Koncerty

fot. Bogdan Chmura

Artykuł został opublikowany w numerze 12/2014 Jazz Forum.

Payton w Operze

Bogdan Chmura


Koncert Nicholasa Paytona w Operze Krakowskiej (19 października 2014) był jednym z ciekawszych wydarzeń jazzowych ostatnich tygodni. Ten 41-letni trębacz, pianista, wokalista i kompozytor jest dziś znaczącą postacią światowej sceny jazzowej. Dał się też poznać jako aktywny działacz ruchu na rzecz zniesienia podziałów rasowych – ma na swym koncie wiele tekstów i wystąpień poświęconych różnym zagadnieniom, m.in. problemowi zawłaszczania kultury afroamerykańskiej przez Białych (co jego zdaniem skutkuje marginalizacją czarnoskórych artystów); postuluje też zastąpienie terminu „jazz” (który, jak twierdzi, został sztucznie narzucony artystom) określeniem Czarna Muzyka Amerykańska. Jego sądy, często formułowane językiem ezoterycznych traktatów, wywołują wiele kontrowersji, ale też przysparzają mu „wyznawców”.

Na sztukę i poglądy Paytona niewątpliwie wpływ miało jego miejsce urodzenia – Nowy Orlean. To właśnie tutaj stawiał pierwsze kroki jako muzyk, wspierany przez swego ojca, basistę Waltera Paytona. Profesjonalną karierę rozpoczął w orkiestrze Jamesa Andrewsa, później dołączył do grupy gitarzysty Danny’ego Barkera. Koncertował z takimi muzykami, jak Marcus Roberts, Elvin Jonese, Ray Charles, Herbie Hancock, Nancy Wilson i Joe Henderson. W 1994 zadebiutował albumem „From This Moment”, w dwa lata później zarejestrował partię trąbki na ścieżce dźwiękowej filmu „Kansas City”. W 1997 otrzymał Grammy w kategorii Best Instrumental Solo (album „Doc Cheatham & Nicholas Payton”); w 2013 założył wytwórnię BMF Records – okazało się, że potrafi być także sprawnym menedżerem dobrze dbającym o własne interesy.

Do Krakowa przyjechał z dwójką świetnym muzyków – basistą Vincentem Archerem i perkusistą Joe’em Dysonem. Trio wykonało obszerne fragmenty z najnowszej płyty Paytona „Numbers”. Ci fani, którzy nie znali tego albumu i muzycznej filozofii artysty, a spodziewali się ekspresyjnego grania na trąbce, mogli poczuć się lekko skonsternowani – lider realizował się głównie jako klawiszowiec (Fender, klawinet Hohnera, Hammond), trąbkę wziął do ręki zaledwie kilka razy, i była to najczęściej jedna ręka, bo drugiej używał do tworzenia bazy akordowej na pianie. Jako trębacz błysnął dopiero w utworze zagranym na bis, czym wzbudził euforię słuchaczy – chwilami było żal, że podobnych momentów nie pojawiło się więcej.

Jednak taka a nie inna postawa Paytona wynikała z koncepcji „Numbers”, której założeniem miało być generowanie swobodnego przepływu dźwięków, niewywołujących u słuchacza pozamuzycznych skojarzeń – Payton nawet nie nadał tytułów swoim kompozycjom, oznaczając je tylko kolejnymi cyframi. Artysta w jednym z wywiadów wyznał, że w przypadku „Numbers” to nie wykonawca ma kształtować muzykę, ale na odwrót – motywy i rytmy powinny wyzwalać jego kreatywność. W efekcie przedstawił obszerne continuum dźwiękowe niemal pozbawione wyrazistych tematów i napięć, oparte na jednostajnym pulsie, prostych riffach i umiarkowanych tempach.

Gdyby spojrzeć na tę muzykę od strony gatunkowej – co nie jest najlepszym pomysłem – okazałaby się, że jest ona zgrabną kompilacją „minionych” stylów – mainstreamu, funky (skojarzenia z Hancockiem z połowy lat 70. narzucały się niemal automatycznie), bluesa, fusion i soulu. Technika pianistyczna lidera nie miała większego znaczenia – Payton nie jest wirtuozem klawiatury, ale na pewno mistrzem pracy motywicznej, potrafiącym dosłownie z kilku dźwięków rozwijać rozbudowane improwizacje.

Swój wokal traktował jako jeden z instrumentów – operował „czarnym” głosem o dość „swobodnej” intonacji i nieco ograniczonej skali, którą poszerzał poprzez stosowanie falsetu. Zaśpiewał w trzech utworach – moją uwagę zwróciła autorska wersja standardu When I Fall in Love. Cały występ miał swoją dramaturgię – muzyczna akcja narastała stopniowo, acz konsekwentnie. Punktem zwrotnym okazał się moment, gdy sekcja zaczęła zyskiwać większą samodzielność – ogromne wrażenie na fanach zrobiły olśniewające solówki młodego bębniarza Joe’ego Dysona.

Warto było wybrać na ten koncert, posłuchać muzyki niekonwencjonalnej, pozostającej poza modnymi trendami, przekonać się, jak teorie głoszone przez lidera przekładają się na dźwięki.

Występ Tria Nicholasa Paytona stanowił prolog do 59. Zaduszek Jazzowych, uświetniając przy okazji 60-lecie istnienia Opery Krakowskiej. Trzy dni później w Katowicach artysta wraz z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia wykonał własne dzieło „Black American Symphony”. Organizatorem obu koncertów była Cracovia Music Agency Witolda Wnuka.



Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu