Festiwale
Hamid Drake
(fot. Krystian Brodacki)

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 9/2015

Na granicy między Sardynią a jazzem: krew z saksofonu 2015

Krystian Brodacki


Południowo-zachodnia Sardynia. Okręg Carbonia-Iglesias. Tu, w kopalniach węgla, zanim wszystkie nie zostały pozamykane, pracowali polscy górnicy. Dziś jest to najuboższy fragment wyspy. Aliści właśnie tu, w liczącym mniej niż trzy tysiące mieszkańców miasteczku Sant’Anna Arresi od 30 lat odbywa się festiwal o długiej nazwie „Ai confini tra Sardegna e jazz”, czyli „Na granicy między Sardynią a jazzem”. Z entuzjazmem pisałem o nim na tych łamach w 2003 r., a więc dawno temu. Tymczasem impreza rozwinęła się w wielkie międzynarodowe centrum współczesnego free jazzu…


Basilio Sulis (fot. Krystian Brodacki)


Dyrektorem jest nadal Basilio Sulis – postać niezwykła, nieco tajemnicza. Przed czterdziestu laty otworzył w pobliskim Porto Pino restaurację „La Peschiera” ; któż by wtedy przypuszczał, że w tym mistrzu (tak, mistrzu, wiem co mówię!) gastronomii drzemie dusza awanturnicza, która rozkaże mu wypuścić się na szerokie i niebezpieczne wody międzynarodowej imprezy, w dodatku adresowanej do elitarnych artystów i elitarnej publiczności!

Sulisowi przyświeca idea obrony zagrożonej z różnych stron wolności, tak w sferze kreacji artystycznej, jak i życia społecznego; w tym sensie jest nie tylko organizatorem, ale i politykiem. Orężem swej walki uczynił free jazz, nawiązując do czasów, gdy ten kierunek w muzyce improwizowanej był wyrazem rewolucyjnego buntu, tak w USA, jak i w Europie. Czy jest nim nadal?

Z okazji jubileuszu 30-lecia warto wymienić wybrane nazwiska muzyków, którzy przewinęli się przez estradę festiwalową na placu del Nuraghe w Sant’Anna: trębacze Roy Campbell i Wadada Leo Smith, pianiści Cecil Taylor, Matthew Shipp i Muhal Richard Abrams, saksofoniści David S. Ware i Anthony Braxton, perkusista Hamid Drake, kontrabasista William Parker. Zdaniem Sulisa niektórzy z nich dzięki temu festiwalowi zrobili światową karierę. Szczególnie tu hołubionym był zmarły w 2013 r. Lawrence „Butch” Morris, „artist in residence” w Sant’Anna. Pod hasłem: „Conduction: Bentornato Butch” jemu właśnie dedykowano tegoroczną edycję, a uczyniono to z rozmachem.

Kim był „Butch” Morrris? W „Biographical Encyclopedia of Jazz” Leonarda Feathera i Iry Gitlera z 1999 r. (innej nie mam) próżno szukać takiego hasła. A jednak ważna to i charyzmatyczna postać! Jako kornecista dał się poznać w zespołach Davida Murraya na przełomie lat 70. i 80., prowadził też własne; zarzucił jednak grę na kornecie, na rzecz realizacji wymyślonej przez siebie nowej metody komponowania na żywo. Nazwał ten swój wynalazek „conduction”, co po angielsku znaczy „prowadzenie”, „dyrygowanie”, lecz także „przewodzenie” (np. ciepła w przewodniku). Jak ta metoda wyglądała w praktyce? Morris zapraszał do udziału w „conductions” muzyków z różnych „parafii” wiekowych i stylistycznych, i rozsadzał ich półkolem przed sobą. Na dany przezeń znak rozpoczynali podróż w nieznane. Bez nut, czy innych zapisów. Muzycy sami wybierali dźwięki, bacząc na to, co grają ich sąsiedzi i zarazem, zgodnie z życzeniem lidera, patrząc mu w oczy. Jeden ruch jego batuty, ręki, dłoni, palca mógł uruchomić wszystkie instrumenty, albo pobudzić je kolejno od prawej do lewej strony i odwrotnie, albo też wskazać jednego solistę, czy kilku. Mógł zasugerować rodzaj rytmu, czy poziom dynamiki.

Stowarzyszenie Kul­turalne Punta Giara (które pod wodzą Bazylego organizuje festiwale w Sant’Anna) wydało teraz płytę o znamiennym tytule „Possible Universum” z nagraniem „Conduction nr 192” (wszystkie utwory zrealizowane tą metodą „Butch” nazywał tak samo – „Conduction” plus numer kolejny), dokonanym w sierpniu 2010 r. Pomijając nieuniknione potknięcia, oceniam całość jako ciekawą muzycznie; kto nie wie, iż jest to owoc czystej improwizacji, w tym improwizacji konduktora orkiestrą, albo lepiej – na orkiestrze – może pomyśleć, że wszystko zostało wcześniej zaplanowane, zapisane, przećwiczone…

Wysmakowane czarno-białe fotografie Luciana Rosettiego, wydane we współpracy z festiwalem na DVD pt. „The Composition of Conduction” pozwoliły bliżej wczuć się w tajniki procesu twórczego „Butcha”. Wieczorami te fotografie były wyświetlane na dużym ekranie jako tło dla występów.

Zgodnie z hasłem przewodnim, większość przybyłych do Sant’Anna artystów przygotowała programy poświęcone pamięci Butcha. Oczywiście publiczność czekała przede wszystkim na próby zastosowania metody Morrisa – już bez Morrisa… Uda się, czy nie uda? Wyzwanie podjęła Nublu Orchestra z Nowego Jorku, realizując własne conductions dwukrotnie. Tu dygresja: Ilhan Ersahin, młody saksofonista szwedzko-tureckiego pochodzenia po 12 latach pobytu w Nowym Jorku otworzył w 2002 r. własny klub Nublu w dzielnicy Manhattan Lower East Side, który wkrótce stał się oazą muzyków z kręgu free jazzu, a jednym ze współtwórców tzw. Nublu Sound był „Butch” Morris (dodajmy, że klub wydaje płyty i organizuje Nublu Jazz Festival). Obok Ersahina na tenorze, w Nublu Orchestra wystąpili w Sant’Anna Jonathon Haffner na alcie, Graham Haynes na trąbce, Brandon Ross i Doug Wieselmann na gitarach, Michael Kiaer na basie i Kenny Wollesen na perkusji, który w pierwszej conduction, nazwanej The Long Goodbye, starał się wcielić w rolę Morrisa – raczej bez powodzenia. Bardziej udana była conduction nr 2pt. Tribute to Butch Morris, w której kolejno wystąpiło trzech dyrygentów: Wollesen, Haynes i Ross, ten ostatni najlepszy, pełen inwencji i energii.

Choć w nazwie nie padło słowo „conduction”, pod szyldem Hommage to „Butch” Morris Evan Parker de facto poprowadził swój Large Ensemble według metody Morrisa i było to najbardziej udane podejście – inna rzecz, że dysponował dużym, 14-osobowym bandem, stwarzającym ogromne możliwości dla wytrawnego konduktora. Zagrali w nim „starszyzna”, czyli twórcy brytyjskiej sceny free jazzowej w latach 60.: Evan, saksofon tenorowy, Paul Lytton, perkusja, Barry Guy, kontrabas, oraz włoskiej: nestor Giancarlo Schiaffini, puzon; „średnica”, czyli z Anglii John Edwards, kontrabas, Orphy Robinson, wibrafon i Caroline Kraabel, saksofon altowy i śpiew, z Włoch Walter Prati, komputer, z USA Hamid Drake i William Parker; wreszcie „młodzież”: z Anglii Hannah Marshall, wiolonczela i Alexander Hawkins, fortepian, oraz z USA Peter Evans, trąbka i Sam Pluta, komputer. Nad tą konstelacją indywidualności i doświadczeń najróżniejszych Evan Parker sprawował władzę demokratyczną, pozwalając każdemu już to budować intuicyjnie zespołowy sound, już to wypowiedzieć się w gorących solówkach. Obserwowanie rozwoju tej akcji-reakcji sprawiło mi sporą satysfakcję.


Evan Parker (fot. Krystian Brodacki)


Evan Parker był – obok „Butcha” – drugim głównym bohaterem festiwalu: przewodził kwartetowi (z Evansem, Lyttonem i przebojowym Guyem), kwintetowi (z Hawkinsem, Evansem, Edwardsem i Drakiem), wreszcie na otwarcie festiwalu – solo a cappella na sopranie: rozmigotany potok dźwięków, chwilami rozwidlający się w dwie równoległe odnogi, tak, jakby artysta grał jednocześnie na dwóch instrumentach. Evan wykorzystał pięknie opanowaną do perfekcji technikę circular breathing (oddychanie okrężne), której – jak zapewnia Sulis – nauczył się od Sardyńczyków. Istotnie, używany na wyspie od trzech tysięcy lat instrument launeddas wymaga stosowania takiej właśnie techniki; jest ona jednak obecna także w innych kulturach muzycznych, np. w Mongolii, Egipcie i Australii. Przed laty Evan znany był z gry ekspresyjnej tak bardzo, że – jak legenda głosi – czasem z jego saksofonu kapała krew… W Sant’Anna Arresi krwi nie było, ale ekspresja – i owszem.

Swój kwintet nazwał Parker Sant’Anna Arresi Quintet, a swą najnowszą płytę i zarazem swój program na festiwalu ochrzcił po sardyńsku: Filu’e Ferru, co po włosku brzmiałoby filo di ferro, czyli „żelazny drut”. Skąd ta dziwna nazwa? Otóż w XIX w. kwitła tu kontrabanda alkoholu, który w obawie przed policją zakopywano pod ziemią. Iżby nie zapomnieć gdzie znajduje się ukryty cenny towar, przywiązywano doń drut, którego końcówka sterczała niewysoko nad powierzchnią gruntu. Tak oto dzięki poczuciu humoru Anglika, „technika” filu’e ferru przeszła do historii jazzu… Sant’Anna Arresi Quintet wykonał serię utworów nazwanych Filu, lub Ferru, konsekwentnie trzymając się – by tak rzec – klasycznej konwencji free jazzu, jednak nie do końca. Jako soliści wyróżniły się „młode lwy” – Hawkins i Evans, którym udział w tym projekcie sprawiał widoczną radość. Czyżby happy free jazz był możliwy?

Nie jestem w stanie zmieścić tu wszystkiego, co usłyszałem i zobaczyłem w Sant’Anna, a co warte by było opisania. Niektóre występy mocno mnie znudziły, inne zirytowały. Zaliczam do takich koncert Keitha Tippettsa z małżonką Julie (dawniej Driscoll); przypominam sobie, że w Polsce w latach 60. o takim graniu mówiło się złośliwie „warszawska jesień”. Mimo tej niekorzystnej oceny, parę ciepłych słów pod adresem brytyjskiego pianisty i kompozytora jednak powiem: zapewne mało kto u nas wie, że jest on autorem improwizowanej muzyki do filmów krótkometrażowych nadzwyczajnego polskiego reżysera-eksperymentatora Władysława Starewicza.

Na festiwalu dużo było wszelakiej elektroniki – w niej widzę przyszłość nurtu free. Ale chcieć to nie zawsze móc. Przekonał się o tym Graham Haynes w swym recitalu na trąbkę i elektroniczne „peryferie”, po których błądził bezradnie. Dobrze wypadł natomiast w swym silnie zelektronizowanym zespole Nu Grid, z gitarzystami Jean-Paulem Bourellym i Vernonem Reidem, niegdyś liderem grupy Living Colour, oraz didżejem Logikiem. Ciekawie zastosowało elektronikę szwedzkie duo Wildbirds & Peacedrums – urodziwa wokalistka Mariam Wallentin i perkusista Andreas Werliin wykonali repertuar z ich najnowszej płyty „Rhythm”. Głos Mariam jest nietuzinkowy, drapieżny, a zarazem jakby nieśmiały, znakomicie wspomagany przez potężne uderzenia perkusisty, wzmocnione przez nagrane wcześniej efekty. Mariam i Andreas wystąpili także jako członkowie 19-osobowej zelektronizowanej freejazzowej orkiestry saksofonisty barytonowego Matsa Gustafssona.


Rob Mazurek (fot. Krystian Brodacki)


Elektronika była w Sant’Anna wiernym (i jedynym) partnerem kornecisty i pianisty Roba Mazurka z Chicago, który swój program solowy nazwał „Galactic Parable #79 For Butch Morris”. Użył oscylatorów, syntezatora modularnego i generatora głosu, produkując tła dźwiękowe dla swych ostro dysonansowych akordów na fortepianie, kornetowych fraz i śpiewu. Mazurek jest znany także jako performer i plastyk, lider kilku zespołów równocześnie; wśród nich zwraca uwagę The Exploding Star Orchestra (ESO), z którą nagrał w połowie w Chicago, a w połowie w Sant’Anna Arresi podwójny album „Galactic Parables”, dedykowany zmarłemu Amiriemu Barace. W opisie albumu znajdujemy pochwalne słowa Baraki pod adresem ESO, którą uznał za kontynuatorkę stylu orkiestry Sun Ra. Mazurek współpracuje głównie z czarnymi artystami, jak np. poeta i „elektronik” Damon Locks, flecistka Nicole Mitchell, gitarzysta Jeff Parker, czy perkusista Chad Taylor, z którym prowadził The Chicago Underground Duo. Rodzina Roberta Mazurka ma polskie korzenie.

Czy współczesny free jazz (neo-free jazz, post-free jazz itp.) ma szansę na powrót stać się katalizatorem, a nawet zapalnikiem rewolucyjnych idei? Nie sądzę. Jest jednak żywotnym nurtem w dzisiejszym jazzie i muzyce w ogóle. W różnych okolicach świata ma swych wyznawców, tak artystów, jak i słuchaczy. Jego dotychczasowych zasług ani przyszłych dokonań nie można lekceważyć. 



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu