Wywiady
Michał Wierba Quintet

MICHAŁ WIERBA QUINTET: Czujemy klimat lat 50.

Bogdan Chmura


Z Michałem Wierbą spotykam się, by porozmawiać o jego debiutanckiej płycie „Blackjack”, której wydanie jest nagrodą za zwycięstwo jego Kwintetu w zeszłorocznym konkursie Bielskiej Zadymki Jazzowej, a którą teraz otrzymują prenumeratorzy JAZZ FORUM.

Ten młody krakowski pianista jest obecnie studentem III roku w Instytucie Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach w klasie fortepianu Wojciecha Niedzieli. Grał w różnych formacjach, z którymi zajmował czołowe lub wysokie miejsca na krajowych konkursach jazzowych. Komponuje, pisze aranże, aktualnie kieruje zespołem wspólnie z trębaczem Piotrem Schmidtem.

JAZZ FORUM: Twój zespół jest laureatem konkursu Bielskiej Zadymki Jazzowej, a także Krokus Jazz Festival w Jeleniej Górze, Jazz Contest w Tarnowie. Kariera grupy zaczyna nabierać tempa...

MICHAŁ WIERBA: Nie postrzegam tego w ten sposób. Aktualnie nie skupiamy się na działalności koncertowej, bardziej interesuje nas udział w kolejnych konkursach, i to już nawet nie w kraju, a za granicą. Tutaj w zasadzie osiągnęliśmy niemal wszystko, jesteśmy laure-atami większości konkursów. W niedługim czasie spróbujemy sił na Bucharest Jazz Competition i na Jazz Hoeilaart w Belgii.

JF: Dlaczego konkursy mają dla Was takie znaczenie?

MW: Ponieważ niezwykle stymulują nas do pracy, doskonalenia warsztatu. Mam tu na myśli zarówno grę zespołową, jak szlifowanie umiejętności każdego z nas. To ważny element naszej edukacji. Teraz jest czas nauki, później będzie czas grania; z opinii starszych kolegów wiem, że w przyszłości czasu na ćwiczenie będzie bardzo brakować.

JF: Jakie były początki zespołu? Przedstaw też, proszę, jego aktualny skład.

MW: To jakby dwa osobne tematy... Michał Wierba Quintet powstał chyba na miesiąc przed występem w Bielsku; dodam, że nie został on utworzony z myślą o tym festiwalu. Tam graliśmy z bardzo ciekawym trębaczem Klaudiuszem Kłoskiem, także z nim nagraliśmy nasz debiutancki album. W moim zespole był wtedy (i jest nadal) perkusista Sebastian Kuchczyński (kolega z roku, studiuje w klasie Adama Buczka), którego uwielbiam za jego drive. Cenię go też za otwartość i chęć zgłębiania idiomu muzyki, którą tworzymy. Z kolei saksofonista tenorowy Marcin Kaletka (student IV roku) to muzyk dostrzeżony na wielu konkursach, ceniony za brzmienie, inwencję melodyczną; nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, kiedy z nim gramy. No i wreszcie basista Andrzej Święs (obecnie także członek grupy Grzegorza Nagórskiego), wspaniały, rozchwytywany basista.
Jednak ten etap zespołu uważam w jakimś sensie za zamknięty. W tej chwili gramy w prawie identycznym składzie, z tym, że miejsce Klaudiusza Kłoska zajął Piotr Schmidt.

JF: Jaka jest rola lidera w Waszym zespole? Powinien komponować, aranżować? Co jeszcze?

MW: Tak, komponuję, choć w moim przypadku jest to określenie nieco na wyrost. Powiedzmy – piszę muzykę, aranże, ale chyba moją najważniejszą rolą jest czuwanie nad procesem kreacji podczas prób, nagrań koncertów. Ktoś powinien ogarniać całość, wiedzieć, co się dzieje, co ma zostać powiedziane i w jaki sposób, dbać o to, by muzyka była „o czymś”, nawet jeśli ma być o sobie samej.

JF: Szef jest niezbędny...

MW: Zdecydowanie! Pisanie i aranżowanie jeszcze o niczym nie świadczy. Trzeba mieć silną osobowość, potrafić przekonać muzyków do słuszności własnych koncepcji, zbudować zaufanie, więź w zespole, stworzyć dobry klimat. Nie jest to łatwe...

JF: Jak określiłbyś rodzaj muzyki, którą wykonujecie? Skąd czerpiecie wzory?

MW: Tych inspiracji jest wiele, ale chyba najważniejsze są dwie: muzyka Messengersów i Horace’a Silvera. Mam świadomość, że z perspektywy czasu ta stylistyka może wydawać się dość odległa, historyczna, ale uważam, iż ma ona wciąż ogromny potencjał, że warto ją rozwijać i na jej bazie przekazywać coś własnego. W naszym przypadku nie bez znaczenia jest skład osobowy (i osobowościowy) zespołu – wszyscy dobrze czujemy te klimaty. Myślę, że „Blackjack” dobrze ilustruje próbę naszego zmierzenia się z jazzem przełomu lat 50. i 60.

JF: Jakie znaczenie dla Waszej muzyki ma fakt, że studiujecie w Instytucie Jazzu w Katowicach?

MW: Kolosalne! Możliwość spotkania się z takimi osobowościami, jak Piotr Wojtasik, Grzegorz Nagórski, czy Wojciech Niedziela, stwarza niesamowitą okazję zgłębienia tajników jazzu. Trzeba pamiętać, że np. Piotr Wojtasik grał z wieloma największymi artystami ame-rykańskimi. Jest on jakby pomostem między tamtą tradycją (także tą afrykańską) a językiem współczesnym. Co więcej, potrafi przekazać swoje doświadczenia innym. To bardzo cenne.

JF: A jacy muzycy mieli największy wpływ na Twój styl pianistyczny?

MW: Dr Jekyll i Mr Hyde (śmiech), jasna i ciemna strona, które tworzą całość. Ten pierwszy to Andrew Hill, drugi – Kenny Barron. U Hilla inspirują mnie elementy afrykańskie, haitańskie, sposób artykulacji, taki trochę mało czytelny, „brudny”, rozmazany, i przez to fascynujący. Z kolei Barron to szkoła bebopowa, kontynuacja linii Buda Powella, Monka, wspaniałe brzmienie, frazowanie – uwielbiam je! Barron to potężna postać, potrafi grać w każdym stylu. Oczywiście nie sposób uciec od wpływu takich gigantów, jak Bill Evans, Herbie Han-cock, Shorter, Miles. Muszę też wspomnieć o moich nauczycielach: Andrzeju Cudzichu, Wojtku Groborzu i Wojciechu Niedzieli; każdy z nich przekazał mi coś ważnego.

JF: Częścią nagrody w Bielsku była możliwość nagrania debiutanckiego albumu. Opowiedz, proszę, o sesji nagraniowej.

MW: Materiał na płytę nagraliśmy w ciągu trzech dni w kwietniu 2008 w Radiu Katowice. To było dla nas poważne doświadczenie, rodzaj chrztu bojowego. Bardzo pomagał nam Andrzej Święs, muzyk dobrze znający specyfikę nagrań w studiu.

JF: Ciężka praca...

MW: Tak, bardzo. I ten ciągły brak pewności, co do końcowego efektu. Mam nadzieję, że wyszło dobrze, zresztą czytelnicy JAZZ FORUM ocenią sami.

JF: A repertuar?

MW: Album rozpoczyna się moją kompozycją Maya, która powstała pod wpływem filmu awangardowej reżyserki Mayi Deren. Następny, Trouble Is My Business, to również mój utwór, nawiązujący do zbioru opowiadań Raymonda Chandlera. Z kolei Little B’s Poem jest kompozycją Bobby’ego Hutchersona z płyty „Components”, którą potraktowaliśmy balladowo. Później mamy tytułowy Blackjack Donalda Byrda, a po nim mój Song of Kabir, inspirowany nieco muzyką Billy’ego Harpera, typem jego muzycznej żarliwości. Na koniec znów moja kompozycja Q.D.H.

JF: Między utworami pojawiają się krótkie interludia. Jedno z nich kończy cały album.

MW: Ponieważ muzyka miała charakter mainstreamowy, wpadliśmy na pomysł poprzedzielania utworów partiami bardziej swobodnymi, free-jazzowymi, wywiedzionymi z tytułowego Blackjack. Po zakończeniu właściwej sesji, zamknęliśmy się w studiu i graliśmy non stop bez jakichkolwiek wstępnych ustaleń. Po przesłuchaniu materiału, powycinaliśmy najciekawsze fragmenty i umieściliśmy je pomiędzy utworami. Chcieliśmy nieco przełamać konwencję albumu, a także pokazać, że potrafimy grać inne, bardziej swobodne rzeczy.

JF: Nad czym aktualnie pracujecie?

MW: Nagraliśmy wspólnie z Piotrem Schmidtem i naszym zespołem materiał na nową płytę, ale jeszcze za wcześnie, by ujawniać szczegóły. Powiem tylko, że stylistyka jest podobna, choć gramy w sposób bardziej dojrzały. Dotyczy to także mnie jako pianisty.

Rozmawiał: Bogdan Chmura


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu