Już samo pojawienie się 18 lutego br. Johna Mayalla na estradzie warszawskiego klubu Stodoła publiczność powitała oklaskami na stojąco, a jakiś rozentuzjazmowany fan krzyknął „jesteś Bogiem!” Niestety, cały koncert angielskiego bluesmana, dostarczył głównie argumentów do tezy, że bożyszcza naszej młodości powinny umierać młodo, bo tylko wtedy mają szansę na nieśmiertelność.
Ale po kolei. Mayall zaczyna od prezentacji akompaniujących mu muzyków: na gitarze basowej Greg Rzab, na perkusji Jay Davenport – obaj z Chicago, na gitarze Rocky Athas – z Teksasu, i zapowiada pierwszy utwór: Checking Up on My Baby Sonny’ego Boya Williamsona. Sekcja wrzuca ciężki (i bardzo głośny!) rhythm-and-bluesowy groove. Kolejne dwa utwory ładnie zróżnicowane stylistycznie: Congo Square z charakterystycznym nowoorleańskim back-beatem, wizytówka Mayalla lat 90., gdy znaczny wpływ wywierała na niego twórczość Allena Toussainta i Dirty Water, gdzie pierwsze skrzypce (przepraszam – gitarę!) przejmuje lider.
Help Me Baby to powrót do Sonny’ego Boya Williamsona i ciężkiego brzmienia, które zdominuje resztę koncertu. Taki klimat nie ominie też Room to Move, najżywiej przyjętej przez widownię ale, niestety, tylko jednej z dwóch własnych kompozycji, jakie Mayall zaprezentował na tym koncercie.
Znaczną część utworów wykonanych tego wieczora stanowiły mniej znane kompozycje klasyków bluesa i rhythm-and-bluesa, a stylistycznym punktem odniesienia były nagrania Mayalla z początku lat 90. z Buddym Whittingtonem. Taki dobór repertuaru świadczy o tym, że Mayall chce być postrzegany jako artysta, który się ciągle rozwija, a nie żywy pomnik przeszłości białego bluesa.
Z kronikarskiego obowiązku wymieńmy pozostałe utwory, jakie John Mayall wykonał w Stodole: Dirty Water, The Sum of Something, Early in the Morning, Like a Fool (zapowiedziany jako kompozycja własna członków zespołu), That’s All Right, One Life to Live i All My Life.
Artysta, mimo ośmiu krzyżyków na plecach, ciągle jeszcze potrafi uszczęśliwić swą muzyką rzeszę, co prawda też leciwych, ale wyjątkowo wiernych fanów. W dalszym też ciągu na estradzie gra zarówno na gitarze, jak też harmonijce ustnej i fortepianie elektrycznym, ale rola głównego solisty przypadła młodemu Teksańczykowi.
Tradycyjnie już, w ostatnim utworze programu, Mail Order Mystic, członkowie zespołu mogli pochwalić się swymi umiejętnościami solistycznymi. Czarny drummer pokazał, że może grać nie tylko głośno, ale też oszczędnie i ze smakiem. Ani szczypty smaku nie było za to w popisach gitarzysty basowego, choć i one przyjęte zostały rzęsistymi brawami.
Już w domu, długo w noc słuchałem starych nagrań z płyt „Laurel Canyon”, „Hard Road”, „Turning Point” oraz „Bare Wires” i takiego Mayalla wolę pamiętać na zawsze.
Koncert zorganizowała agencja Live Nation.
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>