Wywiady

fot. Tomasz Sikora Mashtophoto

JIMEK+: Improwizator stylistyczny

Borys Kossakowski


Kompozytor i aranżer Radzimir Dębski, znany również jako Jimek, będzie gospodarzem superwidowiska organizowanego w ramach festiwalu Solidarity of Arts. Koncert Jimek+ odbędzie się w Gdańsku na Ołowiance 13 sierpnia, adzień później na tej samej scenie druga część pod hasłem Kilar+.

JAZZ FORUM: Solidarity of Arts do tej pory kojarzył się publiczności niemal wyłącznie z jazzem. Organizatorzy zrobili malutki skok w bok podczas zeszłorocznego „Swing +”. Ale Jimek + to będzie rewolucja. Obserwowałeś wcześniej rozwój tego festiwalu?

RADZIMIR DĘBSKI: Jasne, że obserwowałem. Najpierw nagrania, potem osobiście, i zdaję sobie sprawę z niespodzianki, jaką było wybranie mnie na gospodarza tegorocznego koncertu. Dlatego czuję się wywołany do tablicy i będę się terazsiarczyście tłumaczył. (śmiech) Tak, to jest swego rodzaju rewolucja. Charakter imprezy jest bardzo rozszerzony,  z mocnym ukłonem w kierunku ulicy i muzyki poważnej. Mój świat wnosi właśnie te dwa nowe elementy – a w połączeniu z jazzem daje to nieprawdopodobnie mocny i nowy ładunek.

JF: W swoich kompozycjach często stawiasz na eklektyzm, połączenia, które sam czasem określasz jako „schizofreniczne”. Jak zareagowałeś na zaproszenie od Krzysztofa Materny?

RD: Rzeczywiście nie lubię jak jest nudno. I na pewno nie będzie. A na telefon z propozycją Krzysztofa Materny zareagowałem chyba bardziej błyskotliwie niż na ten od Beyoncé. (śmiech) Pewnie dlatego, że to nie była trzecia w nocy i dlatego pracowaliśmy już wcześniej razem, kiedy – kompletnie nie zdając sobie sprawy – przechodziłem serię coraz trudniejszych testów. Ostatnim był aranż iprowadzenie orkiestry dlaArturo Sandovala.

Myślę, że zostałem wybrany na gospodarza tej imprezy nie dlatego, że jestem największą gwiazdą muzyczną w Polsce, bo nie jestem i nigdy nie pretendowałem do takiego miana, ale ze względu na specyfikę pracy, którą trzeba wykonać. Moja rola nie będzie tytularna, tylko rzemieślnicza i artystyczna. Będę „trzaskać” aranże i łączyć różne światy ze sobą w ciekawy i nowatorski sposób. Nikt do Gdańska nie przyjedzie z materiałem, który gra na co dzień.

JF: Opowiedz, jak przebiegał proces tworzenia programu i zapraszania gości.

RD: Organizacja takiego wydarzenia to szereg złożonych kwestii: terminów, logistyki, nieromantycznych problemów, które weryfikują, co jest możliwe, a co nie. Line up, który ostatecznie się potwierdził, jest dla mnie wyjątkowy dzięki swej różnorodności. Każdy z artystów wnosi do koncertu kompletnie inną energię, estetykę.

JF: Na jakim etapie jesteś, jeśli chodzi o przygotowania koncertu? Piszesz nuty? Wymyślasz scenariusz widowiska? Jak sobie to wszystko wyobrażasz?

RD: Scenariusz i reżyseria to oczywiście Krzysztof Materna. Nie jest to zwykły koncert, w którym tylko ustalamy kolejność. To jest widowisko, spektakl, machina i armia ludzi. Mamy dwie sceny i ciągłą podróż między nimi. Wszystko musi być ze sobą smakowicie zestawione, ciekawe, inspirujące. Dlatego napisałem taką „komórkę intelektualną” – pomysł muzyczny, który będzie kręgosłupem wszystkich łączników między setami wykonawców. Wspólny mianownik.

JF: Dla wielu kwintesencją jazzu jest improwizacja. Czym jest ona dla ciebie?

RD: Improwizacja jest kodem DNA kompozycji. Dla mnie geniusz przebiega w połączeniu tych światów. Kompozycja ma w sobie selekcję, dobór, ład, nawet czasem bałagan (ale kontrolowany), solidność, niezawodność. Improwizacja z kolei ma w sobie kreatywność i świeżość. Pisząc na orkiestrę symfoniczną można oczywiście połączyć wszystko, co najlepsze. Mam zamiar stworzyć przestrzeń do improwizacji dla tych, którzy są w tym najlepsi na świecie.

JF: Pojawisz się na scenie z instrumentem? Czy tylko z batutą i „kwitami”?

RD: Fajnie by było być Jordanem Jazzu, ale ktoś musi być Rodmanem. Coś tam umiem zagrać, na paru instrumentach,
ale myślę, że znajdę pianistę, perkusistę, skrzypków, czy trębaczy (bo na tych instrumentach grałem), którzy zagrają lepiej niż ja. Od lat czekałem na okazję, żeby zaprosić kogoś takiego, jak Michał Tokaj. Dowodem na to, jak bardzo cenię jego warsztat, niech będzie fakt, że parę lat temu zapisałem się do niego na korepetycje.

JF: Na imprezie będzie dużo hip-hopu. Co jest dla ciebie ważniejsze – sprzedawanie hip-hopu fanom jazzu i klasyki czy odwrotnie – „poważki” hip-hopowcom?

RD: Nie chodzi o to, aby ludzi dzielić na grupy, ale właśnie zacierać między nimi granice, zawsze iść o krok dalej. Niezależnie od tego, czy ktoś się czuje częścią jakiejś grupy, czy nie. Muzyka dla mnie dzieli się wyłącznie na dobrą izł?. Uwielbiam sytuacje, w?kt?rych s?uchacz znajduje co? dla siebie w??wiecie, kt?ry dot?d go nie interesowa?. Dlatego liczy si? tylko jako??. Najbardziej szanowana muzyka powa?na cz?sto bywa s?aba, przeintelektualizowana. Jest mn?stwo s?abego jazzuą. Uwielbiam sytuacje, wktórych słuchacz znajduje coś dla siebie w świecie, który dotąd go nie interesował. Dlatego liczy się tylko jakość. Najbardziej szanowana muzyka poważna często bywa słaba, przeintelektualizowana. Jest mnóstwo słabego jazzu, albo mędzącego hip-hopu. Dla odmiany – pop może być świetnie zrobiony. Wszystko jest kwestią jakości.  Już nie mówiąc otym, jakie możliwości daje łączenie stylów. Jestemchyba... improwizatorem stylistycznym! (śmiech)

JF: Do tej pory imprezy z plusem kojarzyły się z dość „poważnym” towarzystwem, byli prezydenci, celebryci, dyrektorzy, sponsorzy. Czy Jimek + będzie imprezą dla ziomali z chmurami dymu nad głowami? 

RD: Jeszcze nie wiem, bo nigdy takiego koncertu wcześniej nie grałem. Natomiast do tej pory na nasze koncerty w NOSPR z Miuoshem przychodziła mozaika ludzi. Dzieliło ich wszystko, ale mieli jedną wspólną cechę – otwarte głowy. Myślę, że w Gdańsku może być tak samo dobrze tylko lepiej. (śmiech)

JF: Hip-hopowcy często czerpią z jazzu, a i jazz chętnie sięgał po hip-hopowe beaty. Którzy jazzmani są dla ciebie najbardziej inspirujący? Z którymi chciałbyś współpracować?

RD: Jako gówniarz na chwilę zerwałem z muzyką, bo myślałem, że muzyka to jest szkoła muzyczna. Potem przyszedł bunt i najmroczniejszy hip-hop lat 90. Znowu chciałem być muzykiem. Odkryłem na strychu winyle moich rodziców i to była dobra kolekcja, nic przypadkowego. Dwie półki – dwa metry klasyki i drugie tyle jazzu. Przez trzy tygodnie nie wychodziłem z pokoju i, szukając sampli do robienia bitów, odbywałem przypadkiem najlepszą lekcję muzyki w historii ludzkości. Count Basie, Art Tatum, Bill Evans, Chet Baker, Keith Jarrett, Kenny Wheeler („Gnu High”). Mózg przeorany. A propos świetnegopopu – „Sunlight” i Herbie Hancock. Tej listy nie da się zamknąć, jak grałem na trąbce, to oczywiście „Red Clay” Freddie’egoHubbarda, Lee Morgan. Potem znowu cały Blue Note; wszystko, co nagrał Rudy Van Gelder w salonie. Jak zdawałem na kompozycję, to jeszcze Monk! Ale wtedy jako ten obrażony na świat gówniarz, przekopałem się przez wszystko – od Franka Sinatry do… Franka Zappy. Głowa otwarta wytrychem na zawsze – dokładnie jak w kawałku Włamywacz naszego sierpniowego gościa – Łony.

JF: Mariaż jazzu z hip-hopem, według mnie, nigdy jednak nie osiągnął satys­fa­kcjonującego poziomu porozumienia. Może dlatego, że hip-hop oparty jest na repetycjach iloopach, a jazz to improwizacja i zmienność – faktur, brzmień, rytmów, tonacji.

RD: Hip-hop ma też skrajnie posuniętą selekcję fraz idobórmateriałów. Jazz te elementy ma zawsze otwarte. Myślę, że jazzowi przydałaby się taka selekcja, która daje słuchaczowi transowość i kręgosłup. Hip-hopowi z kolei wspaniale robią urozmaicenia i wzbogacenia. Zgłębiłem ten temat nagrywając kawałek z Pezetem. Nagrałem półgodzinną improwizację na fortepianie, a potem wycią?em z?niej male?ki fragment. Zsamplowa?em sam siebie i?z?jazzu powsta? hip-hop. Pisz?c za? nuty dla NOSPR  rozwijam to wszystko, co repetytywne. A?przy okazji notorycznie skr?cam w?inne gatunki ? w?stron? muzyki powa?nej, filmowej, romantycznej,  klasycyzmu, muzyki wsp??czesnejłem z niej maleńki fragment. Zsamplowałem sam siebie i z jazzu powstał hip-hop. Pisząc zaś nuty dla NOSPR  rozwijam to wszystko, co repetytywne. A przy okazji notorycznie skręcam w inne gatunki – w stronę muzyki poważnej, filmowej, romantycznej,  klasycyzmu, muzyki współczesnej i sonoryzmu. Solidarity of Arts da jeszcze więcej możliwości takich podróży i przemytów artystycznych. Folk też mawsobie tę transowość – szalenie ciekawy element, którego warto dotknąć. 

JF: A propos folku. Na Jimek + pojawi się Kapela Maliszów. Skąd ten pomysł?

RD: Fajnie, że zwróciłeś na nich uwagę. Genialne odkrycie Krzysztofa Materny! Kiedy puścił mi jedno nagranie od razu wiedziałem – nareszcie! Ich rytmika jest totalnie organiczna. Anty-pop-folk, to, czego nam było potrzeba. Lekcje z folkloru odrobiłem na studiach kompozycji, słuchając najstarszych istniejących nagrań. Mój dziadek, który był kompozytorem,  zajmował się też polską muzyką ludową, spisywał folklorystyczne pieśni, prowadził zespoły.

Moją ulubioną cechą dobrze zagranej muzyki ludowej są pływające rytmy, które dzięki swoim niedoskonałościom stają się transowe. Paradoksalnie właśnie takiego grania często wymagam od swoich perkusistów. Zabawne jest to, że ktoś mógłby nazwać to najbardziej bujającym „czarnym” graniem. Zapominamy o tym, że właśnie nasz folklor też to miał. Kapela Maliszówto czuje. Nie ma tam żadnej stylizacji. Jest prawda iczyste serce. Nie mogę się doczekać ich występu.

JF: Często mówisz, że uwielbiasz muzykę silników motocyklowych i samochodowych.

RD: Motoru jeszcze na scenę nie wprowadzałem, chyba że chodzi o włączenie motoru w wibrafonie, to zawsze!  Chociaż… właśnie przed chwilą do jednego z utworów znowu dopisałem syrenę strażacką jako piękne glissando, więc kto wie, może zbliżam się do tego momentu.

JF: Masz jakieś sugestie dotyczące oprawy świetlnej, ekranów ledowych, realizacji telewizyjnej?

RD: Fajnie byłoby decydować o wszystkim na festiwalu, ale jest cała armia zdolnych ludzi, którzy robią to najlepiej na świecie.Strona wizualna moich utworów jest rzeczywiście bardzo ważna, szczególnie że  do tej pory były to single, a nie cała płyta. Połączenie muzyki i sztuk wizualnych jest znakiem naszych czasów. Coraz szybciej słuchamy, coraz trudniej się skupić. Tym bardziej, że w kieszeni mamy cały katalog muzyki, którą stworzyła ludzkość. Właśnie dlatego obowiązkiem twórców jest selekcja tego, co robimy, bo na uwagę odbiorcy jest coraz trudniej zapracować. Kiedyś ludzie byli bardziej cierpliwi. To i dobrze, i źle.

Oczywiście tęsknię za czasami, kiedy słuchając muzyki na winylu trzeba było usiąść na tyłku i skupić się tylko na dźwiękach; nie robiąc w międzyczasie selfie i nie grająćwwęża na komórce… Trzeba wyselekcjonować wszystko, co najlepsze i wciągnąć ludzi we własny świat. Zahipnotyzować ich. W zasadzie to najlepsza pointa, zdradzająca plan na jakiś wspaniały sierpniowy wieczór. Najlepiej w połowie miesiąca. Jakaś sobota, trzynastego na przykład. Może być w Gdańsku, tam jest pięknie. Na wyspie, z widokiem na stare miasto.

rozmawiał: Borys Kossakowski



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu