Koncerty
Mari Boine
fot. Jan Rolke

Mari Boine

Marek Garztecki


Już trzykrotnie miałem okazję słyszeć Mari Boine w Warszawie i za każdym razem było to niby to samo – tradycyjna muzyka ludu Sami z północy Skandynawii, ale tak naprawdę zupełnie coś innego. Bodaj w 1992 roku pojawiła się na estradzie Sali Kongresowej z zespołem Jana Garbarka w trakcie Jazz Jamboree. I choć nie wszyscy zaliczają muzykę norweskiego saksofonisty do jazzowej ortodoksji, to przecież to, co wtedy usłyszałem, z pewnością najbliższe było właśnie jazzowi. Po raz drugi było to trzy lata temu, gdy wystąpiła na festiwalu, którym mam przyjemność obecnie kierować, wzbudzając elektroniczną oprawą swego śpiewu głośno wyrażane oburzenie purystów folkowej akustyki.

Jej ostatni występ, odbywający się pod sztandarem Ery Jazzu niestrudzonego Dionizego Piątkowskiego, muzycznie oscylował pomiędzy rockiem (gitara elektryczna i dość schematycznie grająca sekcja rytmiczna), popem i odrobiną jazzu (improwizacje samej Mari Boine i – dość skromne – trębacza). Proszę tego źle nie zrozumieć, słowo „pop” użyte jest tu dla określenia melodyjnych, przyjemnych w odbiorze i niezbyt wyrafinowanych w swej strukturze utworów, a nie ich niskiej jakości.

Mari Boine, wbrew towarzyszącej jej legendzie, nie uprawia wcale joik, tradycyjnej muzyki ludu Sami (Lapończycy – dla politycznie niepoprawnych). Joik w swej czystej postaci jest zwykle śpiewany a cappella, co najwyżej z towarzyszeniem trzymanego w ręku bębenka i nie sądzę, by warszawska publiczność zdzierżyła bez zniecierpliwienia więcej niż trzy utwory w takiej konwencji. Dla Mari Boine joik jest tylko tworzywem jej własnej, bardzo indywidualnej koncepcji muzyki. Tradycyjny śpiew ludu Sami, najbardziej chyba zbliżony do jodłowania, to tylko jedna z technik wokalnych, którymi się ona posługuje, obok śpiewu „białego” i jazzowych wokaliz.

Z tradycji swych przodków w pełni zachowuje traktowanie utworów jako swoistych opowieści, czy może raczej „portretów” osób, miejsc czy sytuacji. Jej niezwykle plastyczny głos często zniża się do scenicznego szeptu czy melodeklamacji, by za chwilę poszybować w górę nieomal krzykiem, jak to zademonstrowała w jednym ze swych bardziej znanych utworów Brat Orzeł. W niektórych utworach głos wokalistki interesująco dialogował z partią trąbki Ole J. Mycklebusta. Ten ostatni jest na tyle istotnym elementem jej muzyki, że w jednym z utworów Mari Boine przyznała mu dłuższą solową partię wokalną. Osobiście najbardziej spodobał mi się sugestywnie wykonany przez nią a cappella utwór zatytułowany Wiatr i pochodzący z rosyjskiego Samilandu Piękna Kasia.

W kilku utworach Mari Boine akompaniowała sobie na szamańskim bębenku, ale, mimo jej najlepszych chęci, sala Filharmonii raczej nie sprzyjała wytworzeniu transowej atmosfery. Sztywność atmosfery artystka usiłowała przełamać zapraszając widownię w utworze W objęciach nocy do tańca. Jednak tylko kilka osób (wyłącznie młode kobiety!) skorzystało z zaproszenia, a i te grzecznie usiadły, gdy przebrzmiał ostatni takt utworu. Publiczność była jednak na tyle usatysfakcjonowana, że zgotowała artystce długą owację, za co też wynagrodzona została podwójnym bisem.

Marek Garztecki
 
Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 7-8/2010


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu