Książki

Nietakty Zofii Komedowej-Trzcińskiej

Stanisław Danielewicz


Recenzując wydaną pod koniec 2015 r. książkę Zofii Komedowej-Trzcińskiej „Nietakty” 1 powinno się pamiętać, że jest ona nie tylko utworem literackim (a ten przy ocenie podlega m.in. porównaniom z podobnymi dziełami, w ramach rodzajowych pamiętnikarstwa), lecz również ważnym przyczynkiem do opisu najciekawszego moim zdaniem okresu historii jazzu w Polsce. Zamyka się on mniej więcej latami 1955-1965 i rejestruje fundamentalne dla tej muzyki wydarzenia, w tym tworzenie więzi środowiskowych i organizacyjnych.

Wartość relacji dla historyka kultury czy kulturoznawcy jest niezaprzeczalna, gdyż Zofia Komedowa była jednym z ważniejszych uczestników wielu ówczesnych wydarzeń, których opis niezmiennie rozpoczynać się musi od słów: „po raz pierwszy…”. Młodzi muzycy i fani jazzu, nie pamiętający tak zamierzchłych czasów, byliby może zaskoczeni, jak wiele oczywistych dziś uwarunkowań środowiska jazzowego w Polsce było kształtowanych w latach 50. i 60. XX wieku ze znaczącym udziałem autorki „Nietaktów”.



fot. Stanisław Chybowski


Zofia Trzcińska, z domu von Tittenbrun, primo voto Lach, najlepiej znana i najchętniej posługująca się przybranym nazwiskiem swojego drugiego męża – Krzysztofa Komedy, uwieczniona przez niego w tytule utworu jako Crazy Girl 2, spisała historię swojego życia, którego znaczącą część przeżyła jako świadek życia kulturalnego Polski, włączając w to ważną rolę, jaką pełniła w środowisku muzyków jazzowych. Jeszcze zanim związała się z Krzysztofem Trzcińskim, zanim została jego żoną i świadkiem porzucenia przez niego kariery w dziedzinie medycyny (w której podobno wykazywał spore zdolności) na rzecz grania jazzu i kompozycji, była uczestniczką artystowskiego środowiska krakowskiego, współzałożycielką tamtejszego, pionierskiego klubu jazzowego (1955), menedżerem słynnych ówczesnych polskich grup jazzowych (Kurylewicz z Wandą Warską, „Drążek” Kalwiński), kobietą o niespożytej energii, organizatorką koncertów i festiwali.

Ale o całym jej dalszym życiu zdecydowało jedno wydarzenie. Turniej zespołów jazzowych, organizowany przez Estradę Krakowską w hali Gwardii w Nowej Hucie, którego jednym z uczestników była grupa Jerzego Grzewińskiego z Poznania. Tak wspomina ten moment autorka:

To było wczesnym popołudniem 8 czerwca 1956 roku. Był niewysokim, szczupłym blond złocistym rudzielcem. Rozbujaniem potężnych ramion maskował niedowład prawej nogi. Swingował na fortepianie w zespole Grzewińskiego. A do tego był laryngologiem. Pan doktor Krzysztof Trzciński. Komeda. Mój przyszły mąż. (…) Już po konkursowych występach, późnym wieczorem, kiedy grał na jam session, nagle, tak jakoś irracjonalnie, poczułam pragnienie, aby przy mnie był, rozmawiał ze mną, pozostał… Wymknęliśmy się z zatłoczonej sali z ukrytą w mojej przepastnej torbie butelką wina i poszliśmy przez mroczne i puste, gruchające przysypiającymi gołębiami ulice pod Wawel, na skarpę. Tam oparci o mur, wpatrzeni w migoczącą w świetle księżyca Wisłę, a potem na wschód słońca, przegadaliśmy parę godzin. Krzysztof opowiadał o miłości do jazzu, o fascynacjach Modern Jazz Quartetem, Gillespie’m, Davisem, Garnerem. (…) Tej nocy zwierzył mi się ze swojego rozdarcia pomiędzy medycyną a muzyką. Ambicją jego rodziców było, aby studiował medycynę, podczas gdy on marzył tylko o jednym… Chciał być jazzowym pianistą. (…) Opowiedział mi wtedy, jak będąc na studiach w Poznaniu był tak spragniony muzyki, że gdy chodził w niedziele na poranki filharmoniczne, to słuchając koncertu, płakał. (…) Gdy mówił o tym wszystkim, emanowała z niego niesłychana pasja, ogromna namiętność świadomego artysty. Uwiódł mnie, uniósł gdzieś tam w niebo, ponad Wawel, Wisłę i miasto swoimi marzeniami.”

Przez ponad trzysta stron książki przewijają się setki ludzi, z którymi autorka w różnych okresach życia miała do czynienia. To w dużej mierze najważniejsze postacie środowiska kulturalnego, głównie lat 50. i 60. XX wieku, z rzadszymi odniesieniami do lat 70. i późniejszych. Kariera Krzysztofa Komedy jako muzyka jazzowego i kompozytora muzyki do filmów widziana jest oczami kobiety, która swoje życie podporządkowała wielowątkowej roli żony, kochanki, impresaria, agenta koncertowego, osoby zręcznie prześlizgującej się przez absurdalny konglomerat przepisów socjalistycznego państwa i nie zawsze dobrej woli ludzi odpowiedzialnych za ów bałagan. Komedowa wraz z mężem przenosi się z miasta do miasta, poznaje uroki ówczesnego „Zachodu” w wersji głównie skandynawskiej, opisuje szczegóły warsztatu kompozytorskiego męża, jest wiernym świadkiem ujawnienia talentu, który pianistę-amatora wyniósł na szczyty kariery w Hollywood i na zawsze umieścił w historii kina jako kompozytora niezapomnianej kołysanki do filmu Romana Polańskiego „Rosemary’s Baby”.

Jeśli skupić się nad czysto literacką wartością pamiętników Komedowej (gdyż jest to klasyczna w sensie przynależności rodzajowej pozycja pamiętnikarska), to trzeba zająć się zarówno formą tych pamiętników, jak też ich językiem. Forma pamiętnika (w przeciwieństwie do formy dziennika) w znacznym stopniu uwalnia autora od restrykcyjnej dbałości o chronologię wydarzeń. Co prawda Komedowa (a może bardziej autor opracowania Tomasz Lach), jak przystało na pamiętnikarza, odwołującego się do tradycji rodzajowej, rozpoczyna swą opowieść od własnej genealogii, a potem buduje narrację z uwzględnieniem ram czasowych danego ciągu wydarzeń, to jednak, utrzymując historyczną ciągłość, pozwala sobie na różnego rodzaju dygresje, a te już niekoniecznie muszą trzymać się zasady chronologicznej. Tak rozumiana chronologia porządkuje wydarzenia i pozwala główny tok narracji rozmieścić na osi czasu, jednak tam, gdzie autorka porzuca na chwilę opis wydarzeń na rzecz opinii o ludziach, których spotkała na swej drodze, pozwala sobie na pewną dezynwolturę, jeśli idzie o szczegóły tła, w którym umieszcza bohaterów swoich wspomnień.

Język pamiętników odsłania jeszcze jeden talent, rozszerzając listę tych najbardziej oczywistych – zręcznej organizatorki, wnikliwej obserwatorki, wreszcie środowiskowej gwiazdy życia towarzyskiego. Na „liście uzupełniającej” zapisać trzeba bowiem talent literacki. Komedowa operuje językiem zindywidualizowanym, zdania buduje tak, by nie tylko niosły przypisane im znaczenia, ale jeszcze układały się w zręcznie komponowane mini-rozdziały, które np. czytane na głos pozwalają odnaleźć tę charakterystyczną modłę, na którą Komedowa układała swoje opowieści, gdy tylko znalazła odpowiednio nastrojonych słuchaczy. Pamiętniki dzięki temu nabierają dodatkowo cech gawędy, nie uciekającej od drastycznych czasem szczegółów obyczajowych, ale dość wiernie oddającej dzięki temu styl autorki, która potrafiła prawdę (tak jak ją rozumiała i czuła) wypowiedzieć, a nawet wykrzyczeć prosto z mostu, co dla jednych było zaletą jej mocnego charakteru, dla innych zaś niewybaczalną skazą.

Opowieści o wydarzeniach i ludziach, opatrzone wprowadzającymi nadtytułami, komponują się w gawędy, a prawie każda z nich zawiera krótkie podsumowanie, czy nawet – życiowe przesłanie. Komedowa, przywołując anegdoty środowiskowe (choćby dla nich koniecznie należy książkę czytać!), raz jawi się jako łaskawa rozdawczyni pochwał osobom, które darzyła sympatią, ale innym razem ujawnia swoje uprzedzenia i antypatie, nie zawsze licząc się ze słowami. Czy zawsze powinniśmy jej wierzyć, gdy rozdaje razy i pochwały? Pytanie nie na miejscu, bo przecież nie o wiarę w szczegóły wydarzeń chodzi. Samych wersji przyczyn śmierci Komedy w wyniku urazów po wypadku w USA i szczegółów związanych ze sprowadzeniem umierającego kompozytora do Polski poznałem kilka, mocno od siebie odbiegających, w zależności od tego, kto był owej wersji autorem. Wersja żony jest jedną z nich, odbijającą fakty w lustrze sympatii i uprzedzeń.



Jam session na polanie Kalatówki przed schroniskiem, 1959. W samym środku Zosia Komedowa, a wokół niej wiele znajomych twarzy. Z prawej Roman Polański
fot. Wojciech Plewiński


Wartość faktograficzna książki dla badań historii jazzu w Polsce (i nie tylko jazzu) jest ewidentna. Przywołam tylko jeden z faktów, przytoczonych przez autorkę, wcześniej zresztą opisany gdzie indziej, a dzięki temu przytoczony przeze mnie w odpowiednim fragmencie „Jazzowiska Trójmiasta” 3.

Otóż przez lata całe za wydarzenie, rozpoczynające historię polskiego rock and rolla, uważano koncert zespołu Rhythm and Blues w marcu 1959 roku w gdańskim klubie Rudy Kot. Tymczasem należy datę tę przesunąć o dwa lata wstecz, gdyż w roku 1957 Sekstet Komedy na użytek komercji i być może jako akt desperacji zamienił się w rock and rollową grupę Jan Grepsor i jego chłopcy.

Oddajmy głos autorce: „Jan Grepsor to Krzyś Komeda, a Grepsor od grepsu, czyli udawania. Jan Ptaszyn Wróblewski był Janem Moniakiem, a moniaki to w żargonie klezmerskim pieniądze. Bob Komers (od skomercjalizowania się) to Jan Zylber. Jurek Milian ze wstydu nazywał się Jerzym Skrupułem, a kontrabasista Józio Stolarz – Franciszkiem Łaziornym, co znowu w żargonie muzycznym znaczyło ‘fatalnie’. Puzonista, Zdzisław Brzeszczyński z Gdyni, z wielkim powodzeniem u dam, na scenie nazywał się Ciziewicz (cizie wianuszkiem otaczały wtedy każdego muzyka, a szczególnie jazzmanów). Jak rock, to rock, więc do tego kompletu potrzebni byli dwaj dobrzy gitarzyści. Jednym z nich był Stasinek Zwierzchowski, i to on wymyślił pseudonimy: ‛na gitarach grają dwaj bracia Chałowie!’ (…) Byłam też i ja, konferansjer i kierownik organizacyjny, czyli Zofia da Baź, a „baź” to w slangu muzycznym pieniądze.”

Kończąc swoją laudację (gdyż w gruncie rzeczy taki charakter ma moja recenzja książki), muszę odwołać się do reguł komparatystyki. Być może nie wszyscy wiedzą, że obecnie wydana książka jest trzecią z kolei wersją spisanych przez autorkę wspomnień z jej życia (1929-2009), z Komedą w roli głównej. Jeszcze za swego życia, Zofia Komedowa wydała w 1996 roku, przy współpracy literackiej Artura Ilgnera, rodzaj spisanego przez niego na podstawie pamiętnika autorki wywiadu-rzeki, zatytułowanego „Komeda, Zośka i inni” 4.

Była też, o ile wiem, jeszcze wcześniejsza praca, zatytułowana „Oj, Zośka”, ale niestety nie udało mi się do niej dotrzeć i mogę domniemywać, że należy ją umieścić w kategorii bootlegów. Niemniej recenzowane tu przeze mnie „Nietakty”, opatrzone na rewersie strony tytułowej informacją „Opracowanie: Tomasz Lach”, powinno być porównane do wersji z 1996 roku, gdyż mimo przekonstruowania całości materiału i opatrzenia go podtytułami w ramach sześciu rozdziałów, spore fragmenty wcześniej wydanej książki mają swoje odpowiedniki w materiale nowej wersji. Gdybym miał polecać czytelnikowi wybór jednej czy drugiej edycji, zdecydowanie opowiedziałbym się za „Nietaktami”.

Z zapisków, poczynionych przez Crazy Girl na przestrzeni kilku lat w różnych miejscach, nie do końca logicznie pogrupowanych na łamach wcześniejszego wydawnictwa, syn autorki Tomasz Lach wziął to, co najważniejsze, nie ingerując zazwyczaj w charakterystyczny styl wypowiedzi, za to dokonując logicznych przegrupowań tematycznych, dzięki czemu – i chwała mu za to! – czytałem „Nietakty” trochę tak, jakbym słuchał samej Komedowej, która własne wersje wydarzeń miała zwyczaj przedstawiać w sposób daleki od konformizmu, wyraźnie lokując po tej czy innej stronie swoje sympatie i antypatie.

Dokonane w obecnej wersji skróty nie odejmują zbyt wiele chropowatemu czasem stylowi wcześniejszej wersji, jedynie porządkują fakty i grupują je, z korzyścią dla czytelnika. 


1. Komedowa Trzcińska Zofia, właśc. Trzcińska Zofia, „Nietakty, Mój czas mój jazz”, posłowie Lach Tomasz, Warszawa 2015
2. Crazy Girl, komp. Krzysztof Trzciński (Komeda), utwór skomponowany w r. 1962
3. Danielewicz Stanisław, „Jazzowisko Trójmiasta. Historia jazzu w Gdańsku, Gdyni i Sopocie 1945-2010”, Kraków 2011
4. Komedowa Trzcińska Zofia, właśc. Trzcińska Zofia, „Komeda, Zośka i inni”, Warszawa 1996



Zobacz również

Michaś

Biografia Michała Urbaniaka – rozmowa-rzeka z Jackiem Góreckim. Recenzuje Łukasz Maciejewski Więcej >>>

Quo Vadis

Transkrypcje solówek Zbigniewa Seiferta spisane przez Macieja Afanasjewa. Recenzuje Krzysztof Lenczowski. Więcej >>>

Grając na własną nutę

Niezwykła książka amerykańskiego trębacza Gary’ego Guthmana. Recenzja Piotra Iwickiego. Więcej >>>

Osobiste Odkrycia: Film i Muzyka

Niezwykłą książkę Grzegorza Kozyry recenzuje Stanisław Danielewicz Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu