Wywiady

Opublikowano w JAZZ FORUM 4-5/2021

MinJin Seo: między Polską a Koreą

Marek Romański


Wokalistka MinJin Seo należy do centralnych postaci na jazzowej scenie Korei Południowej. Jest osobą otwartą, muzyczną erudytką, która potrafi pięknie opowiadać o tradycji muzycznej swojego kraju, o historii jazzu w Korei, o projekcie KOsmo-POLityczny z polskimi muzykami, w którym wzięła udział, a także o sobie i swoim… polskim mężu.

Koreańska Ella

Urodziłam się w Busan, w południowo-wschodniej części Korei Południowej. Nikt w mojej rodzinie nie miał wykształcenia muzycznego, ale wszyscy potrafią śpiewać i cieszyć się muzyką. Jako dziecko mieszkałam z rodzicami i moją babcią, która uwielbiała koreański foxtrot, nazywany w Korei „Trot”. Chcąc nie chcąc – musiałam więc słuchać oprócz dziecięcych piosenek także koreańskiego Trota. Nim zaczęłam chodzić, już potrafiłam śpiewać melodie z tych utworów i nie bałam się tego robić w obecności słuchaczy.

Gdy zaczęłam dorastać, pojawiły się nowe możliwości śpiewania – w kościele, szkole, konkursach, regionalnych festiwalach itp. Byłam bardzo nieśmiałą i cichą dziewczynką, nawet trochę melancholijną. Ale kiedy śpiewałam, stawałam się zupełnie inna. Ta przemiana wciąż jest dla mnie czymś bardzo tajemniczym.

W wieku pięciu lat zaczęłam się uczyć gry na fortepianie, ale nie spodobało mi się to. Po dwóch latach rzuciłam tę naukę, czego bardzo później żałowałam.

Nie przestałam jednak śpiewać. Po krótkiej przerwie powrócił mój entuzjazm do muzyki, gdy poszłam do szkoły średniej. Słuchałam wtedy koreańskiego i amerykańskiego popu. Cały mój wolny czas spędzałam w salonach karaoke.

Moi rodzice, a szczególnie ojciec, chcieli, żebym została dyplomatką. Przygotowywałam się do egzaminów na Wyższą Szkołę Języków Obcych. Jednak nie było mi to pisane…

Moja przyjaciółka, która studiowała klasyczny fortepian, poprosiła mnie, bym towarzyszyła jej w konkursie organizowanym przez Akademię Muzyczną. Wystąpiłam i zajęłam pierwsze miejsce jako wokalistka – pierwszej nagrody nie przyznano, drugą zajął jazzowy pianista, a trzecią – ja. To doświadczenie zmieniło moje życie. Postanowiłam pójść do Akademii zamiast do szkoły, którą wcześniej wybrałam. Po kilku awanturach rodzice pozwolili mi zdawać na Akademię.

Taki był początek mojej profesjonalnej kariery, której następnym etapem było uzyskanie licencjatu ze śpiewu na Uniwersytecie. Jednak im więcej wiedziałam o teorii muzyki, tym bardziej stresowałam się podczas śpiewania. Zaczęłam się bać, że wiem za mało, by profesjonalnie śpiewać. Czułam, że sam licencjat koreańskiego Uniwersytetu to za mało. Pierwszą rzeczą, o której pomyślałam, był język angielski. Śpiewałam jazzowe standardy, piosenki Whitney Houston czy Celine Dion i nie rozumiałam do końca, o czym śpiewam.

Zdecydowałam się wyjechać do Nowego Jorku, żeby poprawić mój angielski. Kiedy już mówiłam i śpiewałam w tym języku swobodnie, zaczęłam uczęszczać na prywatne lekcje do legendarnej Nancy Marano. Nancy pomogła mi dostać się do Queens College. Tam poznałam wielu studentów z Korei, z którymi dzieliłam podobną pasję do muzyki, a także mojego przyszłego męża, polskiego perkusistę  Piotra Pawlaka. Przez Piotra poznałam później gitarzystę Rafała Sarneckiego. Wtedy też zaczęłam dawać pierwsze koncerty jako liderka zespołu, co robię do dzisiaj – już w Korei.

Wychowywałam się w tradycyjnej, koreańskiej rodzinie, ale dzięki moim rodzicom miałam okazję do poznania innych kultur. Mój ojciec pracował jako pierwszy oficer na statku i przywoził mi ze swoich podróży prezenty kupione na różnych kontynentach. Zapraszał też czasami do domu swoich zagranicznych kolegów. Myślę, że to pomogło mi być bardziej otwartą na inne kultury i sztukę tworzoną przez artystów na świecie.

Obecnie uczę na trzech Uniwersytetach i w mojej prywatnej szkole muzycznej. Jednocześnie cały czas staram się doskonalić moje umiejętności jako wokalistka i sporadycznie w weekendy koncertuję w klubach. Niestety z powodu pandemii koncerty są teraz rzadkie. Poza tym jestem w ciąży. Razem z mężem spodziewamy się chłopca w sierpniu. Myślę, że moja kariera na pewien czas będzie musiała się zatrzymać, bo nasz synek zajmie większość mojego czasu...

Moje zainteresowania muzyczne oscylują teraz między uczeniem się większej ilości standardów a przyswajaniem sobie wiedzy na temat umiejętności śpiewu – dla siebie i moich uczniów. Rozpoczęłam także „Ella Project”.  Staram się wykonywać na koncercie wybór piosenek z nagrań Elli śpiewającej The Great American Songbook. Wyszukuję i czytam książki dotyczące anatomii człowieka, a szczególnie te traktujące o strunach głosowych i umiejętności śpiewu. Niewiele materiałów na ten temat jest dostępnych w języku koreańskim. Chcę się tego dowiedzieć, aby pomóc moim uczniom zrozumieć śpiew i nauczyć ich zdrowszych sposobów wydawania dźwięku, dowolnego dźwięku.

Gugak i jazz

W Korei mamy tradycyjną muzykę, nazywaną Gugak – 국악. Dzięki profesjonalnym muzykom wykonującym ten gatunek, programom uniwersyteckim i wsparciu państwa nasza tradycja muzyczna jest dobrze zachowana. Istnieje kilka rodzajów koreańskiej muzyki tradycyjnej – muzyka rytualna, towarzysząca uroczystościom, a także taka dla zwykłych ludzi. Każda z nich wymaga specjalnego zespołu. Podczas rytuałów czy uroczystości pałacowych wymagana jest duża orkiestra złożona z tradycyjnych koreańskich instrumentów. Zwykłym ludziom wystarczy czasem tylko dwóch artystów – narrator i ktoś grający na wielkim bębnie nazywanym KeunBook.

Gugak nie był w XX wieku muzyką zbyt popularną z różnych powodów. Jednak po gwałtownym boomie gospodarczym Korei Południowej, określanym również jako „Cud nad rzeką Han”, kiedy Koreę nagle stać było na większe wydatki, wzrosła popularność ruchów na rzecz ochrony kultury, a tym samym zachowania muzyki narodowej. Tradycyjne występy Gugak przeniosły się z pa­łaców i ulic do specjalnie zbudowanych sal koncertowych i auli, w których znajdują się śpiewacy Pansori, tancerze Gugak, a nawet kanały orkiestrowe z muzykami grającymi tylko na tradycyjnych koreańskich instrumentach. Popularność ta odbiła się także na młodszych muzykach Gugak. Zaczęli łączyć tę muzykę z innymi formami i gatunkami muzycznymi, takimi jak klasyka, jazz, EDM, hip-hop itp. Kiedy aranżowałam koreański tradycyjny utwór Miryang Arirang w stylu jazzowym, zdałam sobie sprawę, że koreańska muzyka tradycyjna rytmicznie nie jest tak daleko od jazzowego rytmu triolowego. Miryang Arirang pierwotnie można zapisać jako rytm 9/8 w podziale na triole lub jako szybki rytm 3/4 również brzmiący jak triole, trochę jak jazzowy walc. W mojej aranżacji zmieniłam rytm na 4/4, ale zasugerowałam afro-kubański beat bembe z podziałem na triole. Większość koreańskiej muzyki tradycyjnej jest zbudowana na triolach z akcentami na pierwszej lub trzeciej lub obu triolach odpowiadających różnym częściom piosenki lub tańca (jeśli obecni są tancerze); czasami z akcentami padającymi nawet na drugiej trioli.

Jazz to dość nowy styl muzyczny dla Koreańczyków ze znacznie krótszą historią w porównaniu do krajów zachodnich. Historycznie Korea od 1910 roku została zaanektowana przez Cesarstwo Japońskie i zahamowany został rozwój kultury koreańskiej. Od 1910 r. do II Wojny Światowej koreańska muzyka tradycyjna była zabroniona. Dozwolona była tylko muzyka ludowa i popularna inspirowana Japonią, na którą duży wpływ miała jej ekspansja kolonialna i import amerykańskich towarów. Wśród tych „towarów” była także muzyka marszowa, klasyczna i jazzowa z lat 20. i 30. W czasie II Wojny Światowej wszelka muzyka z krajów zachodnich – w tym jazz i klasyka – została surowo zakazana.

Po II Wojnie Światowej Korea przeżyła kolejną tragedię – Wojnę Koreańską. Nasz kraj wyszedł z niej wolny, ale zrujnowany i biedny. Powoli zaczęły pojawiać się tradycyjna muzyka i kultura, przywracając tożsamość narodu. W tym samym czasie w Korei Południowej zaczęły stacjonować wojska amerykańskie. Żołnierze ci przywieźli ze sobą amerykańską muzykę, w tym klasykę jazzu i wojskowych big bandów. Koreańscy muzycy i artyści zaczęli uczyć się tej muzyki z płyt, aby zabawiać amerykańskie wojska. W ten sposób pojawiła się w kraju pierwsza muzyka jazzowa, głównie instrumentalna lub militarna. W latach 60. pierwsze pokolenie naszych muzyków zaczęło grać jakieś quasi-amerykańskie standardy. Ze względu na brak znajomości języka angielskiego była to głównie muzyka instrumentalna.

Wszystko to szybko zakończyło się ok­resem faktycznej dyktatury w historii Korei Południowej. Od lat 70. do początku 90. napływ cudzoziemców i towarów, a tym samym muzyki i muzyków, był ograniczony i ściśle regulowany. Prawie żaden cudzoziemiec ani towary, z wyjątkiem tych zatwierdzonych przez rząd z powodów biznesowych, nie mogły wjeżdżać do kraju.

Ten surowy zakaz został stopniowo zniesiony wraz z letnimi igrzyskami olimpijskimi w Seulu w 1988 roku i nowymi demokratycznymi reformami z początku lat 90. Korea dysponowała wówczas większymi funduszami, aby wysyłać swoich studentów na studia nad muzyką klasyczną i jazzową za granicę (głównie do Ameryki), a także na rozpoczęcie adaptacji globalnej kultury muzycznej, w tym jazzu, do swojej własnej.

W tym czasie muzyka jazzowa w pełni wkroczyła do kraju i musiała konkurować z wszystkimi innymi gatunkami muzycznymi, które były popularne w latach 90. i później. Jazz w Korei nie ma tak silnych korzeni historycznych, jak w krajach zachodnich i dla niektórych odbiorców wciąż może być całkiem świeżym doświadczeniem słuchowym. To gatunek muzyczny wykonywany tylko przez garstkę upartych entuzjastów, wykształconych lokalnie lub takich, którzy wrócili z zagranicznych studiów, jak ja.

Korea jest podzielona na dwie sceny muzyki jazzowej. Jest „Scena Seulu”, w której mieszka połowa ludności Korei, wraz z największymi kanałami telewizyjnymi, firmami i ich siedzibami, ośrodkami kulturalnymi i edukacyjnymi. Druga scena muzyczna to „reszta Korei”. Te dwie sceny można trochę porównać do sceny nowojorskiej i reszty USA. Wszyscy muzycy, którzy chcą wykonywać muzykę jazzową, przenoszą się do Seulu lub starają się tu być częściej. Dzięki wielu klubom i tętniącej życiem, kosmopolitycznej publiczności łatwiej jest zorganizować koncert. I mam na myśli każdy koncert, od klubu jazzowego po winiarnię, musical, orkiestrę, program telewizyjny i muzykę imprezową – wszystko to jest tutaj, a przynajmniej było do pandemii Covid-19.

Odbywają się tu również dwa największe, spośród zaledwie czterech w całym kraju, międzynarodowe festiwale jazzowe (Jarasum, Seoul Forest Jazz). Oczywiście przy tak dużej liczbie muzyków napływających do Seulu konkurencja jest zacięta. Bardziej znane kluby z muzyką na żywo, takie jak Evans, Once In a Blue Moon, All That Jazz czy Positive Zero Lounge czasami przyjmują dwa zespoły na wieczór, co sprawia, że ​​koncert jest znacznie bardziej opłacalny. Niemniej jednak, jeśli muzyk jest oznaczony jako „muzyk z Seulu”, daje mu to niewielką przewagę w uzyskaniu koncertu poza stolicą, co nie działa w drugą stronę.

Na scenie jazzowej dominuje Great American Songbook i muzyka jazzowa nawiązująca głównie do lat 50. i 60. XX wieku. Przeważnie utwory są odtwarzane, jak na albumach lub aranżowane przez poszczególnych muzyków. Repertuar rzadko składa się z tylko oryginalnego materiału. Myślę, że ma to związek z nowością i „świeżością” muzyki jazzowej na koreańskiej ziemi oraz z muzykami prezentowanymi na międzynarodowych festiwalach.

Zaczęło się to w latach 90. od Pata Metheny’ego, Kenny’ego G, Stevie’ego Wondera czy Diane Schuur. I do dnia dzisiejszego powszechne jest swingowanie lub jakaś muzyka zorientowana na groove. Koreańska publiczność, szczególnie poza stolicą, czasami nie jest gotowa, by słuchać eksperymentalnej muzyki, jak np. niektóre z bardziej ambitnych albumów ECM.

Jeśli chodzi o mnie, mój styl jazzowej eks­presji i śpiewu był na początku pod silnym wpływem Elli Fitzgerald i Sarah Vaughan. Pogłębiło się to jeszcze bardziej w Nowym Jorku, podczas studiów u Dee Daniels i Nancy Marano – dwóch wokalistek mocno zakorzenionych w tradycji jazzowej.

Ja poszłam do liceum artystycznego i miałam okazję uczyć się koreańskiej muzyki tradycyjnej przez dodatkowy rok, ale to wciąż za mało, aby zrozumieć naszą muzykę. Jednak dzięki tej odrobinie edukacji ma to zdecydowanie wpływ na moją muzykę, a zwłaszcza na opowiadanie historii.

Zawsze staram się zrozumieć tekst, aby lepiej opowiedzieć historię piosenki. Ponadto w przypadku amerykańskich standardów, które śpiewam, korzystam z książek Teda Gioi, a zwłaszcza „The Jazz Standards”, aby lepiej zrozumieć historię piosenki. A jeśli piosenka jest w innym języku, staram się znaleźć jej angielskie tłumaczenie, żeby wiedzieć, o czym śpiewam. Tak też było z Prząśniczką. Poprosiłam mojego męża Piotra, żeby opowiedział mi historię piosenki, żebym po prostu wiedziała, o czym śpiewam.

KOsmo-POlityczny

Rafała Sarneckiego poznałam przez mojego męża mieszkając w Nowym Jorku. Społeczność polskich muzyków jazzowych w Nowym Jorku jest bardzo mała, więc jeśli znasz jednego, możesz w końcu poznać większość z nich. Kiedy tam byłam, spotykałam się też z Bogną Kicińską, Kubą Cichockim i Karoliną Beimcik. Piotr i Rafał zagrali razem kilka koncertów i jam sessions, a ja śpiewałam razem z Rafałem w projekcie Annie Chen. Rafał wraz z Wojtkiem Pulcynem i Kubą Cichockim przyjechali do Korei w 2019 roku podczas kolejnej edycji projektu Jazz Po Polsku i razem ze mną i Piotrem na perkusji założyli zespół. Wtedy poznałam pełen potencjał tych wspaniałych młodych polskich muzyków jazzowych. Wspólne śpiewanie w tym zespole wydawało się takie łatwe! Byli zawsze tam, gdzie potrzebowałam ich muzycznie.

Ja, Piotr Pawlak, pianistka JeongWon Lim i jej mąż basista LeeRyeong Jeong mieliśmy okazję zagrać trzy koncerty w Korei dla Ambasady RP w Seulu jako 4NowQuartet. Występ nosił nazwę „Polish Jazz Night” i upamiętnił 30-lecie stosunków polsko-koreańskich. Aranżowaliśmy i graliśmy muzykę Chopina, Stanisława Moniuszki i Krzysztofa Komedy. Kiedy graliśmy muzykę tych kompozytorów, byłam zdumiona, że jest już tak zaawansowana i zawiera tak dużo jazzu.

W ramach drugiej edycji projektu KOsmo-POlityczny nagraliśmy cztery utwory.  Kompozycja Pictures from Home jest moja, a The Three Kingdoms napisał Rafał Sarnecki. Prząśniczka to kompozycja Stanisława Moniuszki, którą zaaranżował Rafał. Tradycyjny koreański utwór Miryang Arirang opracowałam ja. Nagranie poszło całkiem gładko. Nagraliśmy dwie wersje każdej piosenki i wybraliśmy najlepszą z nich.

JeongWon Lim mieszkała w Busan, ale po dwóch latach przeniosła się z mężem do Seulu. Studiowała w Kanadzie, w Hunter College. Następnie przeniosła się do Nowego Jorku i tam właśnie się poznałyśmy, w Queens College. Już przy pierwszym spotkaniu wiedziałam, że jest pianistką, która potrafi wspaniale akompaniować wokalistom. Od tej pory bardzo często ze sobą współpracujemy.

W nagraniu wziął udział także JaeHwan Kang na harmonijce ustnej. To młody, ale już doświadczony muzyk. Naukę gry rozpoczął w szkole podstawowej podczas zajęć pozalekcyjnych. Zdobył drugie i pierwsze miejsca w konkursach Asia Harmonica w Chinach i Singapurze, jeszcze nim ukończył 15 lat! Studiował jazz w Korei i nigdy nie wyjechał za granicę na studia, ale pracował z wieloma muzykami jazzowymi, którzy studiowali za granicą i obecnie jest poszukiwanym sidemanem.

Kiedy aranżowałam Miryang Arirang, naturalnie usłyszałam smutny dźwięk harmonijki. Dzięki niemu ten utwór brzmi jeszcze lepiej niż w mojej wyobraźni.

JaeHwan musiał niedawno wstąpić do wojska, gdy tylko zakończyliśmy nagrywanie projektu KOsmo-POlityczny. W Korei obowiązek służby wojskowej jest nadal dla wszystkich obywateli płci męskiej, niezależnie od zawodu, i trwa przez długie 20 miesięcy. Nie mogę się doczekać, kiedy znów go usłyszę.

Kiedy pierwszy raz przyjechałam do Polski, aby odwiedzić rodzinę Piotra (która jest teraz również moją rodziną), pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę, było ogromne niebo. Był środek lata w sierpniu; chmury wisiały tak blisko, ale niebo wydało mi się tak pięknie wysokie, dalekie… Dlatego w pierwszym wersie mojego utworu Pictures from Home napisałam: „Daleko, gdzie noc jest dniem, nieznana kraina”. Trzeba pamiętać, że Korea to kraj górzysty. Mamy o wiele więcej wzgórz i gór niż Polska i pokrywają one dużą część naszego nieba. Dlatego moja kompozycja zawiera ten obraz. „Dom” w tej piosence to nie Korea, to Polska.

Historia Miryang Arirang jest trudna do opowiedzenia, dlatego że ma więcej niż jedno znaczenie. To, które znam, dotyczy dziewczyny, która kocha chłopca, ale nie może mu o tym powiedzieć z jakiegoś powodu. Więc jedyne, co może zrobić, to pozostać na uboczu i obserwować go z nadzieją, że pewnego dnia ją zauważy. Wyraża się to w powtarzanym zdaniu 날좀보소 („Nal Czom Boso”), co można przetłumaczyć jako „spójrz na mnie”. Pierwszy wers brzmi następująco: „Spójrz na mnie, spójrz na mnie, spójrz na mnie, jak patrzysz na kwiat w środku zimy, popatrz na mnie”.

Inna popularna wersja opowiada o pięknej dziewczynie Arang (nie Arirang), która była jedyną córką gubernatora Miryang. Wieść o jej pięknie, inteligencji i dobrym sercu rozeszła się po odległych zakątkach kraju, przyciągając wielu młodych wielbicieli. Pewnej nocy, kiedy wyszła oglądać pełnię księżyca, pojawił się młody mężczyzna i wyznał jej swoją miłość, ale kiedy próbowała uciec, zabił ją z zazdrości, że w przyszłości może kochać kogoś innego. Potajemnie zakopał jej ciało w lesie i nikt nie wiedział, co się z nią stało. Wiele lat później jej duch pojawił się przed następnym gubernatorem i błagał o sprawiedliwość. Następnego dnia gubernator aresztował zabójcę i kazał go stracić. Wtedy miejscowe kobiety zaczęły śpiewać tę piosenkę na pamiątkę Arang.

Utwór The Three Kingdoms Rafała Sarneckiego ładnie wpisał się w narrację projektu. Rafał często koncertował w Azji Wschodniej i interesował się historią tego regionu. Ta kompozycja już po pierwszym przesłuchaniu brzmiała dla mnie jak coś ze średniowiecza. Więc Rafał zaproponował nazwę nawiązującą do okresu trzech królestw z historii narodu koreańskiego.

Śpiewanie Prząśniczki Moniuszki po polsku było dla mnie wyzwaniem. Polski jest najtrudniejszym z języków, w których do tej pory śpiewałam, włącznie z brazylijsko-portugalskim, hiszpańskim, a nawet niemieckim. Jak można umieścić tak wiele spółgłosek obok siebie w jednym słowie? Słowo „prząśniczka” ma trzy spółgłoski, po których następują samogłoski i dwie spółgłoski (jedna z dziwacznym ukośnikiem) oraz samogłoska i znowu trzy spółgłoski. A to tylko pierwsze słowo z całego tekstu. Na pierwszy rzut oka wygląda to na wariactwo. (śmiech) Kompozycja nie jest szczególnie wymagająca. Cztery razy ta sama pentatonika mollowa, ma prostą, powtarzalną melodię, ale to słowa są w niej najważniejsze.

Projekt KOsmo-POLityczny trafił do studia w dwóch krajach na dwóch kontynentach, a efekt naszej pracy można zobaczyć i posłuchać na kanale YouTube Centrum Kultury Koreańskiej.

Rozmawiał: Marek Romański



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu