Leciał przez pół świata tylko po to, by dać dwa kameralne, klubowe koncerty. Ale Japończycy ściągną do siebie każdego, kto skłonny jest zagrać dla nich Chopina – choćby i z Marsa. Ów entuzjazm nietrudno zrozumieć. Wszak w Kraju Kwitnącej Wiśni nasz narodowy kompozytor jest żywą ikoną popkultury w stopniu, w jakim nigdy nie był na polskiej ziemi – i zapewne nigdy nie będzie. W tokijskim Cotton Club Leszek Możdżer zjawił się 10 marca br. nie tylko jako wielka gwiazda jazzu, ale także jako dostawca repertuaru, który, chcąc nie chcąc, musiał okazać się przebojowy. |
Koncert upływał pod hasłem „Chopin – Classic Go Jazz”.
Chopinowską część wieczoru otworzyły przepełnione jazzową chromatyką Mazurek
C-dur op. 24 i Nokturn g-moll op. 15. Nie zabrakło też
impresji, w których oryginalne tematy Fryderyka zręcznie połączył Możdżer
ze standardami. Żywiołowo wypadło My Secret Love Faina w kombinacji
z Preludium As-dur, a także Etiuda a-moll op. 25
zespolona z Segmentem Charlie’ego Parkera.
Tryskający humorem pianista snuł muzyczną opowieść o Polsce, a publiczność słuchała go z niemal nabożną powagą. Ironiczne stwierdzenie, iż malowniczy kraj nad Wisłą stanowi centrum wszechświata, pianista musiał wprost nazwać żartem – inaczej tokijscy melomani przyjęliby ją za fakt naukowy. Po słusznej dawce klasyki, którą zwieńczyła Etiuda nr 2 Lutosławskiego, Możdżer postanowił zaserwować Japończykom najlepsze, co mamy w rodzimym jazzie. Postawił na Komedę, wykonując aż dwa jego tematy (Svantetic i poruszającą kołysankę Sleep Safe and Warm z „Dziecka Rosemary”).
Dobrze, że w ramach krótkiego recitalu znalazł też miejsce na utwory z własnego repertuaru (autorski Norgon i Suffering Larsa Danielssona), zwłaszcza, że zgromadzeni w klubie słuchacze przyjęli je wyjątkowo ciepło. Artysta jak zwykle nie odmówił sobie eksperymentów sonorystycznych, uciekając raz po raz do preparowanych dźwięków; bawił się przy tym tak dobrze, że nie przeszkodziła mu nawet pęknięta w górnym rejestrze struna – przez resztę wieczoru zręcznie ją omijał, a przynajmniej próbował.
Oszczędna w okazywaniu emocji japońska publiczność nie pozwoliła mu odejść bez bisu. Ze sceny schodził zwycięsko – dla wielu słuchaczy już nie tylko jako interpretator Chopina, ale przede wszystkim jako muzyk z własną, znakomicie opowiedzianą historią.
Łukasz Hernik
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>