Wywiady

MEDIA PUBLICZNE Radio – Misja – Jazz

Piotr Baron


Mojemu mistrzow, Ś.P. red. Janowi Mazurowi

    Awantura o media publiczne zaczęła się niemal natychmiast po wybuchu demokracji. Od około 1990 roku zmieniły się faktycznie jedynie jej predykaty wynikające z takiej czy innej orientacji politycznej kolejnych uzdrowicieli nienaprawialnego. Do granic absurdu dotarł spór o abonament RTV, abonament, którego domagają się media publiczne często umizgujące się do słuchacza metodami nie lepszymi od stosowanych przez najohydniejsze jakościowo stacje komercyjne, które jednakże nie udają, że nimi nie są. Zaznaczam – często, nie zawsze. Skrzywdziłbym ten promil polskiego dziennikarstwa radiowego będący ostatnim bastionem ginącego morale, etosu, misji i innych, równie niezrozumiałych dla współczesnego słuchacza słów… Zatem abonament 3 x tak, metody 100 x nie. Słuchacza wychowuje się latami. Ramówką (ułożeniem programu w ciągu doby) i jakością. Można go zainteresować, oczarować i przywiązać do dobrej stacji nadawczej. Od ramówki są fachowcy programowi, od jakości... no właśnie. Brak koni – wóz nie pojedzie. Radio to dziennikarze. Radio to radiowcy. Radio to ludzie radia. I dopóki ci ludzie będą pozbawieni wzorców, paradygmatu sztuki radiowej (bo radio bez wątpienia ma być sztuką i to sztuką wyższą!), marny w Polsce radia los. Uczeń czarnoksiężnika musi mieć czarnoksiężnika, bez tego przestaje funkcjonować jako uczeń i traci szanse na zostanie czarnoksiężnikiem kie-dykolwiek.
    Sztuka wyższa – a jako obrońca abonamentu dla dobrych mediów publicznych za taką radio uważam – wymaga mecenatu. Mecenat prywatny rzecz jasna dotyczy tu paradoksalnie tylko stacji komercyjnych.
    Pozostaje zatem mecenat państwowy. Czy rządowy, czy samorządowy, zawszeć to pieniądze wspólne, społeczne, narodowe, czyli w świadomości obywatela postsowieckiego – niczyje. I o te pieniądze kruszą kopie parlamentarzyści i samorządowcy, słabo – jak by się wydawać mogło po uczynkach ich osądzając – zdający sobie sprawę z niezbędności istnienia obiektywnego medium wysokiej jakości, medium będącego jedynym niekiedy źródłem wiedzy ogólnej dla tzw. prowincji – czyt. wsi polskiej (radio powinno być tubą erudycji, ale te marzenia zdezaktualizowały się razem z manifestem PKWN), medium niezależnego nie tylko politycznie, bo to powinno być oczywistym u podstaw, ale także komercyjnie (brak reklam, product placements, koteryjności nazywanej eufemistycznie układem towarzyskim, etc.). Zatem państwo mecenasem sztuki – proszę bardzo. „Politea (Państwo idealne)” Platona, „O Państwie Bożym” Św. Augustyna, czy wreszcie „Książę” Machiavellego wyraźnie plasują wzajemne relacje państwa i sztuki, wliczając w to tak dziedzictwo narodowe jak ogólnie (dobrze) pojętą kulturę. Wiadomym jest, że aby coś kruchego i wartościowego trwało, należy to coś osłaniać, chronić i wspomagać. Drogie i wartościowe instrumenty mają futerały. Takim instrumentem jest kultura, jest sztuka, powinno nim zatem być i publiczne radio. Futerału natomiast nijak nie widać.
    Ktoś (wiem kto) zaraz powie – niech radio publiczne najpierw zadba o jakość i misję, my zadbamy o subwencje. Zgoda, non plus ultra. Ale czy można podnosić jakość w warunkach partyzanckich? Awantura toczy się o abonament, kiedy ten, w mojej opinii (a z Radiem Wrocław współpracuję już od 1994.) jest niewystarczający! Mniej broni, więcej radia. Wtedy będzie można wdrożyć hasło żywcem wzięte z ancient regime – „jakość za wszelką cenę”! Tylko, że teraz to hasło ma sens, treść i jest realizowalne, pod warunkiem znalezienia kogoś, kto tę cenę zechce zapłacić. I nie mylmy rozsądnego gospodarza z lewakiem, szastającym publicznym mieniem. Powtarzam poważnie, bez ironii: mniej broni, więcej radia. Wtedy będzie i na kształcenie, pozyskanie, następnie opłacenie dobrych dziennikarzy, na dobre słuchawki, cyfrowe reproduktory, na… radio.
    Jazz jest muzyką, której oddałem życie. Zatem i w radiu zajmuję się właśnie jazzem, zaprosił mnie do tego jeden z dwóch największych radiowców polskich, jakich miałem zaszczyt poznać blisko – Jan Mazur (ten drugi to Andrzej Jaroszewski, obaj już po tamtej stronie tęczy). Od początku dostawałem szału, kiedy elitarne nazywano niszowym. Kiedy niezrozumiałe dla bęcwałów nazywano kakofonią. Kiedy news o śmierci Milesa Davisa był mniej ważny od wiadomości o zawodach żużlowych.
    Rozumując za żartem Marka Gołębiowskiego (aktor, mim, konferansjer oraz artysta wielozadaniowy z Wrocławia rodem – przyp. PB) jazz osiąga w Polsce status popularności… corridy. To oczywiście wciąż żart, przejaskrawiony, wyszydzający, ale jakże gorzki, gdy uświadomimy sobie to ziarno prawdy w każdym żarcie tkwiące, tu: jak cierń. Zatem chwała wszystkim ogarniającym ramionami jazz na falach eteru w Polsce. Jakkolwiek nie zawadzi pamiętać nieustannie o odpowiedzialności za opinie. My, radiowcy mówiący o jazzie, prezentujący ten cudny i jedyny w świecie sound, kształtujemy rynek. Słuchają nas muzycy i publiczność. Menedżerowie i bossowie firm płytowych. Kształtujemy gusta. Rany Boskie! 
    Panie, Panowie, my jesteśmy stylotwórczy! No właśnie. Dopóki o tym się pamięta, to zanim palnie się panegiryk na cześć miernoty bądź dla odmiany niekwestionowanego giganta odsądzi od czci i wiary, ma się imperatyw i pokorę by postudiować, pogrzebać w taśmotece własnej rozgłośni, tekstach źródłowych, kto umie – w Internecie, kto nie umie – w bibliotece najbliższego uniwersytetu… A może by tak zadzwonić do Krakowa, do Antka Krupy, albo do Opola, do Edka Spyrki, do Wrocławia już nie ma po co (świeć Panie nad Jankową duszą)… Należy obcować z autorytetami, dotykać ich wiedzy, niejednokrotnie przeżytej, nie nabytej, taka wiedza jest bezcenna. I nawet – Młoda Koleżanko, Młody Kolego – kiedy nie zgadzasz się z opinią mentora, a takie wszak Twoje zbójeckie prawo, poznaj ten inny, ten niesłuszny punkt widzenia i daj się ponieść cudzemu doświadczeniu, nim nabierzesz własnego.
    Jestem zbudowany faktem zaistnienia w 2007 roku seminarium dla dziennikarzy mediów publicznych w Polsce – „Jazz – misja i rola mediów publicznych”, które odbyło się w mojej ukochanej i zawsze Zielonej Górze. Takie spotkania mogą pomóc w sposób nieoceniony ostatnim entuzjastom i jedynym „fachowcom od jazzu” w mediach polskich. Zaproście Państwa żurnalistów. Zaproście także Państwa z okienka TV. Wymieniajmy cenne pomysły. Razem ratujmy się przed pseudokulturalną modą i rzeczywistością, której nie nazwę, bo musiałbym obrazić czytelnika. Razem będziemy mocni, uczeń spotka swojego czarnoksiężnika, ciągłość zostanie zachowana. Wtedy zaiste nie będzie mrzonką jakość za wszelką cenę, bo mrzonką już nie jest okrzyk kilkunastu gardeł. A mnie zapraszać nie musicie.
Przyjadę sam.

                                                                                                                      Piotr Baron

 Publikacja w JAZZ FORUM 6/2008.

 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu