Wywiady

fot. Michał Pasich

Michał Tokaj: wychodzi z cienia

Roch Siciński


Po dziesięciu latach od debiutu fonograficznego w roli lidera Michał Tokaj zdecydował się na nagranie swojej drugiej autorskiej płyty, ponownie przeniósł się z siedzenia pasażera – współtwórcy wielu muzycznych inicjatyw – na fotel kierowcy – lidera pełną gębą. Przesiadka przyszła mu z łatwością i choć długo musieliśmy czekać na nowe nagranie, to już wiemy, że było warto. Wybitny pianista jest w przełomowym momencie swojej muzycznej drogi, o czym opowiada czytelnikom JAZZ FORUM w rozmowie z Rochem Sicińskim.

JAZZ FORUM: Odniosłem wrażenie, że nie lubisz udzielać wywiadów i do tej pory wolałeś być nieco z boku, w cieniu projektów w jakich brałeś udział.

MICHAŁ TOKAJ: To mi zawsze odpowiadało. Jednak powoli się przyzwyczajam. Odkąd trio zaczęło intensywniej funkcjonować, to nie mam wyjścia. Nigdy nie miałem ciśnienia, by stawać w świetle reflektorów, ale specyfika bycia liderem jednak trochę na tym polega, więc mój komfort pozostawania w cieniu – bycia doradcą, aranżerem, kimś kto pomaga, wspiera i uzupełnia całość –
został zaburzony. Nie mogę mieć takiej postawy kierując własnym triem. Muszę się otworzyć na kontakt z mediami, to jest nieuniknione.

JF: Przychodzi ci to z dużą łatwością w ostatnich miesiącach.

MT: Trzeba uciekać ze strefy komfortu, bo moim zdaniem ona hamuje rozwój. To jest kwestia mojej chęci zmian. W zeszłym roku skończyłem 40 lat i zacząłem się zastanawiać co w związku z tym... Czy mam się poddawać ogólnym trendom strachu przed stagnacją w tym wieku itd. Pomyślałem sobie, że jest to kolejny etap w życiu i nie można się zatrzymywać czy bronić przed tym, trzeba iść naprzód. W związku z tym poszukuję kolejnych inspiracji, czegoś, co mnie popchnie dalej. Różnie się to objawia. Pewnie również lekką zmianą wizerunku, ale to wszystko idzie razem. Intensywnie zajmuję się muzyką, zmieniłem dietę, inaczej niż do tej pory myślę o wielu rzeczach.

JF: Świadome zmiany po czterdziestce. To znaczy, że dotychczasowy stan rzeczy nie do końca ci odpowiadał? Pytam w kontekście muzyki rzecz jasna.

MT: Odpowiadał, ale chciałbym żeby obecna fala zmian, na której się unoszę, łączyła się także z muzyką. Żeby autorskie projekty nie były jak kometa Halleya – raz na x lat. W końcu zaczynam zauważać, które rzeczy są dla mnie w życiu najważniejsze i które są potrzebne żeby się realizować. Trzeba nadal stawiać przed sobą wyzwania i to nie tylko te związane z byciem z boku, kimś do wynajęcia, ale także tworzyć swoje własne rzeczy. Wziąć za nie odpowiedzialność, podpisać się pod nimi i ponosić konsekwencje oraz korzyści z tym związane. Staram się docierać do ludzi, którzy mam nadzieję, zaczną mnie kojarzyć z projektami, które tworzę pod własnym nazwiskiem. Bardzo pomógł mi w tym obecny management.

JF: Nagrałeś świetną płytę „The Sign”. Niektórzy uważają, że trio fortepianowe to nuda.

MT: Dla mnie nie. Choć oczywiście można tak założyć, bo widzimy pewną powtarzalność – jest taki sam skład, są jakieś wzorce formy i twórcy, którzy nakreślili wytyczne wokół jakich działają tria oraz próbują grać w tym bądź innym kierunku. W trio fortepian przejmuje wiodącą rolę, kiedyś przejmował rolę całego big bandu. Stare tria brzmiały niemal jak transkrypcje dużych składów, współbrzmienia, podziały harmoniczne, rytmiczne, to wszystko znajdowało swoje miejsce na klawiaturze fortepianu. Potem zaczęło się to zmieniać, podobnie jak rola dwóch pozostałych muzyków w składzie. Na przykład bardziej melodyczne podejście kontrabasistów do tematów spowodowało, że sekcja nie jest tylko akompaniamentem dla fortepianu, który proponuje formalnie zamkniętą całość. Teraz jest to wzajemne dialogowanie, cały czas odkrywanie nowych środków porozumienia w zespole, w oparciu o mniej lub bardziej tradycyjny materiał, i to jest to co nas kręci w naszym trio. Wykonujemy głównie moje utwory, ale tak samo można byłoby grać standardy, przystosowując je do współczesnych realiów.

JF: Nie chodzi o to, co się opowiada, tylko jak się to opowiada – również w muzyce twojego zespołu?

MT: Trio to jest zespół, narzędzie pracy, przez które się porozumiewamy. To, co znajdziemy, może być odkrywcze, ale nawet nie w ujęciu ogólnym, to może być odkrywcze dla nas – subiektywnie. Kiedy jedziesz np. do Stanów pierwszy raz, to tak, jakbyś je indywidualnie odkrywał. Konfrontujesz to, czego się dowiedziałeś z książek, filmów, opowieści znajomych, z tym, co sam odczuwasz, postrzegasz. To jest twoje i nieważne czy jesteś pierwszy, czy któryś z kolei.

JF: Cieszy nas – słuchaczy – nowy krążek twojego zespołu, jednocześnie wyczekujemy również nowej płyty z Bennie Maupinem. Minęło sporo czasu od waszego ostatniego nagrania, a za wami kolejna trasa po Starym Kontynencie. Mamy się czegoś spodziewać?

MT: Rzeczywiście jesienią mieliśmy świetną trasę koncertową; kilka koncertów we Włoszech, Francji, graliśmy też w Krakowie. Jeden z koncertów zarejestrowało Mezzo Live HD. Zarówno my, jak i Bennie bardzo chcemy wydać nowy album. Trochę przeszkadza nam… ocean. Ostatni krążek nagraliśmy w Warszawie, może teraz też tak będzie. Powoli rzecz się rozkręca, potrzeba jeszcze cierpliwości. Bennie jest w świetnej formie. Joga, buddyzm, to wszystko mimo zaawansowanego wieku pozwala mu pozostawać w doskonałej kondycji fizycznej i umysłowej oraz grać piękne rzeczy.

JF: Nie ma co ukrywać, Maupin należy do pokolenia, które jest chyba ostatnim w muzyce jazzowej, jakie można nazwać legendarnym. Shorter, Jamal, Rollins, Lloyd… ci artyści nie będą żyli wiecznie, a z następcami na tę skalę wcale nie będzie łatwo. Na pewno to obserwujesz, co myślisz o Twoim pokoleniu artystów w globalnej perspektywie?

MT: Czas pokaże. Kiedyś sale zapełniał Satchmo, Ellington, czy Sinatra, ciężko teraz wskazać następców ich pokroju. Po Bachu i Beethovenie też nie pojawili się tacy sami geniusze, ale muzyka sobie bez problemu dała radę, wpadła na kolejne tory i wcale się nie zatrzymała.

JF: Chyba wiąże się to ze zmianą gatunków, czy podgatunków. Dziś ciężko znaleźć kogoś, kto będzie pasjonował się swingiem czy czystym bebopem. Świat idzie dalej.

MT: Uważam, że to wielka szkoda. Teraz mało kto potrafi zagrać swing na światowym poziomie. Wspomniany bebop w naszym kraju zagra może… no na palcach jednej ręki mógłbym policzyć muzyków. Bebop wymaga więcej pokory i nakładu pracy do osiągnięcia dobrych efektów, więc na jam session usłyszymy hard bop czy modalne historie. Oczywiście jeśli ktoś wziąłby się za granie bebopu, to musiałby odpierać zarzuty, że jego twórczość jest wtórna, ale to już kwestia naszej mentalności – takie jest środowisko polskiego jazzu. Wszędzie na świecie znajdziesz fanów bebopu, którzy nim żyją i żywo się interesują. Jesienią przed dwoma laty na jam session we Francji spotkaliśmy saksofonistę, który grał w stylu Parkera. Miał wielką pasję i dążył do doskonałości w tym gatunku. Czemu nie? Nie powinniśmy od tego uciekać, to jest baza do wszystkiego, co wydarzyło się później. Shorter, Hancock, Davis, oni wszyscy zaczynali od bopu.

JF: Wspomniałeś o jazzowej mentalności. Jeśli czyjąś pasją jest muzyka ludowa i czerpie radość ze śpiewania pieśni łowickich w czerwonych koralach na szyi, to nikt nie mówi, że jest wtórny. Choć może jest to muzyczne muzeum…

MT: Jeśli dołożyłby do tego jakieś elementy współczesności, to w ogóle byłoby super. U nas wiele rzeczy przepada również dlatego, że ludzie nie potrafią docenić kunsztu. Nie mogą sobie wyobrazić, jak wiele pracy potrzeba żeby posiąść wiedzę i umiejętności niezbędne do grania np. bebopu. Ile trzeba się natłuc, żeby osiągnąć satysfakcjonujący poziom i nie chodzi mi o talent. To tak, jakbyś chciał obejrzeć żonglera, który ma talent, a nie trenuje. O wiele łatwiej jest zagrać utwory oparte na jednej funkcji modalnej i trochę oszukiwać, rozszerzać albo grać free improvisation, które nota bene dla mnie nie zawsze jest odkrywcze i też je mogę nazwać wtórnym. Bo w muzyce free, która jest bardzo abstrakcyjna, można przykryć sporo braków i niedociągnięć. Myślę, że powinniśmy się otworzyć na to, co wydaje nam się zamknięte, co już było i z tego czerpać. Odwrotny mechanizm działania. Bynajmniej nie dyskredytuję free, bo mam duży szacunek i pasję do tej muzyki, i wielokrotnie przychodzi mi po nią sięgać na scenie. Niezależnie od stylu, nieodzowny jest warsztat, a jeśli do tego dokłada się osobowość, indywidualne podejście, to zaczyna się robić bardzo ciekawie.

JF: Jako pedagog próbujesz tłumaczyć to swoim podopiecznym?

MT: Staram się zaszczepiać bakcyla. Nie robię nic na siłę, zawsze pytam o to, co ich najbardziej interesuje i razem to rozwijamy. Oczywiście zawsze staram się wprowadzić do ich organizmu jakąś legendarną „zarazę”. Tak jakbyś dawał komuś zastrzyk z wirusem o nazwie „Monk” albo „Bud Powell”. Jak byłem młodszy, to nie doceniałem Monka, dopiero później jego muzyka do mnie trafiła i teraz nie mogę bez tego żyć. To tak, jak z jakimś ciężkim wirusem – dostajesz i ciężko się go pozbyć z twojego muzycznego organizmu.

JF: Twoja działalność jest wielotorowa. Która z tych gałęzi daje ci największą satysfakcję? Kiedy komponujesz, kiedy słyszysz swój aranż, uczysz, czy kiedy jesteś na scenie i dzieje się tu i teraz?

MT: Wydaje mi się, że granie i życie chwilą to jest to, o co pytasz. Mówi się, że człowiek nie potrafi żyć teraźniejszością. Nawet będąc tu i teraz, żyjemy tym, co wydarzyło się parę sekund wcześniej. W muzyce jest inaczej, to jest ten moment, to się dzieje, ciągle jest w ruchu i pozwala ci być „in”. Fajne jest dążenie do celu, ale kiedy go osiągniesz, np. napiszesz aranżację, to trzeba iść dalej, wyznaczać sobie kolejne schodki. A granie chwilą, to coś unikalnego. Moim zdaniem najlepiej nie zakładać z góry co ma się wydarzyć na scenie, bądź przejmować się, że ludzie będą nas oceniać. Lepiej starać się otworzyć na wszystko, przyjmować, akceptować – robić tak, aby muzyka ciągle żyła. To może jest nawet bardziej filozoficzne podejście, nie odnoszące się wyłącznie do muzyki.

JF: Próbujesz przenosić to na życie codzienne?

MT: W dzisiejszych czasach ciężko skupić się na „teraz”. Choćby na jednej rzeczy i to z każdej perspektywy. Z punktu widzenia instrumentalisty – w ćwiczeniówce, z punktu widzenia odbiorcy – na koncercie. Kto teraz kupuje płytę i wysłuchuje jej w całości? Przecież kiedy idziesz do kina, to starasz się być skupionym tylko na filmie, a z płytami już nie jest tak łatwo. Takie czasy. Utwory prezentowane w radiostacjach muszą mieć po trzy minuty i tyle. Dlatego dobrym ćwiczeniem dla umysłu i ducha jest zwyczajne skupianie się na czymś. Jeden wybiera ryby, zarzuca wędkę i gapi się w ten spławik, drugi wybiera jogę, a trzeci wybiera ćwiczenie. Dla mnie czas spędzony w ćwiczeniówce jest właśnie taki. Zacząłem to doceniać zbyt późno, jako młodzieniaszek nie miałem wystarczającej cierpliwości. Teraz sprawia mi to przyjemność, mimo że nie zawsze jest łatwo, przecież bywasz zmęczony, czasem jest to ból fizyczny, ale takie skupienie mi pomaga. Zresztą wiele rzeczy, których nie udało mi się do tej pory zrobić – robię teraz.

Próbuję nadgonić czas, który przeminął. To wszystko w ramach zmian, od których zaczęliśmy naszą rozmowę. Staram się, chcę to robić, bo inaczej sobie nie daruję. Nie chcę żyć z przekonaniem, że coś olałem i odpuściłem. Oczywiście nie wszystko uda mi się zrealizować, ale taka praca nad sobą może być uzdrawiająca. Nie chodzi o to, żeby grać jak najszybciej, zasuwać. To po prostu poprawia nastrój, mam satysfakcję ze zrobienia małej rzeczy, małe kroki i małe sukcesy w sali prób następnie implementowane na koncertach. To jest super. Myślę, że kiedy lekarze zalecają osobom z depresją cieszyć się z małych rzeczy, to mają to samo na myśli. Żeby sprzątnąć talerz ze stołu i pozmywać, to już poprawi nastrój, nie trzeba od razu sprzątać całego mieszkania itd. Wszystko w swoim czasie.

JF: Powodzenia w takim razie z małymi kroczkami, nową filozofią i koncertami głównie z „The Sign”, bo to chyba teraz twój priorytet?

MT: Mam płytę i świetny zespół, z którym mogę grać. Chcemy pojeździć z tym trochę, również za granicę. Pokazywać swoją muzykę. Czas wziąć na siebie odpowiedzialność i czasem także tremę – nie można uciekać do cienia.

Rozmawiał: Roch Siciński



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu