Wywiady

fot. Anna Fijałkowska i Maciej Łabudzki

Nika Lubowicz: Nika’s Dream

Adam Dobrzyński


Dawno sobie wymarzyłam, że mój album będzie nosić tytuł „Nika’s Dream” – ponieważ ta płyta jest dla mnie spełnieniem pewnych marzeń i planów. No i tego utworu Silvera oczywiście nie mogło zabraknąć – tak mówi o swoim debiutanckim krążku Nika Lubowicz, artystka urodzona i wychowana w Zakopanem, siostra znakomitych muzyków – pianisty Jakuba i skrzypka Dawida, wszechstronnie wykształcona i niewiarygodnie sprawna wokalistka, która – jak pisze recenzent tej wysmakowanej w każdym szczególe płyty – pokazała tu wszystkie swoje zalety i talenty. Oddajmy jej głos.

JAZZ FORUM: Muzyka to Twoja pasja.

NIKA LUBOWICZ: Muzyka to moje środowisko naturalne. Jeszcze zanim się urodziłam, czyli jak byłam w brzuchu Mamy, muzyka żyła we mnie. Moi rodzice są zawodowymi muzykami. Już od najmłodszych lat „przesiąkałam” jazzem, którym pasjonował się mój Tata – gitarzysta i skrzypek (jest absolwentem Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej na kierunku aranżacja na Akademii Muzycznej w Katowicach). Odkąd pamiętam, w domu rozbrzmiewały nagrania Louisa Armstronga, Elli Fitzgerald, Django Reinhardta, Stephane’a Grappellego i wielu innych gigantów jazzu. Mama z kolei jest muzykiem klasycznym, ukończyła Akademię Muzyczną w Katowicach na wydziale Dyrygentury Chóralnej, więc brzmiały też dzieła wielkich kompozytorów klasycznych. Zresztą do dziś, jak przyjeżdżam do rodziców, to właściwie zawsze jest włączony Program II Polskiego Radia.

Mam też dwóch starszych braci, którzy również zostali muzykami (Dawid – skrzypek w zespole Atom String Quartet, Jakub – pianista, kierownik muzyczny w Tetrze Roma). W takim domu wzrastałam i siłą rzeczy przesiąkłam muzyką, można powiedzieć od stóp do głów. Co najciekawsze – rodzice nigdy nas nie zmuszali do tego, że mamy zostać muzykami. Wiadomo – czasem trzeba było nas przypilnować z ćwiczenie, ale nigdy nie było tak, żeby coś robić na siłę. Rozwijaliśmy się zawsze dwutorowo – klasycznie i jazzowo. Najpierw była Państwowa Szkoła

Muzyczna I st. im. M. Karłowicza w Zakopanem, którą ukończyłam na dwóch kierunkach: w klasie fortepianu oraz w klasie gitary, potem było Liceum Muzyczne w Rzeszowie w klasie fortepianu, następnie Akademia Muzyczna im. K. Szymanowskiego w Katowicach na dwóch kierunkach: dyrygentura chóralna oraz fortepian, a potem Policealne Studium Jazzu im. H. Majewskiego w Warszawie na Wydziale Wokalistyki Jazzowej. Ale to wcale nie jest moje ostatnie słowo, jeśli chodzi o edukację.

JF: Przyszłaś na świat pod Tatrami.

NL: Urodziłam się i wychowałam w Zakopanem, ale nie mam korzeni góralskich z dziada pradziada, bo rodzicie pochodzą z innych zakątków Polski. Tak więc jestem zakopianką, bardzo wrosłam w góralszczyznę – zawsze się wzruszam, jak słyszę skalę lidyjską dominantową w połączeniu z gwarą. A że jestem od dziecka na scenie – cóż, moi rodzicie od ponad trzydziestu lat prowadzili w zakopiańskiej szkole muzycznej zespoły wokalno-instrumentalne.

Mama dyrygowała chórem, Tata pisał aranże na składy instrumentalne, a my jako dzieci też w tym uczestniczyliśmy – bracia grali, a ja śpiewałam ze starszymi dziewczynami w zespole. Występowaliśmy na szkolnych koncertach, „objeżdżaliśmy” miejscowe kościoły z repertuarem kolędowym, nawet nagraliśmy kasetę z pastorałkami, na której zaśpiewałam kompozycję mojego Taty Dziewczynka z zapałkami do tekstu Radosława Figury.

Potem było całe mnóstwo konkursów i przeglądów wokalnych o randze lokalnej, wojewódzkiej i ogólnopolskiej. Wyglądało to tak, że Tata komponował muzykę i nagrywał mi podkłady, Radek Figura pisał teksty, a ja śpiewałam. Naliczyłam około trzydzieści, czterdzieści różnych mniejszych i większych festiwali piosenki dziecięcej i młodzieżowej, które „zaliczyłam” w okresie ośmiu lat szkoły podstawowej. To były moje szalone lata 90. Nauczyło mnie to pokory, obycia scenicznego i radzenia sobie ze stresem – zarówno w sytuacji wygranej, jak i porażki. Konkursy często nie są wymierne i różnie to bywa, dlatego myślę, że trzeba do tego podchodzić z dużym dystansem.

JF: Dlaczego jazz zdeterminował Twoje życie, a nie folk, etno, czy muzyka klasyczna?

NL: Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. W jazzie pociąga mnie przestrzeń i miejsce na inwencję twórczą – mam na myśli improwizację. W klasyce trzeba się ściśle trzymać zapisu nutowego i nie można zmieniać koncepcji kompozytora. Można bardzo wypracować technikę i dojść do wirtuozerii, ale jest tu niebezpieczeństwo takie, że niepostrzeżenie można stać się niewolnikiem nut. Niestety zauważam, że w polskim szkolnictwie muzycznym nie przywiązuje się wagi do improwizacji, tylko się odtwarza po raz kolejny te same utwory Bacha, Chopina, Beethovena. To paradoks, bo przecież oni byli świetnymi improwizatorami! Natomiast folklor, zwłaszcza góralski, mnie inspiruje, zresztą słychać to na mojej debiutanckiej płycie.

JF: Jesteś laureatką wielu festiwali jazzowych w Polsce. Które z tych licznych trofeów jest dla Ciebie najcenniejsze?

NL: Wygrana na Międzynarodowych Spotkaniach Wokalistów Jazzowych w Zamościu, Złota Tarka i Nagroda Specjalna Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na Bielskiej Zadymce Jazzowej. Na Zadymce zresztą było dosyć zabawnie – z kilkunastu zespołów, które wysłały swoje nagrania do dalszego etapu, przeszły tylko trzy, m.in. mój oraz Atom String Quartet, w którym gra przecież mój brat. Śmiesznie było, bo nigdy wcześniej ze sobą nie rywalizowaliśmy. W każdym razie chłopcy wygrali, ja wraz ze swoim zespołem dostałam Nagrodę Specjalną MKiDN i potem wspólnie poszliśmy uczcić nasze sukcesy. Zresztą na koncercie galowym w Teatrze Polskim w Bielsku zaśpiewałam z Atomami i było to bardzo miłe dla mnie przeżycie. Ponadto zarówno w Zamościu, jak i w Bielsku odbierałam nagrody z rąk Jana Ptaszyna Wróblewskiego, co było dla mnie wielkim zaszczytem.

JF: Złota Tarka w kategorii wokalistów jazzowych to też sukces.

NL: Było to dla mnie duże wyróżnienie. Bardzo miło wspominam ten festiwal i atmosferę, jaka na nim panowała, tym bardziej, że występują na nim legendy polskiego jazzu tradycyjnego, jak choćby Old Timers, Jazz Band Ball Orchestra i wiele znanych osobistości jazzowego świata. Ja tam występowałam w 2010 roku i pamiętam, że wspaniale akompaniowała wokalistom sekcja Wojtka Kamińskiego – dziś Dyrektora Artystycznego tego Festiwalu.

JF: Czy wokalistce potrzebne są szranki i konkury w konkursach muzycznych?

NL: Nigdy tego nie analizowałam pod takim kątem. Wydaje mi się, że udział w konkursach jest pewnym naturalnym etapem w życiu każdego młodego artysty. Wiadomo, że każdy młody chce się pokazać – jeśli konkursy stwarzają taką szansę to czemu z tego nie skorzystać?

Niemniej jednak doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że konkursy nie do końca są wymierne i trzeba do tego podchodzić z dużym dystansem, bez ciśnienia że „muszę wygrać bo od tego zależy moja kariera”. Takie myślenie jest kompletnie bez sensu. To nie jest sport, który dokładnie określa, kto na przykład dalej skoczył, w muzyce przecież nie da się pewnych rzeczy zmierzyć, więc tym bardziej nie ma co się spinać. Uważam, że samo występowanie na scenie jest podstawą – nazwijmy to – „zawodu” artysty. A czy to ma miejsce na koncertach czy konkursach, to chyba nie jest aż tak bardzo ważne. Najważniejsze jest spotkanie z publicznością.

JF: Z wieloma artystami z najwyższej półki już udało Ci się współpracować. Która z tych kooperacji była dla Ciebie wyzwaniem, spełnieniem marzeń, największą inspiracją?

NL: Wspaniałym doświadczeniem była dla mnie współpraca z moim profesorem Andrzejem Jagodzińskim. Był to dla mnie wielki zaszczyt, że zgodził się nagrać ze mną dwa utwory na płytę. Wcześniej przez trzy lata chodziłam do prof. Jagodzińskiego na combo instrumentalne (na Bednarskiej) i pomimo tego, że nie był to przedmiot obowiązkowy dla wokalistów, to z lekką tremą przyszłam na pierwsze zajęcia, zapytałam, czy mogę chodzić i poprosiłam o traktowanie mnie na równi z instrumentalistami, czyli bez taryfy ulgowej. No i się zaczęło spisywanie instrumentalnych solówek, ćwiczenie po parę godzin dziennie, żeby potem być przygotowaną na zajęciach, umieć to zaśpiewać, zanalizować pod kątem harmonicznym i mieć świadomość tego, co się dzieje w tej muzyce. Niezmiernie dużo się wtedy nauczyłam.

Wielkim wyzwaniem jest dla mnie również współpraca z zespołem Atom String Quartet. Niełatwo się śpiewa bez instrumentu harmonicznego, zwłaszcza że przecież cały kwartet smyczkowy to instrumenty bez równomiernie temperowanego stroju, więc każdy z nas musi wykreować intonację. Śpiewanie z pianistą czy gitarzystą to jest zupełnie inna bajka – to przede wszystkim stabilna intonacja. A tutaj wszystko trochę pływa, więc trzeba się bardzo pilnować.

JF: Jesteś nie tylko wokalistką, ale i nauczycielem mianowanym. Opowiedz proszę o tej sferze swojej działalności.

NL: Rzeczywiście, mam za sobą dziewięć lat pracy jako nauczyciel fortepianu i śpiewu. Zaczęłam bardzo wcześnie, bo już na czwartym roku studiów w Katowicach. Starsza koleżanka pracująca w PSM I st. w Będzinie powiedziała mi, że dyrekcja tamtej szkoły poszukuje pianisty. Na dzień dobry dostałam etat i będąc równocześnie jeszcze na czwartym i piątym roku dyrygentury chóralnej pracowałam jako „pani profesor” – było to dla mnie trochę krępujące, gdy dzieci i rodzice do mnie się zwracali w ten sposób, a ja przecież miałam raptem dwadzieścia jeden lat! Pracowałam tam przez dwa lata ze wspaniałymi ludźmi i bardzo miło wspominam ten okres.

Zaraz po studiach przeprowadziłam się z Katowic do Warszawy, gdzie zaczęłam naukę na Bednarskiej i równocześnie pracę w Szkole Muzycznej I stopnia w Konstancinie-Jeziornie, w której pracuję do dziś. Za jakiś czas doszła jeszcze Autorska Szkoła Jazzu i Muzyki Rozrywkowej im. K. Komedy i Wydział Wokalno-Estradowy na słynnej „Bednarskiej”, gdzie prowadzę zespoły wokalne. Trochę tego jest, ale bardzo lubię swoją pracę. Przede wszystkim bardzo dużo się uczę od swoich uczniów, zarówno od tych małych, jak i od tych w wieku studenckim. Ponadto mam szczęście do fajnych ludzi z którymi pracuję – zawsze się możemy dogadać, a to jest bardzo ważne.

JF: Oceniać innych w tak młodym wieku, to jednak odwaga. Nie boisz się przeoczyć talentu, wyrzutu, że nie dałaś szansy, jaką sama otrzymałaś?

NL: Ocenianie jest trudnym zadaniem. Trzeba być bardzo uważnym i elastycznym, do każdego ucznia podejść w sposób indywidualny, wzmacniać jego mocne strony i pomóc w tych słabszych punktach. Pewnych rzeczy uczy mnie doświadczenie, w pewnych sytuacjach zdaję się na swoją intuicję, staram się pracować z nimi najlepiej jak potrafię.

JF: Ten rok będzie dla Ciebie szczególny. Na rynku pojawi się Twoja pierwsza solowa płyta „Nika’s Dream”.

NL: Pomysł na tę płytę dojrzewał we mnie już od dłuższego czasu. Bardzo chciałam wreszcie nagrać moją pierwszą płytę, w której mogę zawrzeć moje emocje i przemyślenia. Pozytywnym „kopniakiem” było otrzymanie stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Młoda Polska” w 2014 roku. Było to dla mnie sporą nobilitacją, bo znalazłam się w gronie około osiemdziesięciu artystów wybranych spośród ponad 500 kandydatów. Jeszcze bardziej mnie to zmobilizowało do pracy nad moim projektem. Ta płyta jest dosyć różnorodna, powstała trochę intuicyjnie, po prostu tworzyłam i nagrywałam to co mi w duszy grało. Słychać na niej wiele inspiracji, ponieważ sama słucham różnej muzyki, nie zamykam się tylko w jednym gatunku muzycznym.

JF: Opowiedz o kompozycjach autorskich.

NL: Na płycie znajduje się sześć kompozycji autorskich (dwie Krzysztofa Lenczowskiego, dwie mojego brata Dawida i dwie moje) oraz trzy standardy jazzowe w moich aranżacjach. Teksty do moich kompozycji i jednego utworu Krzysztofa napisała moja uczennica, 20-letnia Marielle Bogucka – w połowie Japonka, w połowie Polka, niezwykle zdolna dziewczyna. Bardzo jestem jej wdzięczna za to, bo pisanie tekstów nie przychodzi mi łatwo, a dla niej to była kwestia kilku dni. Ja jedynie jej zasugerowałam, o czym chciałabym opowiedzieć w tych piosenkach, a ona pięknie ubrała to w słowa. Oprócz tego tekst do polskiej piosenki napisał Jakub Szydłowski – wspaniały aktor występujący m.in. w Teatrze Muzycznym Roma, mający na swoim koncie także scenariusze do różnych przedstawień.

JF: Widzę, że odważyłaś się zaśpiewać Giants Steps Coltrane’a.

NL: Giant Steps wzięłam na warsztat już jakiś czas temu za sprawą pana Andrzeja Jagodzińskiego. Profesor kiedyś rzucił wyzwanie na zajęciach – zrobienie solówki Coltrane’a, i ja je z wielką pasją podjęłam. Nie było to łatwe, bo jest tam co śpiewać, zwłaszcza że mamy trzy centra tonalne. Ale ja uwielbiałam nad tym pracować. Na płycie celowo umieściłam właśnie fragment solówki Coltrane’a, bo uznałam, że zawarł w niej tyle, że ja lepiej tego nie zrobię.

JF: Otwierający album Nica’s Dream Horace’a Silvera jest chyba szczególnie dla Ciebie ważny?

NL: Już dawno sobie wymarzyłam, że moja płyta będzie nosić tytuł „Nika’s Dream” – kompozycja Silvera stanowiła dla mnie idealny tytuł, ponieważ ta płyta jest dla mnie spełnieniem pewnych marzeń i planów. No i tego utworu oczywiście nie mogło zabraknąć. Oczywiście wszystkie standardy dość mocno przearanżowałam, co nadaje im trochę inne brzmienie, niż to znane z mainstreamowych nagrań. Sama bohaterka kompozycji Silvera to arystokratka Panonica Rotshchild de Koenigswater, zwana wśród jazzmanów Nica. Ze względu na swoje pochodzenie i olbrzymie zaplecze finansowe była kimś w rodzaju menedżerki wielu muzyków jazzowych. Szczególnie blisko przyjaźniła się z Theloniousem Monkiem, ale jak widać nie tylko on pisał kompozycje na jej cześć. Zresztą mogę polecić świetną książkę o Nice autorstwa Hanny Rothschild „Baronowa jazzu”, która nie tak dawno ukazała się na naszym rynku.

JF: Przygotowując album zaprosiłaś do współpracy fantastycznych muzyków.

NL: Zaprosiłam wspomnianego już gościa specjalnego Andrzeja Jagodzińskiego, a także muzyków, którzy nie są przedstawicielami jazzu mainstreamowego: Marcina Murawskiego – współzałożyciela zespołu Alchemik, Krzysztofa Lenczowskiego z zespołu Atom String Quartet, Piotra Schmidta, Artura Gierczaka, Marcina „Ułana” Ułanowskiego, Bogusza Wekkę, no i moich braci Dawida i Kubę, co jest dla mnie bardzo ważne i z czego się cieszę. Praca z tymi wszystkimi muzykami była dla mnie zaszczytem i przyjemnością. Bardzo im dziękuję, że zechcieli wziąć udział w moim projekcie.

JF: Co dalej?

NL: Jest taka bardzo mądra myśl: „Jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swoich planach”. (śmiech) Chcę grać dużo koncertów. Nie zależy mi na żadnej sławie czy popularności w rubrykach towarzyskich, bo jakoś mnie to nie kręci. Chcę po prostu dzielić się z publicznością moją muzyką, przynosić im i sobie jednocześnie radość. A jak będzie – zobaczymy. Mam nadzieję że będzie dobrze.


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu