Koncerty

fot. Marek Romański

Artykuł został opublikowany w numerze 7-8/2014 Jazz Forum

Pat Metheny Unity Group

Konrad Żywiecki


Pat Metheny należy do tej niewielkiej grupy artystów, których występy cieszą się frekwencją rosnącą wprost proporcjonalnie do częstotliwości, z jaką odwiedzają oni nasz kraj. Gdyby ktokolwiek miał wątpliwości, dlaczego tak się dzieje, koncert Pat Metheny Unity Group, jaki miał miejsce 31 maja br. w Warszawie, powinien rozwiać je definitywnie.

Lider zespołu na scenie pojawił się sam. Skoncentrowany, skupiony, ze słynną czterdziestodwustrunową gitarą Pikasso, zanurzony w półmroku sceny, delikatnie, ledwie muskając struny opuszkami palców, już pierwszymi dźwiękami zaczarował widownię. Słychać było najlżejszy oddech, fani wysłuchiwali każdego dotknięcia struny. Zatopione w pogłosach kolejne dźwięki nie znikały od razu, tworząc barwne tło dla następnych i pozwalając muzykowi na wykorzystanie całości spektrum możliwości barwowych i brzmieniowych niezwykłego instrumentu. Powstała niemalże intymna atmosfera, coś, czego nigdy w takim stopniu w Sali Kongresowej nie doświadczyłem. 

Gdy dołączył cały zespół, motoryczny groove poderwał publikę. Nagle zrobiło się bardzo nowocześnie i bezkompromisowo. Instrumenty zabrzmiały surowo i prawdziwie, nawet wokalizy Giulio Carmassiego nie zdołały odmienić tego wrażenia. To nie był pop, to prawdziwy jazz! Chwilę później potwierdził to saksofonista Chris Potter swoją improwizacją. Na co stać tego saksofonistę, wiemy wszyscy. Spektakularna, gęsta gra perkusisty Antonio Sancheza, z wyczuciem wspomaganego na basie przez Bena Williamsa stworzyły tło, jakiego nie powstydziłby się żaden klub drum’n’bassowy. Potter swobodną improwizacją poszybował daleko, nie wahając się nawiązywać do awangardowej stylistyki. Napięcie rosło, Pat zmieniał gitary, żonglując barwą już to jazzrockowego przesteru, już to ulubionego syntezatora gitarowego, by na kodę zjednoczyć wszystkie instrumenty we freejazzowej kolektywnej improwizacji, w apogeum przełamanej krótkim, szybko uciętym powrotem na temat. Trach! ...i dopiero wtedy słuchacze mogli wypuścić powietrze z płuc.

Koncert kipiał emocjami. Z każdego dźwięku emanowała radość wspólnego grania i tworzenia czegoś nowego, świeżego: czerpiącego pełnymi garściami z przeszłości, a jednocześnie wykraczającego poza wszelkie eksplorowane dotychczas nurty stylistyczne. Synteza znanych już elementów utworzyła nową jakość: to, co dotychczas znaliśmy, w tym również z płyty „Kin (↔)”, okazało się tylko teczką studenckich szkiców. Teraz zaś byliśmy świadkami powstawania mistrzowskiego arcydzieła. Muzyka stała się dojrzała, dorosła, jak gdyby ewolucja dokonała się, a przed Patem-kompozytorem runęły wszelkie bariery. Nie tylko swobodnie miesza teraz konwencje i nurty stylistyczne, ale również bez trudu potrafi dokonać ekstrakcji tylko tych ich elementów, których wymaga przyjęta wizja. Kompozycje Metheny’ego są nadal precyzyjne i wyliczone co do dźwięku, ale wykonanie przesycone jest młodzieńczym żarem i energią, swobodne, śmiałe i nieokrzesane. Jednocześnie nie sposób nie ulec wrażeniu, że pod względem dramaturgii skontrolowane co do sekundy.

Wieczór z Patem trwał długo, prawie trzy godziny. Pojawiły się utwory z wielu płyt, zabrzmiał orkiestron, amplituda dynamiki skakała od delikatnego szeptu ballady solo do zespołowej kakofonii. W podsumowaniu wieczoru pojawił się nawet euforycznie przywitany przez publiczność, flagowy Bright Size Life.

Bez wątpienia Pat Metheny sięgnął całkowicie nowego wymiaru w zakresie kompozycji, jak i ściśle powiązanego z nim sposobu prowadzenia narracji. Udało mu się spiąć swego rodzaju klamrą całą dotychczasową karierę – obecnie jego projekt zachował tę żywiołowość i świeżość, jaką reprezentował na początku kariery, osiągając jednocześnie dojrzałość i świadomość, która nie pozwala zaklasyfikować jego muzyki do jazz-popu, choć w przeszłości momentami jego twórczość mogłaby być w ten sposób charakteryzowana.

Czarnym koniem koncertowego wydania Unity Group okazał się Giulio Carmassi. Swoboda, z jaką traktował kolejne instrumenty, wyczucie konwencji, a przede wszystkim umiejętność nawiązania kontaktu z pozostałymi muzykami, dzięki czemu cały zespół grał niczym jeden niepodzielny organizm sprawiły, że projekt zyskał ogromny potencjał, nie tracąc na kameralnej surowości i autentyzmie.

Był to najlepszy koncert Pata, jaki zdarzyło mi się słyszeć. Wydaje się, że mimo, iż osiągnął on w swojej dziedzinie praktycznie wszystko, co można byłoby sobie wyobrazić, rozwija się nadal, i wręcz nie obawiałbym się zaryzykować opinii, że wszedł w złoty okres swojej twórczości.



Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu