Festiwale
Trilok Gurtu
fot. Łukasz Rajchert

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 1-2/2016

Jazztopad 2015

Marek Garztecki


Wydawało by się, że stworzenie drugiego znaczącego międzynarodowego festiwalu w mieście mającym tak historycznie utwierdzoną imprezę jak Jazz nad Odrą jest przedsięwzięciem karkołomnym. Tymczasem, kierowany przez Piotra Turkiewicza, wrocławski Jazztopad nie tylko doczekał się już dwunastej edycji (3, 21-29 listopada), ale też zainicjował muzykę improwizowaną w Narodowym Forum Muzyki. Recepta na sukces Jazztopadu okazała się wyjątkowo prosta – oryginalna koncepcja programowa i konsekwentna jej realizacja.

Orkiestrę Filharmonii Wrocławskiej i Chór Camerata Silesia z Katowic miał do dyspozycji Anders Jormin, realizator najnowszego zamówienia kompozytorskiego festiwalu. Szwedzki kontrabasista, znany w Polsce głównie jako współpracownik Tomasza Stańki i Charlesa Lloyda, otrzymał też odpowiednie warunki do prezentacji rezultatów swej pracy, bo salę główną NFM, której znakomita akustyka dorównuje jej nowoczesnemu i funkcjonalnemu wystrojowi.

Koncert Jormina, który miał miejsce 27 listopada, podzielony był na trzy części różniące się zarówno stylem i charakterem, jak i aparatem wykonawczym. Na pierwszą z nich złożyły się cztery utwory na kontrabas solo, będące improwizacjami na tematach czterech pieśni: Ama, Radius, SolarisAve Maria. Rozbudowana suita chóralna Shakespearian Sketches wypełniła drugą część koncertu. Tutaj rola Jormina-instrumentalisty ograniczyła się do skromnego, punktowego akompaniamentu, a ciężar realizacji spoczywał na chórze. Artysta na ogół stał z boku, podziwiając precyzję realizacji swego dzieła. Kulminację koncertu stanowiła Symphony of Birds z udziałem orkiestry i chóru.

Jeśli pierwsza, solowa część koncertu mieściła się jeszcze w szeroko pojętej charakterystyce jazzu, to dwie następne niewiele już miały z nim wspólnego, operując środkami muzyki klasycznej, dziewiętnastowiecznej, w wypadku utworu chóralnego i współczesnej (circa pierwsza połowa lat 60.) w utworze wokalno-instrumentalnym. Muzyka Jormina, niezależnie od użytych środków wyrazu, okazała się bardzo melodyjna, statyczna, pozbawiona dramatyzmu i efektów mogących wywołać u słuchacza poczucie dysonansu. Chciało by się powiedzieć – bardzo skandynawska. Poszczególne części Symfonii ptaków brzmiały jak seria szkiców (zapewne portretów dźwiękowych skandynawskiego ptactwa) nie połączonych jednak żadnym wyraźnym motywem muzycznym, który pozwoliłby uznać ją za utwór symfoniczny. Być może kompozytor użył słowa „symfonia” jako przenośni, podobnie jak mówi się czasem „koncert ptaków”.

Muzyka drugiej części wieczoru stanowiła, zapewne celowo, brzmieniowe przeciwieństwo pierwszej jego części. Był to multikulturowy kogiel-mogiel, podany ostro, głośno i dramatycznie przez marokańsko-hindusko-polskie trio w składzie Mokhtar Gania - gimbri, Trilok Gurtu - instrumenty perkusyjne i Wacław Zimpel - klarnety. Nastrój narzucił z punktu Gania, basowo-rytmicznym riffem, który zdominował całą muzykę grupy. Najbardziej widowiskowo zaprezentował się jednak Gurtu serwując cały repertuar uderzeń, pocierań, bulgotań, szelestów, a nawet śpiewu (to ostatnie niezbyt profesjonalnej jakości). Zimpel wydawał się w tym wszystkim nieco zagubiony, choć czasem energia jego kolegów wyzwalała w nim niespodziewanie pasaż, którego intensywności nie powstydziłby się Eric Dolphy. Niestety w całości nie sposób było dostrzec jakiejś konsekwentnej idei porządkującej co, jak na specjalnie zamówione przez Jazztopad dzieło, było dowodem dość swobodnego stosunku muzyków do postawionego zadania.

Wacław Zimpel pojawił się ponownie na scenie Narodowego Forum Muzyki jako lider polsko-hinduskiej grupy Saagara. Można było oczekiwać, że jego kierownictwo wymusi na reszcie członków zespołu bardziej demokratyczne traktowanie wkładu poszczególnych muzyków. Stało się wręcz odwrotnie. Mimo iż Hindusi traktowali swe role przede wszystkim jako wynajętych akompaniatorów (jak w prywatnej rozmowie zdradził mi jeden z nich), gdy się w grze rozkręcili, to polski muzyk brzmiał jako dodatek. Niestety, Zimplowi brak pokory wobec wymagań technicznych muzyki hinduskiej, pokory, która cechowała Sławomira Kulpowicza, nieporównanie przecież wybitniejszego muzyka. Być może bardziej zrównoważony etnicznie skład nie obnażyłby tych niedoskonałości. Przede wszystkim jednak warto zalecić polskiemu klarneciście kilka dobrych lat solidnych studiów w Indiach pod kierownictwem tamtejszych muzyków, zanim znowu pojawi się w ich towarzystwie na estradzie.

Co do mistrzostwa lidera zespołu występującego tego dnia w drugiej części koncertu nie było najmniejszych wątpliwości. Anthony Braxton to jedna z czołowych postaci muzycznej awangardy naszych czasów, niezależnie od tego, czy zaliczymy go do świata jazzu, awangardy klasyki, czy obszaru leżącego gdzieś pomiędzy nimi. Znawcy twórczości tego artysty twierdzą, że muzyka, jaką zaprezentował na Jazztopadzie, zdecydowanie różniła się od jego kreacji z ostatniego okresu. Z pewnością skład instrumentalny, jaki towarzyszył mu we Wrocławiu (dwie harfistki, tubista i trębacz), niewiele miał wspólnego z jazzowym kanonem, ale i elektronicznym triem Braxtona, noszącym tę samą nazwę Diamond Curtain Wall.


Anthony Braxton (fot. Łukasz Rajchert)

Stosowane powszechnie etykietki nie nadają się do opisu muzyki Braxtona. Niby jest to muzyka free, w tym sensie, że wyzwolona z rygorów regularnej pulsacji, harmonii, a nawet formy, przynajmniej w jej konwencjonalnym rozumieniu. Z drugiej strony, jak się wydaje, jest ona drobiazgowo rozplanowana. Korzystając z tego, że siedziałem blisko trębacza, zajrzałem mu parę razy w „kwity” i zauważyłem, że Braxton nie tylko rozpisał mu graficznie zaplanowane efekty dźwiękowe, ale nawet, w niektórych miejscach, przy użyciu „klasycznej” notacji, przebieg linii melodycznej. Trębacz Taylor Ho Bynum kreował zresztą najciekawsze dźwięki, używając do tego trąbki, kornetu i puzonu wentylowego wraz z całym arsenałem tłumików. Reszta muzyków stanowiła tylko tło dla niego i lidera.

Występ kwintetu Braxtona sprawił raczej wrażenie szkicu kompozytorskiego zamysłu niż ukończonego dzieła. A może dla sprawiedliwej oceny tego, co ma on dzisiaj w muzyce do powiedzenia warto by było następnym razem oddać mu do dyspozycji główną salę NFM i aparat wykonawczy udostępniony Jorminowi? Mam wrażenie, że zrobiłby z niego ciekawszy użytek.

Jeśli piątkowy i sobotni koncert pozostawiły pewne uczucie niedosytu, to niedziela miała całkowicie zmienić mą ocenę festiwalu. A stało się to za sprawą serii występów w domach prywatnych. Sam pomysł takich koncertów jest dość niezwykły, pomijając już fakt, że poza Wrocławiem dość trudny do realizacji ze względów technicznych. Trudno sobie bowiem wyobrazić by, na przykład, „zwykły”, a więc nie super-bogaty, warszawiak dysponował odpowiednim w tym celu metrażem. A właściciele trzech, różnych mieszkań, w których dane mi było wysłuchać takich domowych koncertów, na milionerów nie wyglądali, raczej na prawdziwych miłośników muzyki.

Drugie zaskoczenie to prezentowana na tych występach muzyka. Podświadomie oczekiwałem, że będzie to coś kameralnego, powiedzmy gitara z fletem czy fortepian z wokalistą. Tymczasem czekała mnie, za każdym razem, ostra „frytowa” jazda i to w wykonaniu młodych, nieznanych mi uprzednio muzyków. Wśród nich szczególnie zapadli mi w pamięci dysponujący ogromnym drive’em trębacz Jakub Kurek, kontrabasista Mikołaj Nowicki, Matylda Gerber grająca na tenorze z muskularnym, męskim tonem (specjalnie upewniłem się, że nie uważa ona tych przymiotników za seksistowskie) oraz Piotr Damasiewicz, który w roli perkusisty ad hoc użył cały zestaw kuchennych utensyliów gospodarzy koncertu. Gorące, domowe granie zrównoważyło uczucie chłodu, jakie festiwalowej atmosferze przydawał supernowoczesny budynek NFM.

Henri Texier Hope Quartet musiał niemal w ostatniej chwili zastąpić zapowiadanego w programie Abdullaha Ibrahima. Grupa Texiera była niewątpliwie najbliższa jazzowemu kanonowi spośród wykonawców trzydniowej końcówki festiwalu. Wszystkie grane przez nią utwory miały interesujący temat, który podawali zwykle na wstępie unisonem Francois Corneloup na barytonie i Sebastien Texier na alcie, wyraźnie zarysowane partie solowe i odpowiednią dawkę swingu. Prawdziwą rewelacją była jednak sekcja rytmiczna. Lider, mimo siódmego krzyżyka na karku, czarował precyzją gry, pięknym walkingiem, a przede wszystkim potężnym jak dzwon tonem swego kontrabasu. Nie ustępował mu perkusista Louis Martin, który respektując klasyczny (w porównaniu z resztą jazz­topadowych wykonawców) styl zespołu ozdabiał go rytmicznymi smaczkami. Nie przypadkiem kwartet Henriego Texiera zdobył największy aplauz festiwalowej publiczności.

W godzinę później, siedziałem w – mieszczącym się w Galerii Neon Side – klubie festiwalowym słuchając jam session w wykonaniu młodych polskich adeptów free jazzu. Przy którejś ze zmian, za perkusją zasiadł Louis Martin i z punktu było widać, że nie ma problemu z grą free. Również współpraca z młodymi muzykami sprawiała mu widoczną przyjemność, szczególnie gdy wtórował mu Piotr Damasiewicz, tym razem występujący w swej zwykłej roli trębacza. I choćby dla takich wrażeń warto było przyjechać w mokre i zimne listopadowe dni do Wrocławia.

Niektórzy czytelnicy mogą zapytać, czemu w powyższym opisie zabrakło wzmianek o występach na Jazztopadzie tak znakomitych artystów jak John Scofield i Joe Lovano, koncertu ku czci Kenny’ego Wheelera z Dave’em Hollandem, Ralphem Townerem i plejadą anglosaskich gwiazd, czy choćby imprez pod hasłem Polish Jazz Showcase i Melting Pot Made in Wrocław. Zawiniła tu nasza rodzima moda na rozciąganie festiwali jazzowych w czasie na kilka tygodni, a czasem i miesięcy, wynikająca chyba z przekonania, że takie imprezy powinny służyć tylko mieszkańcom miast je organizujących. Bo przecież trudno wyobrazić sobie nawet największego fana jazzu wybierającego się do innego miasta na cały miesiąc tylko w celu posłuchania muzyki.

Marek Garztecki



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu