważne koncerny płytowe, jak EMI, Sony, Universal, a ostatnio MTJ. Bardzo się cieszymy i jesteśmy dumni, że dano nam szansę zaistnienia na rynku płytowym.
JF: Zafascynowało mnie połączenie sił i wymiana doświadczeń między warszawską orkiestrą a słynnym Big Phat Bandem Gordona Goodwina.
PK: Rzeczywiście mieliśmy okazję spędzić razem czas zarówno artystycznie, jak i koleżeńsko grając wspólnie na jednym z największych europejskich festiwali muzycznych „La folle journee” w Nantes w 2014 roku. Był to fantastyczny czas zbierania doświadczeń i zawierania znajomości z największymi muzykami amerykańskimi takimi jak wspomniany Gordon Goodwin, Eric Marienthal, Andy Martin, Andrew Synowiec. Otarliśmy się o legendy znane nam dotąd z płyt i koncertów gwiazd. To najwięksi sidemani Ameryki.
JF: Znamienne było śledzenie wpisów z waszych wspólnych koncertów we Francji. Polacy „odpadali” po kontakcie z Amerykanami, a oni natomiast mieli wielki szacunek do piękna i perfekcji waszego brzmienia.
PK: To prawda, moi studenci byli zafascynowani każdym
kontaktem z tymi znakomitymi, a przede wszystkim otwartymi dla nas
ludźmi. Gordon i jego muzycy chodzili zresztą na nasze koncerty
i dzielili się potem komentarzami. Zaskakująco dla nas pozytywnymi
i szczerymi. W konsekwencji tych doświadczeń trzej członkowie Big
Phat Bandu, czyli Gordon Goodwin, Brian Scanlon i Trey Henry, byli naszymi
gośćmi na polskiej edycji „Szalonych Dni
Muzyki” w Warszawie, gdzie zostali chwilowo członkami naszego big bandu.
Mieliśmy zaszczyt wystąpić wspólnie z orkiestrą Sinfonia Varsovia
i zagrać aranże specjalnie przygotowane przez Gordona na ten koncert.
Zresztą Gordon z kolegami przyszedł również na koncert Szymanowski Young Power, który też zagrał na
festiwalu.
Byliśmy zaskoczeni i dumni z bardzo pozytywnej recenzji po koncercie! To było jak sen! Do dziś utrzymujemy stałe kontakty z muzykami Big Phat Bandu i śledzimy nawzajem swoje plany koncertowo-fonograficzne. Oni też wydają właśnie świąteczną płytę!
JF: Co ta współpraca dała Tobie i zespołowi?
PK: Spotkanie z Gordonem Goodwinem było największym
prezentem, jaki mógł mi się przytrafić jako bandleaderowi i moim muzykom.
Big band od tego czasu nabrał innego tempa pracy, poziom poszedł w górę.
Gramy sporo nowych aranży Gordona, które nie były dla nas łatwe. Efektem tego,
było zdobycie przez nas Grand Prix na Big Band Festivalu w Nowym Tomyślu
w tym roku.
To ogromny sukces dla Big Bandu, który nie posiada na uczelni wydziału
jazzowego.
JF: Jakie są plany na przyszłość?
PK: Nasza przyszłość artystyczna jest obiecująca. Dostaliśmy
zaproszenie do udziału w koncercie jubileuszowym na festiwalu Jazz 2015:
„100-lecie Franka Sinatry oraz 50-lecie Jazz Forum”, który zresztą jest
patronem medialnym obu naszych płyt: „Classic On Jazz” i „Swingujące Święta”.
Koncert będzie rejestrowany i wyemitowany przez Program 2 TVP. Chcę tutaj
podziękować
Panom Krzysztofowi Sadowskiemu, Pawłowi Brodowskiemu i Jerzemu Kapuścińskiemu
za to wyróżnienie.
W styczniu zapraszamy do UMFC na nasz doroczny koncert z udziałem Doroty Curyłło i Pawła Perlińskiego jako solistów, a już w maju czeka nas coś szczególnego. Będziemy mieli okazję gościć Basię Trzetrzelewską, Kevina Robinsona (trębacz Simply Red) oraz Danny’ego White’a (pianista, współtwórca Matt Bianco). To będzie dla nas ekscytujące spotkanie artystyczne.
Zobacz również
Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>
Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>
8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>
Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>