Pat Metheny przyzwyczaił nas, że przyjeżdża do Polski na kilka koncertów, a tu tylko jeden w Bielsku-Białej (27 czerwca 2012 r.), za to ważny, bo stojący na światowej trasie promującej najnowszą płytę formacji Pat Metheny Unity Band, która ujrzała światło zaledwie kilkanaście dni przed koncertem.
To pierwszy od trzech dekad album z saksofonistą. Koncert w pięknym miejscu u stóp Dębowca w Beskidzie Śląskim, w hali sportowej, która pomieściła kilka tysięcy fanów Pata z całej Polski. Bilety wyprzedały się na trzy tygodnie przed koncertem i jest to kolejny dowód uwielbienia dla tego muzyka w naszym kraju.
Wiem, że bardzo poważnie narażam się tej większości kochającej muzykę Pata, ale moim zdaniem koncert nie był ani porywający ani nużący, jakoś tak się ciągnął, choć miał swoje bardzo fajne chwile, kiedy Metheny sięgnął po gitarę, na której miał zmajstrowane dodatkowe upierzenie strunowe na kształt harfy (Pikasso). Było to widowiskowe, ale dobrze, że nie epatował tym instrumentem. Podobnie było z orchestrionem. To z kolei rozbudowany aparat akustycznych i elektroakustycznych „robotów”, głównie pokroju rytmicznego, uruchamianych za pomocą gitary. Orchestrion, zjawiskowy dla oka, monotonny dla ucha, odbierał pracę genialnemu skądinąd perkusiście Antonio Sanchezowi. A ten, obstawiony teraz kotłami po zęby, grał soczyście i w punkt.
Pat często zmieniał gitary, nawet w czasie jednego utworu, wydawał się być generałem, przynajmniej dla oka. Jeśli jednak zmrużyć oczy, to na planie pierwszym często było słychać saksofon Chrisa Pottera, jakby to on prowadził jazzowe frazy. Kiedy Pat brał na siebie ciężar – jego progresje, jakoś dziwnie niedokończone, kręciły się w kółko, nie wykluwały się z tego większe i porywające formy, choć przecież znany jest z eklektycznych, wpadających w ucho melodii. Jeśli zupełnie zamknąć oczy na jeszcze dłuższą chwilę – Pat wydawał się stać w cieniu Chrisa, który grał porywająco, ale w sposób niesłychanie zdyscyplinowany. I co ciekawe, Pat akceptował taki stan rzeczy, jakby tak miało być. Publiczności podobało się, bis został zakończony owacją na stojąco.
Brawa dla organizatorów za przystępne ceny biletów (40/20 zł), sprawną realizację koncertu, selektywne i niebudzące zastrzeżeń nagłośnienie. I za ściągnięcie Pata, o którego Władysław Szczotka, Dyrektor Bielskiego Centrum Kultury, zabiegał 10 lat!
Marek Tomalik
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>