Wywiady

fot. Błażej Sendzielski

Michał Wróblewski: Radiostatic

Andrzej Winiszewski


Michał Wróblewski to dziś bodaj najbardziej wszechstronny artysta wśród jazzowych pianistów młodego pokolenia w naszym kraju. Jego projekty zaskakują, czasami szokują, jednak niemal zawsze przekraczają bariery w poszerzaniu granic jazzu. Płyta „Radiostatik”, nagrana w Nowym Jorku, ponownie, i tym razem radykalnie, zmienia jego artystyczny wizerunek.  Brzmieniowo jest to muzyka atrakcyjna, czasem nawet taneczna, z popowymi wokalami, piosenkową formułą i soulową konwencją. Jazzowi puryści może trochę pokręcą głowami, ale dla tych, którzy szukają ciekawych  wydawnictw, ta płyta wydaje się obowiązkowa. Ponadto ma ona ciekawą historię swojego powolnego powstawania, a sama muzyka – wieloletni okres wyczekiwania na swój czas, który właśnie nadszedł.

MICHAŁ WRÓBLEWSKI: Moim marzeniem było nagrać muzykę, którą słyszę. Udało mi się urzeczywistnić ten sen i uważam to za wielki sukces. Słyszałem ją po amerykańsku i dlatego też była nagrywana w Nowym Jorku. Świat się zmniejsza, jest w Internecie, w naszych telefonach, wszystko, co do niedawna nie było dla nas muzyków dostępne, np. granie z amerykańskimi artystami, teraz jest dużo bliżej. A że ten świat jest taki mały, to też można zrealizować właściwie każde swoje marzenie mieszkając w Polsce.

JAZZ FORUM: Ale to marzenie chyba zaczęło się realizować już dwa lata wcześniej, kiedy udało ci się zaprosić na trasę koncertową Terence’a Blancharda ze swoim triem.

MW: Postanowiliśmy wtedy, wspólnie z ekipą E-records, że napiszemy do Blancharda, trochę na zasadzie loterii. Zobaczymy, czy odpowie, czy da się zaprosić, czy ze mną zagra – bo go lubimy, bo go kochamy, bo moim marzeniem jest z nim zagrać. Napisaliśmy, że mam teraz trasę z triem i czy nie zechciałby dołączyć. Dostaliśmy odpowiedź po tygodniu, że są zainteresowani. Zaczęliśmy rozmawiać, przy jego nazwisku doszło więcej koncertów, trasa się świetnie ułożyła, przyjechał Terence, poznaliśmy się, zagraliśmy, sporo rozmawialiśmy…

JF: To wtedy pojawiła się szansa realizacji kolejnego marzenia, nagrania „amerykańskiej” płyty?

MW: Tak, Terence powiedział, że jeżeli przyjadę do Nowego Jorku, to mi pomoże, że pojawi się chętnie w moich nagraniach i nie obciąży mnie jakąś straszliwą kwotą w ramach honorarium itd. Mam tylko zorganizować sesję nagraniową i jego pobyt w Nowym Jorku. Pomógł mi też zebrać zespół, bo muzycy, którzy nagrali płytę „Radiostatik”, to są w większości ludzie z jego środowiska, z jego zespołu, artyści, których on mi polecił. No i muzycy, od których się bardzo dużo nauczyłem nie tylko muzycznie, ale też światopoglądowo. Mają w sobie pewien specyficzny luz, którego mi w Polsce brakuje, otwartość na każdego artystę, na muzykę, dostałem od nich bardzo wielkie wsparcie.

JF: Jak przebiegało nagranie?

MW: Z jednej strony bardzo profesjonalnie, nagraliśmy całość za pierwszym lub za drugim podejściem w studiu MSR na Manhattanie. Z drugiej strony panowały luz i radość. Mieliśmy trzy dni prób, żeby się ograć, byłem konkretnie przygotowany. Wszystkie kompozycje, teksty i koncepcja całości są moje. Druga strona medalu to po prostu zaproszenie właściwych muzyków do studia. W samym procesie nagrywania różne rzeczy zostawiłem muzykom. Np. szczegóły rytmiczne czułem jedynie intuicyjnie, potrafiłem je jedynie opisać, wskazać jakieś znane nam wszystkim płyty czy nagrania, zaznaczyć, jaki chciałbym uzyskać efekt. Całe szczęście Dana Hawkins i Josh Crumbly to specjaliści od niuansów rytmicznych. Zostawiłem im jak najwięcej wolności w tych miejscach, w których wiedzą więcej i mają bogatsze doświadczenie. Zostawiłem dużo przestrzeni w tych dziedzinach, aby grali tak, jak tylko oni potrafią. Takie działanie natychmiast bardzo podnosi jakość muzyki.

JF: Usłyszeli tam lekką słowiańską nutę? Dostrzegli indywidualność? W końcu to zupełnie inny krąg kulturowy, inne muzyczne tradycje.

MW: Myślę, że tak. Amerykanie bardzo doceniają indywidualność i wręcz się jej doszukują, bo idea mieszania kultur jest ciągle bardzo żywą częścią amerykańskiej kultury. Zauważyłem, że ta polska tradycja, którą przywozimy ze sobą do Stanów, to może być właśnie dla nich największa wartość. Oni są ciekawi naszej muzyki. Nowy Jork jest mekką nowoczesnej muzyki, mają ją tam w najlepszym wydaniu, w każdym gatunku, na każdym kroku. Ja miałem szczęście trafić na wspaniałych muzyków, którzy zwracali mi uwagę na moje pozytywne cechy, na to, co jest nowe, co jest inne, ciekawe, na co ich zdaniem powinienem postawić. To stworzyło świetną atmosferę w studiu.

Ja z kolei jestem teraz zorientowany na amerykańskie brzmienie, jestem na bieżąco z tym, co się dzieje w Stanach, wiem, co robi Blanchard, znam jego kompozycje, płyty. Śledzę też ciągle neo-soul, rzeczy takie jak Hiatus Kaiyote czy D’Angelo and The Vanguard.

JF: Blanchard jest też wytrawnym intelektualistą w typie Wyntona Marsalisa czy Wayne’a Shortera.

MW: Przede wszystkim to bardzo pogodny i otwarty człowiek. Ale myślę, że poznałem też dość dobrze jego filozofię, sposób bycia. To są sprawy, które miały na mnie wielki wpływ, bo są prawdziwe, zbudowane na bardzo pozytywnym, praktycznym podejściu do życia i muzyki. To humanista skierowany do ludzi. Wielkie szczęście, że akurat z nim miałem okazję pracować, bo wśród gwiazd jazzu znajdują się różne typy osobowości. Ja chciałem pracować właśnie z nim, bo szukałem wybitnego muzyka i jednocześnie człowieka, z którym się świetnie dogadam.

JF: Wróćmy do twojej nowej płyty. Jako radiowiec natychmiast zwróciłem uwagę na słowo „radio” w tytule „Radiostatik”.

MW: Bo Radiostatik to nie jest tylko muzyka. Muzyka jest tu rzeczywiście najistotniejsza, ale to cała koncepcja, opowieść, w której radio odgrywa symboliczną, kluczową rolę. W warstwie tekstowej, piosenka po piosence, rozwija się fabularna opowieść, która będzie wsparta filmem animowanym podczas koncertów.

To jest film o świadomym śnie, w którym główny bohater, reprezentowany przez wokalistę Andre Washingtona, szuka swojej tożsamości we śnie. Budzi się w domku na wzgórzu, w sennej scenerii, w miejscu, w którym jest pierwszy raz w życiu. Nie poznaje siebie, nie wie kim jest, nie wie gdzie się znalazł itd. – to jest pierwsza piosenka. W drugiej postanawia iść do miasta, sprawdzić co się dzieje, zdaje sobie sprawę z tego, że śni. W trzeciej zaczyna świadomie stwarzać senną rzeczywistość. W czwartej stwarza dziewczynę swoich marzeń. W piątej idą do hotelu… i tak dalej rozwija się ta historia.

Równolegle między piosenkami pojawia się narrator, który mówi do nas z radia, komentując całą historię. To radio jest właśnie symbolem świadomości, kreacji. Stąd też wzięła się nazwa Radiostatik. To też unikalny zwrot, tytuł, który prosto wymówić, łatwo zapamiętać. To też ma znaczenie.

JF: Na „Radiostatik” przekraczasz wyraźnie granice jazzu. Jeżeli robisz to świadomie, to pewnie masz swoją definicję tego, co jest, a co nie jest jazzem i gdzie są jego granice?

MW: Cała płyta utrzymana jest głównie w stylistyce neo-soul. Są też wyraźne odniesienia do nowoczesnego jazzu, np. utwór Eclipse. To jest kompozycja instrumentalna, stricte jazzowa, nowoczesna i „nowojorska” w metrum 9/4, ze współczesną harmonią, wykonywana w kwartecie z Terence’em. W Twelve eksplorujemy atonalny i modalny język w trio. W tych utworach zawarłem wszystko, całą pigułkę tego, co jest dla mnie teraz w nowoczesnym jazzie ważne i interesujące. Jest też jeden w pełni improwizowany utwór funkowy, taki fragment jam session, gdzie Terence gra na Hammondzie.

Poza tymi trzema utworami ta płyta to neo-soulowe piosenki. Jednak nie zastanawiam się specjalnie nad tym, czy to jest jazz, czy już nie. Staram się robić swoje, działać trochę jak ten radioodbiornik, odebrać sygnał, przetworzyć i przekazać. Mnie nic innego nie powinno obchodzić jako twórcę.

JF: Jaką rolę we współczesnej kulturze muzyczne pełnią te gatunki, z których czerpiesz inspiracje, czyli soul czy hip-hop?

MW: Hip-hop jest obowiązującym głównym nurtem muzycznym w Stanach od dwudziestu pięciu lat, a neo-soul jako połączenie hip-hopu z jazzem i soulem jest już wielkim ruchem. Jedną z najbardziej udanych i popularnych fuzji muzycznych na świecie.

JF: Jak to się przekłada na jazz?

MW: W każdy możliwy sposób. Ci artyści, którzy mądrze adaptują inne gatunki do jazzu, często wygrywają artystycznie. Wszyscy znamy ostatnie dzieło Davisa „Doo-bop”. Robert Glasper wykorzystuje hip-hop w jazzie od zawsze i robi to na wiele różnych sposobów. Są też ludzie, którzy same bity i warstwę rytmiczną inkorporują do jazzu, czy tylko samą formę freestyle, czyli improwizacje tekstowe. Freestyle sam w sobie jest już jazzowym zjawiskiem. The Roots to kultowy hip-hopowo-jazzowy band, jest cały ruch M-base, ciekawy był Steve Coleman z projektem The Metrics, każdy ma na to swój pomysł.

Z drugiej strony są wszelkiego rodzaju producenci hip-hopowi, którzy inteligentnie samplują jazz, tacy jak J.Dilla, Q-Tip, czy Madlib, znani artyści neo-soulowi: Erykah Badu, D’Angelo, czy Me’shell Ndegeocello. A to tylko niektórzy przedstawiciele. Ta fuzja zaczęła się na początku lat 90. i nadal ewoluuje we wszystkich możliwych kierunkach. Hip-hop jest mainstreamem nie tylko w Stanach, ale także już na całym świecie. To obowiązujący powszechnie język w muzyce rozrywkowej, tak jak bebop w nowoczesnym jazzie.

JF: To, o czym mówisz, wydaje mi się wyżyną muzycznej erudycji. Słuchać wszystkiego, czerpać z tego garściami, inspirować się wieloma muzycznymi wpływami, ale dziś rynek muzyczny jest gigantyczny, nie sposób go chyba nawet w połowie ogarnąć.

MW: I tu przypomina mi się Tomasz Stańko, który mówił, że przepuszcza wszystkie muzyczne wpływy przez swoją głowę. Ja to nazywam tak, że jesteśmy jak radio, mamy swoje zmysłowe anteny, w tym wypadku słuch, i nie wolno ignorować nowych nurtów, one istnieją, trzeba akceptować muzykę taką, jaka jest i to we wszystkich jej przejawach. Przecież jazz jest matką tych wszystkich form muzyki rozrywkowej, nawet w jej najjaskrawszych gatunkach. To jest zasada, która się nie zmieni. Dlatego zawsze jazz będzie miał wpływ na nową muzykę popularną, zawsze będzie takim meta-językiem. Dla mnie każda muzyka rozrywkowa jest formą jazzu.

JF: Jednym z najważniejszych składników brzmienia Radiostatik są wokale. Jak wybierałeś wokalistów?

MW: Joshua Crumbly, grający tu na basie, polecił mi swojego przyjaciela z Los Angeles. Powiedział mi: „Posłuchaj tego gościa, wydaje mi się, że będzie idealny do tego, co chcesz zrobić”. I rzeczywiście Andre Washington okazał się nieprawdopodobny, to było dokładnie to, czego szukałem. Ma unikalne, soulowe brzmienie i nieprawdopodobną skalę głosu. On może w trzech oktawach zaśpiewać każdą melodię, raz śpiewa jak prawdziwy archetypowy mężczyzna-drwal i zaraz potem jak mała filigranowa blondynka. Jednocześnie ma fajne usposobienie jako człowiek, jest otwarty na sugestie i propozycje.

JF: Myślisz, że znalazłbyś takich muzyków w Polsce, wokalistów, którzy stworzyliby podobne brzmienie?

MW: Z wokalistą byłoby trudno. Andre ma unikalny sound. Nawet jeżeli są ludzie, którzy dysponują takimi głosami, to nie dysponują takim artystycznym instynktem, wyczuciem i gustem, co gdzie dobrać, jak zastosować. Jeśli chodzi o muzyków, Dana Hawkins i Joshua Crumbly nagrywali na płycie. Trasa to jednak coś innego, rządzi się innymi prawami. Mam dużo szacunku do kolegów, z którymi gram teraz w trio. Sebastian Kuchczyński i Michał Kapczuk to wybitni muzycy, z którymi często współpracuję. Zaproponowałem więc, że zagramy razem promocyjną trasę z Radiostatik, mieliśmy pierwsze próby i świetnie to brzmi. Koncertowo dołączy do nas jeszcze Andrzej Gondek na gitarze, wraz ze swoim oryginalnym soundem. Poza tym znamy się wszyscy już dość dobrze i lubimy, a to dla mnie bardzo ważne.

JF: Podobno na płycie „Radiostatik” są kompozycje, które mają kilkanaście lat?

MW: Tak, jedną z piosenek napisałem mając jakieś 15 lat, a cały ten projekt chodził za mną już pewnie z 10 lat. Kilka utworów powstało na miejscu, w Nowym Jorku, ale większość kompozycji na tej płycie rzeczywiście dojrzewała od długiego czasu.

JF: Czemu dopiero teraz je nagrałeś?

MW: Bo dopiero teraz poczułem, że przyszedł ten właściwy czas, że zobaczyłem całość tej muzyki i koncepcję. Dopiero teraz mam odpowiednie podejście i widzę życie w taki sposób, że mogłem to zrealizować, że w ogóle mogło to się wydarzyć. Wymagało to mnóstwo pracy, ale udało się zrealizować w Stanach dosłownie przy pierwszym podejściu, z pełnym sukcesem.

JF: Wspomniałeś o trasie koncertowej, gdzie i kiedy będzie można usłyszeć Radiostatik?

MW: Zaczynamy koncertem w Warszawie, w radiowej Trójce 24 kwietnia, potem Białystok, koncert w Łódzkiej Wytwórni, Jazz nad Odrą, Kaunas Jazz na Litwie i koncert w Berlinie. Zapraszam również na stronę www.radiostatik.com.

Rozmawiał: Andrzej Winiszewski



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu