Festiwale
Geomungo Factory
fot. Joanna Stoga

Artykuł opublikowany
w JAZZ FORUM 1-2/3013

Jazztopad 2012

Monika Okrój


Jazztopad rokrocznie udowadnia swoją siłę przyciągania miłośników muzyki wszelkich kręgów. Zwykle bardzo ambitny program tym razem sięgnął jeszcze dalej, bo w pozajazzowe, a nawet pozamuzyczne rejony, udowadniając uniwersalność języka sztuki. Również jak co roku z oficjalnego afiszu na życie wrocławskich ulic spoglądała gwiazda festiwalu. Ornette Coleman miał być kolejnym gigantem w historii Jazztopadu po takich muzykach jak Wayne Shorter, Charles Lloyd i Sonny Rollins, niestety kilka tygodni przed koncertem zachorował i odmówił przyjazdu.

Jazzowy miesiąc we Wrocławiu otworzył 3 listopada 2012 r. Enrico Rava ze swoim kwintetem w składzie: Giovanni Guidi - p, Gianluca Petrella - tb, Gabriele Evangelista - b, Fabrizio Sferra - dr. W programie znalazły się utwory z ostatniego studyjnego albumu „Tribe” nagranego z tymi właśnie muzykami dla ECM. Włoski trębacz wcielił się w rolę nauczyciela, który z młodych jazzmanów wyciska esencję i ułatwia im start. Na koncercie mało było liryzmu i przestrzeni, dominował raczej chaos i dysproporcje brzmieniowe, głównie z powodu fatalnego nagłośnienia. Jak dla mnie koncert zapowiadał się ciekawie, bo mocno ekspresyjnie, swingująco, momentami orientalizująco, ale im dłużej trwał, tym więcej było w nim jałowości, sztampowych rozwiązań i hitów pod publiczkę, jak Qui sas. Przyznać trzeba, że Rava inicjował wspaniałe tematy, ale potem szybko się wycofywał na rzecz szalejącej młodzieży i było go trochę za mało.

Dzień później koncert w trzech odsłonach zagrał francuski pianista Benoît Delbecq. Solo, w duecie z kontrabasistą Milesem Perkinem oraz w kompozycjach napisanych przez niego na zamówienie festiwalu z Kwartetem Lutosławskiego (Jakub Jakowicz, Marcin Markowicz, Artur Rozmysłowicz, Maciej Młodawski) dał się poznać z najlepszej strony i tylko się dziwić, że ten wszechstronny artysta występował w Polsce po raz pierwszy. Jego muzyka była dla mnie prawdziwym przypływem wzruszeń. Klasa pianisty tkwi w jego subtelności i elegancji, ale także w wyjątkowej wrażliwości architektonicznej. Delbecq zaprezentował cykl wyrafinowanych miniatur pobudzających wyobraźnię, nierzadko wywołujących uśmiech. Ich struktura i kolorystyka szły w parze w tytułami, które dotyczyły konkretnych miast, świątyń, obrazów – trochę jak w preludiach Debussy’ego, gdzie tytuł jest w zasadzie dodatkiem do sugestywnych pejzaży dźwiękowych.

Benoît Delbecq to specjalista od tradycyjnej preparacji o cage’owskim rodowodzie (podczas koncertu spreparowany był także kontrabas). Zmodyfikowane instrumenty i ich właściwości artykulacyjne dały muzykom bezmiar możliwości, z których korzystali w sposób niebanalny i zaskakujący. Raz słychać było jakieś industrialne wnętrza i odgłosy pracujących rytmicznie, żelaznych maszyn, innym razem skojarzenia podążały ku średniowiecznym, turpistycznym obrazom, by potem prysnąć na przejrzystym horyzoncie, kreślonym płynnym pociągnięciem pędzla, wejść do kaplicy Notre-Dame-du-Haut w Ronchamp i ujrzeć refleksy światła o każdej porze dnia. Kwartet Lutosławskiego i Miles Perkin wspaniale równoważyli całokształt tych lotnych impresji.

„Weekend koreański” był jedną z niespodzianek Jazztopadu. Przez dwa dni, 10 i 11 listopada, Wrocław uczestniczył w kulturowej inicjacji z bogactwem muzyki przywiezionej przez grupę instrumentalistów z Korei Południowej. Poza muzyką, która rozbrzmiewała w Filharmonii Wrocławskiej, mieszkaniach prywatnych i na jam session w klubokawiarni Mleczarnia, miał miejsce także wykład z historii muzyki uzupełniony prezentacją instrumentów (geomungo, gayageum, daegum).

Powstało pytanie – a co ma to wspólnego z jazzem? Wątpliwości rozwiały koncerty, szczególnie duetu Miyeon & Park. Awangardowa pianistka i nieokiełznany, dziki perkusista pokazali, co jeszcze można wykrzesać z minimalu, free jazzu i muzyki noise. I gdy w przypadku poprzedniego, tradycyjno-popowego zespołu Geomungo Factory pytanie dotyczyło elementu jazzu, tak tutaj można było się zastanawiać, gdzie jest tradycja.

Dość zrównoważony był niedzielny koncert Heo Yoon-Jeong, Aram Lee z braćmi Marcinem i Bartłomiejem Olesiami. Ten kolejny punkt specjalny festiwalu umożliwił muzykom bezpośrednie zderzenie i rodzaj eksperymentu. Efekty były ciekawe, aczkolwiek podzieliły odbiorców. Osobiście najbardziej przekonywające były dla mnie tradycyjne występy w kameralnych przestrzeniach prywatnych, gdzie czuć było szczery przekaz, a muzykę doświadczało się bardzo namacalnie.

Trzeci tydzień przeniósł publiczność do kina Helios Nowe Horyzonty, gdzie 17 listopada na ekranie rozgrywała się dramatyczna akcja z 1927 roku, podczas gdy Deltę Missisipi opanowała powódź. Niemy film „The Great Flood” (2011) Billa Morrisona udźwiękowił gitarzysta Bill Frisell z Ronem Milesem na kornecie, Tonym Scherrem na gitarze basowej i Kennym Wollesenem na perkusji. Autentyczne zdjęcia zostały ułożone w segmenty tematyczne przedstawiające przebieg wydarzeń – codzienne życie, rozrywkę, powódź, ewakuację, różne problemy amerykańskiej społeczności, podział rasowy. Muzyka Frisella, tak jak być powinno, ani nie przeszkadzała, ani nie wybijała się ponad plan. Gitarzysta doskonale przy tym dobierał środki do akcji w kadrze, był daleki od imitacji i efekciarstwa – co zresztą nie jest w jego stylu – dzięki temu mógł rozwinąć piękne tematy i nadać całości nastrój meandrujący między szorstkim bluesem, melancholijnym country, a odważniejszym jazz-rockiem.

Jak wielu sądziło, rolę gwiazdy festiwalu przejął Jack DeJohnette. Jego występ 18 listopada był ważnym wydarzeniem, choć niekoniecznie porywającym. Koncerty gwiazd zwykle odbiera się w kategoriach specjalnych, przez pryzmat tego, co dokonali. Jack DeJohnette Group tworzą Don Byron - cl, sax; Marvin Sewell - g, George Colligan - p, Jerome Harris - b i zdaje się, że pod względem podziału ról w zespole znowu mamy do czynienia ze schematem mistrz i jego uczniowie. Stojący pośrodku sceny lider dominował pod każdym względem, artystycznie i dynamicznie, lecz poziom nagłośnienia perkusji był nieuzasadniony i, podobnie jak u Enrico Ravy, stworzył się silny pogłos, który zalewał partie pozostałych instrumentów. Zespół wprawdzie grał wyśmienicie, szczególnie Don Byron, gdy zmieniał saksofon na klarnet i produkował frywolne, bebopowe sola. W dwugodzinnym koncercie, podczas którego DeJohnette czasami wychodził za kulisy, muzycy zagrali różnorodne kompozycje, m.in. dedykację dla Erika Dolphy’ego One for Eric, orientalizujące Tango Africain, Soulful Ballad i mocno funkujący Miles, w którym Don Byron chwycił za sopran, a George Colligan dał popis na swoich czterech klawiaturach. Zespół brzmiał jak w Tutu, a ich fusion było bardzo autentyczne (Jack DeJohnette nagrał z Davisem „Bitches Brew”). Niemniej nie zmienia to faktu, że brakowało spójności i równowagi brzmieniowej.

Petardą ostatniego tygodnia miał być występ Ornette’a Colemana, ale listopadowy weekend wyglądał ostatecznie inaczej. Zdominowały go koncerty młodych, dobrze rokujących muzyków, zgromadzonych w dwóch europejskich inicjatywach: JazzPlaysEurope i TakeFive: Europe. Jazztopad jest partnerem obu tych przedsięwzięć, które umożliwiają dobry start początkującym na międzynarodowej scenie muzykom. JazzPlaysEurope: Labo¬ratory 4 zgromadziło w tym roku siedmioosobowy zespół: Jérôme Klein (Luksemburg), Roman Babik (Niemcy), Guillermo Celano (Holandia), Štefan Bartuš (Szwecja), Nathan Daems (Belgia), Jean-Baptiste Berger (Francja) i Mateusz Rybicki (Polska). Muzycy spotkali się ze sobą pierwszy raz na kilkudniowej próbie w Luksemburgu. Ich występ w Teatrze Polskim zaliczam do najbardziej udanych, a na pewno najbardziej spójnych i odkrywczych w historii JazzPlaysEurope, gdzie to właśnie nasz reprezentant, Mateusz Rybicki wyrasta na najbardziej nietuzinkową osobowość muzyczną.

Prezentacja muzyków w ramach TakeFive: Europe przybrała szerszą formę, bowiem wcześniej miało miejsce spotkanie z międzynarodowymi gośćmi: dziennikarzami, współorganizatorami i muzykami, prowadzone przez dyrektora artystycznego Jazztopadu. Zarówno panel, jak i koncert były bardzo entuzjastyczne i pozytywnie zaskakujące. Najbardziej jednak cieszy to, że istnieje taka inicjatywa, która dzięki spotkaniom, warsztatom i wymianie doświadczeń pomaga muzykom zarówno w tworzeniu i koncertowaniu, jak i poznawaniu nowych płaszczyzn i możliwości.

W poprzedniej edycji Take Five udział wzięło 10 muzyków, tym razem we Wrocławiu świetny występ dał ośmioosobowy skład: Tom Arthurs - tp, Fraser Fifield - sax, dudy, Gard Nilssen - dr, Ole Morten Vagan - b, Benjamin Flament - vib, Bram Stadhouders - g oraz Maciej Obara - as i Maciej Garbowski - b. Niektórzy muzycy nie mieli dosyć i rozkręcali afterparty w klubie festiwalowym Colosseum Jazz Caffe, a potem w słynnym Kalamburze. Dzień później, 25 listopada, w Colosseum festiwal zakończył występ zespołu Piotra Damasiewicza, który był swoistym diminuendo w listopadową, rzewną toń.

Przy okazji IX edycji Jazztopadu odbyło się również spotkanie z Jackiem DeJohnette’em w przeddzień jego koncertu, a co tydzień w kinie Helios Nowe Horyzonty miały miejsce Poranki Jazzowe dla dzieci z muzyką na żywo w wykonaniu Piotra Damasiewicza, Gerarda Lebika, Zbigniewa Kozery, Dawida Frydryka i Wojciecha Romanowskiego, ilustrującą przygody Bolka i Lolka oraz Reksia. Dzień po zakończeniu Jazztopadu Piotr Turkiewicz dostał Wrocławską Nagrodę Muzyczną z rąk prezydenta miasta Rafała Dutkiewicza, za swój wkład w dynamiczny rozwój festiwalu.


Monika Okrój

 


Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu