Wywiady

fot. Sisi Cecylia

Opublikowano w JAZZ FORUM 1-2/2017

Piotr Lemańczyk: otwieranie drzwi

Stanisław Danielewicz


Głównym powodem naszego spotkania i rozmowy jest wydanie – i to zarówno w formacie CD, jak i w wersji analogowej – materiału z koncertu w gdańskim klubie Żak, na autorskiej płycie „Piotr Lemańczyk Quart-er”. W nagraniu udział wzięli tak znakomici muzycy jak Dave Kikoski - p, Walter Smith III - ts, czy Colin Stranahan - dr, w trzech utworach na puzonie zagrał Grzegorz Nagórski. Piotr Lemańczyk pojawił się też na płycie Krystyny Stańko „Novos Anos” i w ramach współtworzonego przez siebie tria Orange Trane, wzmocnionego o udział saksofonisty Soweto Kincha (album „Interpersonal Lines”). Wszystkie płyty spotkały się z co najmniej dobrymi opiniami recenzentów, którzy z dużą estymą odnoszą się do wkładu kontrabasisty w owe projekty.


JAZZ FORUM: W jednej z recenzji znalazłem taką perełkę: „’Interpersonal Lines’ ukazuje niewątpliwą moc zaklętą w potencjale trójmiejskich muzyków skrzyżowanym z dętymi kreacjami”.

PIOTR LEMAŃCZYK: Skoro już mowa o krytyce jazzowej, to z jednej strony cieszę się, że pojawiają się na łamach i w Internecie nowe nazwiska. Znajduję jednak w recenzjach niepokojące fragmenty, jak choćby lekko zawoalowane pretensje, że z amerykańskimi muzykami usiłuję grać jazz bliski klasycznego amerykańskiego wzorca, zamiast posiłkować się bliżej nieokreślonymi nowinkami. Mam wrażenie, że wielu młodych ludzi (dotyczy to nie tylko recenzentów, ale i słuchaczy) oczekuje od muzyków, by koniecznie ewokowali nieustanny postęp, by nie opuszczali pierwszego szeregu awangardy…

JF: Czyli np. free zamiast owego mainstreamu opartego na walkingu i skalach?

PL: Nie, free to stara historia. Raczej myślę o jakichś wyraźnych akcentach etnicznych, wykorzystaniu egzotycznych instrumentów czy elektroniki generowanej w komputerze, wizualizacji itd. Takie rzeczy od dawna stosuje wielu muzyków, ale upychanie „na siłę” nowinek do kotła, w którym buzuje jazz z legendy Milesa czy Coltrane’a – całkowicie mija się z moją wolą zachowania porządku i odnalezienia własnych elementów w szeroko rozumianej tradycji. Uważam, że płyta „Quart-er” jest wypowiedzią szczerą i to jest dla mnie najważniejsze. Jest również niezbędną pozycją w mojej dyskografii.

JF: W całkiem pochlebnej recenzji „Quart-er”, opublikowanej w JAZZ FORUM, znalazłem pytanie, a może nawet lekką pretensję, że do podstawowej puli nagrań, dokonanych na żywo w klubie Żak, zostały dołączone dwa utwory, których rejestracji dokonaliście w studiu. Słuchałem płyty w całości, mając świadomość owego melanżu, ale nie odczułem, by dodane ścieżki studyjne różniły się jakością czy emocjonalnym oddziaływaniem od tych, które zarejestrowano 20 marca ub.r. w klubie.

PL: Kilka utworów zostało nagranych następnego dnia w studiu – ale były wykonywane równie spontanicznie, jak te festiwalowe. Nagranie było „na setkę”, nic nie było powtarzane, żadnych kombinacji przy zgrywaniu. Czuliśmy się, jakbyśmy odbywali próbę generalną, czyli poziom skupienia i współpracy identyczny jak na koncercie. A przyczyna dołączenia niektórych z tych nagrań do materiału zapisanego na płycie była prozaiczna – czas zapisu całości koncertu nie zgadzał się z możliwością standardu CD. Szkoda było nie wykorzystać możliwości zapisania jak najwięcej z muzyki tego składu, w którym tak świetnie się czuję. Studyjne na płycie są Instead of Mops i jedna z wersji Double Escape. Dzięki temu ostatniemu utworowi, zapisanemu zarówno w wersji studyjnej, jak koncertowej, jest możliwość ciekawych porównań… no i docenienia roli, jaką w jednej z wersji odgrywa Grzegorz Nagórski, zaproszony do składu koncerto­wego.

JF: Należysz do coraz szerszego grona polskich jazzmanów, podejmujących współpracę z muzykami zagranicznymi, w tym amerykańskimi. Interesuje mnie sprawa czysto techniczna – jak to się odbywa? Dlaczego taki, a nie inny wybór?

PL: Uważam, że to mój przywilej i za każdym razem daje mi to sporo satysfakcji. Nie ja bowiem byłem inicjatorem moich zagranicznych kontaktów. Gdy Polska przystępowała do Unii Europejskiej w roku 2004, w Gdańsku z tej okazji zorganizowano uroczysty koncert. Grały dwa zespoły jazzowe: polski (do którego mnie zaproszono) i niemiecki. Członkiem niemieckiego był Brian Melvin, perkusista o światowej renomie, grywający i nagrywający zarówno w Europie, jak i w Stanach, szczególnie znany ze współpracy z Jaco Pastoriusem, z którym tworzył świetną sekcję i nagrał z nim trzy płyty.

Po koncercie Brian podszedł do mnie i poprosił o numer telefonu. To była na pewno nobilitacja, ale mogło się na tym skończyć. Tymczasem sprawy potoczyły się inaczej, niż można było się spodziewać. Wojtek Staroniewicz nagrywał płytę w trio, a do jej realizacji zaprosił mnie i właśnie Briana Melvina. Zagraliśmy sporo koncertów, no i w rezultacie Brian włączył mnie do swojego zespołu. A tam grał Dave Kikoski, jeden z najbardziej charyzmatycznych pianistów naszych czasów. Widać moja gra przypadła mu do gustu, bo zaprosił mnie do współpracy. Z Kikoskim zagrałem kilka tras koncertowych, głównie na północy Europy. Tam poznałem perkusistę Gary’ego Novaka. I tak to się zaczęło kręcić, otwarcie jednych drzwi po chwili powoduje, że otwierają się następne i kolejne…

JF: Może spróbujesz przywołać najbardziej charakterystyczne motywy odmienności grania w Europie i w USA?

PL: Wystarczą dwa słowa: „frazowanie” i „time”. Inaczej realizuje się np. walking w Polsce, a inaczej w Nowym Jorku. Ktoś, kto mieszka w Nowym Jorku, ma znacznie większe szanse, by słuchać na żywo muzyków wręcz legendarnych, choćby tych, którzy współpracowali z Coltrane’em, Rollinsem, Shorterem, czy Davisem. Inaczej jest, gdy masz okazję posłuchać „żywych wzorców” jazzowego idiomu na co dzień, a inaczej, gdy przydarza się to od święta, np. na jakimś festiwalu. Choć i takie spotkania mogą być owocne. Z przyjemnością obserwuję, że młodzi polscy muzycy nie mają teraz żadnych barier i mogą uczyć się owej esencji jazzu u źródła – stąd wciąż rosnący poziom młodego jazzu.

Nawiązując do płyty „Orange Trane”, cała nasza trójka: ja, Dominik Bukowski i Tomasz Łosowski – wyrosła na fascynacji muzyką czołówki amerykańskiego jazzu, zarówno tego mainstreamowego, jak też – umownie to nazwijmy – awangardowego. Postanowiliśmy rozszerzyć możliwości brzmieniowe takiego składu, stąd zaproszenie Soweto Kincha do projektu. Zaproponował go Dominik Bukowski, który wypatrzył go wśród brytyjskich muzyków, a ja po prostu siadłem i napisałem do Kincha; ten zgodził się z ideą projektu. Przyjechał, zrobiliśmy kilka prób, ruszyliśmy w trasę – no i rezultatem tej współpracy jest płyta „Interpersonal Lines”. Kinch nie jest postacią przypisaną do jakiegokolwiek kierunku, jest otwarty na różne koncepcje, znany jest również jako raper, poza grą na saksofonie sięga czasami po klarnet. Na płycie co prawda nie rapuje, ale zdarzało się tak, gdy ogrywaliśmy repertuar na koncertach.

JF: Gdy zaprasza się na trasę tak znaczącego artystę, jak Kinch, kto proponuje stawki, kto ustala warunki koncertów?

PL: Każdy z naszej czwórki ma pewne wymagania, każdy proponuje swoją stawkę za koncert, a z dodania owych czterech stawek (plus przejazdy i hotele) powstaje kwota, jaką powinien zapłacić organizator koncertu. I ten albo podejmuje się organizacji trasy czy koncertu, albo rezygnuje, bo z kalkulacji wynika, że nie poradzi sobie. Na szczęście nie musiałem w ogóle wnikać w ten temat, bo organizacją trasy zajmował się nasz menedżer.

JF: Od kilku tygodni słucham płyty „Novos Anos”, na której grasz w zespole Krystyny Stańko. Wydawało się, że bossa nova w tej postaci to tylko wspomnienie, historia całkowicie zamknięta. Tymczasem odnalazłem w tej pieczołowicie odtworzonej historii wasze indywidualne odniesienia, idealnie pasujące do tej stylistyki, ale ją delikatnie rozszerzające.

PL: To jest indywidualny projekt Krystyny Stańko i ona wybierała muzyków do realizacji. Zna środowisko i wie, kto najlepiej sobie poradzi. Każdy muzyk musi w takim przypadku dysponować szerokim doświadczeniem, nie może ograniczać się do jazzu modalnego, umiejętności grania „po funkcjach”, czy improwizacji free. O sobie mogę powiedzieć, że zawsze stawiałem na solidne opanowanie podstaw idiomu jazzu, który jest zakodowany w muzyce dziś już historycznej, ale która do dziś zadziwia swoją wielowątkowością, i do której zawsze warto wracać, by się uczyć. Nie chciałbym być muzykiem jednego koloru, skoro istnieje wspaniała, szeroka paleta barw. Moim zdaniem dobre przygotowanie do zawodu wymaga, by wykorzystywać każdą z nich.

JF: Jakie są Twoje plany na ten rok?

PL: Razem z Cezarym Paciorkiem napisaliśmy i nagraliśmy muzykę na akordeon i kontrabas. Planujemy wydanie płyty i chcemy grać ten materiał na koncertach. Mam też w planach koncerty z moim nowym triem, do którego zaprosiłem saksofonistę Jakuba Skowrońskiego i perkusistę Sławka Koryzno. Pojawiły się propozycje nagraniowe. Ale w najbliższej przyszłości zagram koncerty promujące najnowsze projekty Krysi Stańko, Orange Trane, Marcin Wądołowski Trio, czy Quart-er. Pracuję również nad organizacją kolejnej edycji festiwalu Kartuzy Jazz Bass Day, na który serdecznie zapraszam już w lutym. 



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu