Wywiady

fot. Jacek Dyląg

Kroke: Nam chodzi o wolność!

Dominika Węcławek


Czy najnowsza płyta tej zjawiskowej formacji to podsumowanie? Do czego doprowadzić może improwizacja i trans? Dlaczego muzyka etniczna wygrała u nich z jazzem? Jak to jest grać z Tomaszem Stańką? Co nie tak jest w polskich szkołach muzycznych? Na te i inne pytania odpowiadają muzycy zespołu Kroke – Tomasz Kukurba i Tomasz Lato.

JAZZ FORUM: „Ten” to dziesiąta płyta, wydana dwadzieścia dwa lata po debiucie. Już zdążyłam usłyszeć, że to podsumowanie jakiegoś etapu waszej działalności. Myślicie o tym albumie w taki właśnie sposób?

TOMASZ KUKURBA: Nie myśleliśmy o podsumowywaniu, raczej – jak w przypadku każdego nowego albumu – koncentrowaliśmy się na odkrywaniu tych nieodkrytych przez nas jeszcze przestrzeni w muzyce. Interakcja między nami też była ważna. My dużo tworzymy w studiu, mamy jakiś zarys, ale nie przychodzimy z gotowcami. Dużo rozmawiamy, próbujemy, improwizujemy i dobrze, bo to jest właśnie ten rodzaj działania, który jest nam bliski

JF: Ale był jakiś pewnik, którego mogliście się trzymać? Coś, o czym wiedzieliście wchodząc do studia?

TOMASZ LATO: Nie wiedzieliśmy właściwie o niczym. Chcieliśmy coś nagrać nie dlatego, że już wypadałoby, tylko mamy coś w sobie, co nas wewnętrznie rozsadza. Tylko dwie pierwsze płyty były takie, że wchodziliśmy do studia z gotowym materiałem. Teraz zaskakuje nas nawet efekt końcowy. Nie mieliśmy założeń, ograniczeń, obiekcji przed miksowaniem wielu kultur, przed stylistycznymi naleciałościami.

JF: Skoro tym razem nie było obiekcji, czy to znaczy, że wcześniej się pojawiały?

TL:Tak, słuchając naszych płyt od początku dało się zauważyć, że są tematyczne, zwłaszcza druga była mocno klezmerska. Byliśmy młodzi i wydawało nam się, że nie powinniśmy za bardzo wydziwiać, ale czego byśmy nie robili, w recenzjach i tak wytykano nam, że jeszcze porządnie nie rozpoczęliśmy kariery, a już silimy się na udziwnione aranżacje.

W roku 1999 stwierdziliśmy w końcu, że skoro już koncertujemy, gramy, odłożyliśmy trochę pieniędzy, to może czas nagrać krążek, który przede wszystkim usatysfakcjonuje nas. Tą płytą była „Sounds Of The Vanishing World”. Zrobiliśmy coś, co nam w duszy grało, to był nasz największy sukces, dostaliśmy nawet nagrodę niemieckiej krytyki muzycznej i zrozumieliśmy, jak wiele znaczy być sobą. Nie odżegnujemy się przy tym od naszych korzeni obecnych na dwóch pierwszych płytach, czyli od muzyki żydowskiej, bałkańskiej, to wciąż jest słyszalne w naszej twórczości.

TK: Dzięki tej płycie poczuliśmy, że siłą Kroke jest brak programowości. Naszą zaletą jest możliwość spontanicznej interakcji, z której wychodzi coś ciekawego. Wiadomo, że na każdej płycie można znaleźć pewne wspólne elementy, bo to przecież cały czas jesteśmy my. Siłą naszej muzyki jest to, że to my ją gramy, a nie to, co gramy, bo tu przecież mogą być różne barwy, różne tematy, czasem bardzo od siebie odległe.

JF: Wspominacie, że ważnym elementem jest dla was improwizacja, czy traktujecie ją jak kolejną formę dyskusji prowadzonej dźwiękiem i emocjami? Jestem też ciekawa, czy po tylu latach wciąż macie sobie dużo do powiedzenia na scenie?

TL: Improwizacja to jest podstawa wszystkiego, co robimy, Wiadomo, że różne są jej definicje. My nie gramy po skalach jazzowych, nie jesteśmy jazzmanami, natomiast muzyka improwizowana to zupełnie coś innego. Przecież ludowi muzycy tez improwizują, chodzi o wolność. Jakby posłuchać naszej najnowszej płyty, są tam nagrania, które bezpośrednio z niej wynikają. Popełniamy tam błędy, które potem okazują się nie być wcale błędami, zostają na płycie, niosą coś nowego, to nam zagrało w duszy.

TK: W wielu momentach na tej płycie fragmenty improwizowane są tematyczne, my się dopiero o tym dowiadujemy słuchając efektów improwizacje na tej płycie niosą melodię, nowy temat.

TL: Niesamowita historia wiąże się z utworem Psalmia, który powstał z czystej improwizacji. Kiedyś podczas próby dźwięku na jednym z koncertów włączyłem dyktafon. To, co zarejestrowaliśmy, spodobało się nam na tyle, że stało się kanwą kompozycji.

TK: Ciekawe jest też to, że wrzuciliśmy ją na tapetę w studiu, po czym Ania Jopek napisała tekst dokładając swoją melodię. To niesamowite, że to wszystko się tak pięknie uzupełniło. Całość brzmi zaś jak skonstruowana w jednej przestrzeni, w jednym momencie.

JF: Teraz przed wami wyjątkowy koncert – spotkacie się na nim nie tylko z Anią, ale i z Tomaszem Stańko, pomożecie tchnąć życie w utwór December Avenue. Przyjemnie jest uczestniczyć w takim wydarzeniu?

TL: Tak, to zupełnie inna przestrzeń, w którą mamy możliwość wejść dzięki Tomkowi Stańce. Zobaczymy jak to będzie wyglądało, wciąż jeszcze nie zaczęliśmy się koncentrować wyłącznie na tym koncercie. Myślę, że będzie dużo improwizacji, po pierwsze ze względu na wspaniałych jazzowych muzyków, po drugie – ze względu na atmosferę, zawsze w towarzystwie Tomka Stańki tworzy się przestrzeń na takie działania. Wiadomo, że dobiera się program, ale już w tym programie są przewidziane miejsca na swobodne granie.

JF: To taki rodzaj współpracy, który sobie cenicie?

TL: Bardzo. Nie możemy oczywiście nikogo wywyższać, mamy olbrzymi szacunek do wszystkich artystów, z którymi mieliśmy okazję współpracować, bo jakby spojrzeć na nasze projekty z różnymi osobistościami, każdy z tych artystów posiada niesamowitą osobowość, jest z zupełnie innej bajki, wystarczy wyliczyć takich artystów, jak Edyta Geppert, Maja Sikorowska, Anna Maria Jopek, Urna Chaar-tugchi, Nigel Kennedy, Tindra z Norwegii, Peter Gabriel. Długo można wymieniać ludzi, z którymi pracowaliśmy. Nie wszyscy są nagrani na płytach, ale każdy jest inny.

JF: Które z Waszych spotkań z innymi muzykami były największym wyzwaniem?

TL: Na szczęście nie jesteśmy zespołem, który by się naginał na potrzeby nowego projektu. Jeżeli obcujemy z innym smakiem muzycznym, z innego regionu świata, to i tak cały czas robimy swoje rzeczy. I to jest najważniejsze. Oczywiście spotkanie to spotkanie, nie ma co generalizować, że za każdym razem dajemy to samo, bo skoro okoliczności wymagają czegoś innego, to należy się wpasować. Nie jestem w stanie powiedzieć o którejś z tych kolaboracji, że była istotniejsza czy trudniejsza. Każdą traktujemy z równą odpowiedzialnością z naszej strony.

Poza tym projekty kształcą, tak jak wyjazd w nowe miejsce i poznawanie odrębnych kultur. To nas muzycznie „uwszechstrannia”. W pewnym sensie tworzy.

JF: Graliście razem jeszcze w liceum?

TL: Przede wszystkim w gronie towarzyskim.

JF: Co wtedy graliście?

TL: Wszystko. Od zawsze łączyła nas akustyczna muzyka folkowa.

JF: Teraz muzyka etniczna jest popularna – sporo osób ją gra, sporo jej słucha. Jak to było wtedy?

TL: Różnie można na to patrzeć, bo jednak tworzyły już zespoły, które my uważamy za naszych poprzedników. Był Osjan, z folku czerpali Skaldowie, grupa No To Co nagrała album „Nikifor” – jako dziecko go kochałem. Można by długo jeszcze wymieniać artystów, którzy mieli z nim styczność.

TK: A jednak w latach 80. w Krakowie, w liceum czy na studiach muzycznych, wśród osób grających po teatrach czy filharmoniach, nie słychać było o ludziach, którzy by się taką muzyką interesowali, o graniu już nawet nie mówiąc. Nas ten kierunek akurat fascynował, bo był naturalnym wyborem. Pamiętam jak w liceum usłyszałem Gheorghe Zamfira grającego na fletni. Fletnia Pana i organy – to była muzyka z „Pikniku pod wiszącą skałą”.

Doznałem szoku, to był dla mnie koniec świata. Miałem wówczas gorszy życiowy moment, po jednej operacji czekałem na następną, byłem załamany, ale te dźwięki pozwoliły mi się podźwignąć. I przekonały do tego, że ja też chcę coś takiego robić.

TL: Muzyka ludowa ma w sobie naturalizm, prawdę. Ludzie, którzy siadali sobie na przypiecku i brali skrzypeczki czy inny instrument w ten właśnie sposób wyrażali swoje emocje – smutek czy radość. Złe jest kojarzenie muzyki etnicznej z „graniem pod nogę” i potańcówkami weselnymi. Najpiękniejsze melodie ma właśnie wtedy, gdy jest niewesoła, wówczas przejmuje najbardziej. Patrząc choćby na naszą kulturę góralską – mamy parę melodii, które kochamy.

JF: Co z innymi kulturami?

TK: Zachwycił nas również dorobek chasydzki, zwłaszcza to, że kiedy gra się tam fragment bardzo wesoły, to i tak podszyty jest melancholią. Kiedy z kolei okazuje się pesymistyczny, to znajduje się w nim iskierka optymizmu. Później często słyszeliśmy, że z naszą twórczością jest analogicznie.

TL: Łączy nas też pierwiastek transowości. Powtarzalność, zwłaszcza jeśli dorzuci się do niej zbudowaną poprzez dynamikę ekspresję – nie jest wcale nudna. Przeciwnie, jest wciągająca, a kiedy przychodzi do kulminacji, to przechodzą człowieka ciarki.

TK: Kolejną ważną inspiracją Kroke jest stylistyka orientalna. Mam tu na myśli zwłaszcza ćwierćtony, czyli dźwięki między półtonami wykorzystywane przez muzyków orientalnych. Jeżeli chodzi o temperowany strój klasyczny, Europę, to nie ma na nie miejsca. A tam jest! Kiedy te ćwierćtony usłyszałem, to poczułem, że jestem w domu. Sami wykorzystujemy je nienachalnie, nie chcąc kogokolwiek podrabiać.

JF: Jak odnaleźliście się w szkole muzycznej, z całą jej klasyczną edukacją?

TK: Klasyczna edukacja muzyczna bardzo nam pomogła, bez niej muzyka Kroke nie brzmiałaby w ten sposób.

JF: Czyli szkoła nie przeszkodziła Wam w rozwoju?

TK: Nie, choć gdybym miał taką możliwość, to wiele zmieniłbym w kierunku rozszerzania horyzontów młodym ludziom – i to jeszcze w podstawówkach. Położyłbym nacisk na element improwizacji, na wolność, podejście do muzyki, postrzeganie jej jako rozmowy ze sobą, poznawanie własnych emocji i uczuć, nie zaś budowanie osobnych twierdzy. A to na tym ostatnim w dużej mierze polega, piękny skądinąd, proces kształcenia klasycznego. Gdyby dać uczniom więcej przestrzeni, byliby o wiele szczęśliwsi.

Na dowód można podać przykład Skandynawii. Tam ze szkół wychodzą muzycy wszechstronni, którzy radzą sobie z jazzem i filharmonią. W Polsce oczywiście wszystko idzie w dobrym kierunku. Moja sześcioletnia córka chodzi do tej samej szkoły muzycznej, do której chodziłem ja, również dlatego, że mamy ją trzy bramy od domu. (śmiech) U nas od początku były egzaminy, uszka po sobie, jak to za komuny i „Nie fikaj bo możesz wylecieć”. Teraz nikt tak nie mówi, a zamiast egzaminu na półrocze jest wspólne granie melodii, z którego można czerpać frajdę. Granie nie jest tragedią, to przyjemność – dobrze że taki wniosek płynie z nauki.

JF: A jak patrzycie na nowe zespoły na scenie? To też napawa optymizmem? Jest ich więcej, mają gdzie grać, wydaje się, że mają dla kogo.

TK: Nie mam w tej materii dużej wiedzy, ale śledzę czasem zespoły na Nowej Tradycji. Wachlarz jest bardzo kolorowy, na tyle cudownie różny, że jestem zachwycony, szczególnie jeśli chodzi o Polskę. Bo jeśli mam patrzeć na inne kraje, to o zainteresowanie różnego rodzaju folkową muzyką byłbym spokojny. W Polsce to się zaczyna. Co zespół, to dodaje do etnicznej bazy jakąś nowość od siebie.

JF: Jakbyście spojrzeli na dzisiejsze Kroke z perspektywy tego, kim byliście, kiedy przygotowywaliście pierwszą kasetę? W co najtrudniej byłoby uwierzyć?

TK: Będąc na początku studiów najtrudniej byłoby mi uwierzyć w to, że zawodowo będziemy się zajmować łączeniem etnicznych motywów z muzyką klasyczną, nie uwierzyłbym, że poznamy się osobiście ze Spielbergiem. Zasłuchiwałem się w nagrania z muzyką stworzoną przez Petera Gabriela do filmu „Pasja”, gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że ten facet zaprosi nas do studia, do swojego domu, że zagramy razem na próbie i na koncercie, to bym mu chyba powiedział, żeby zmienił dilera. (śmiech) Takich wydarzeń, zaskoczeń było więcej, choćby wspomnieć tu Nigela Kennedy’ego, czy Annę Marię Jopek. Nigdy nie wybiegaliśmy daleko w przyszłość. Nie działamy z biznesplanem w ręce. 



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu