Festiwale
Trilok Gurtu
fot. Henryk Kotowski

Źródła i Inspiracje

Robert Buczek


W Krakowie w dn. 18-22 lutego po raz szósty odbył się Międzynarodowy Festiwal Perkusyjny Źródła i Inspiracje. Tegoroczna edycja była pełna kontrastów, a bogactwu stylistycznemu towarzyszyły liczne kontrowersje.

Perkusyjne migawki part I

Festiwal rozpoczęła grupa perkusyjna Amadrums złożona ze studentów krakowskiej Akademii Muzycznej. Występy młodych perkusistów są tradycją festiwalu, co nie powinno dziwić – przecież festiwal organizowany jest przez AM, a jego pomysłodawcą i głównym motorem napędowym jest Jan Pilch,
perkusista, profesor tejże Akademii. Mimo krótkiego występu Amadrums mógł się nie tylko podobać, ale nawet wprawić słuchaczy w ten stan sympatycznego zrelaksowania, który pojawia się podczas obcowania z muzyką graną na co najmniej przyzwoitym poziomie. Co ważne, grupa wykorzystując jedynie instrumenty perkusyjne, oczywiście także z grupy idiofonów (ksylofon, wibrafon), a więc o znacznych możliwościach harmonicznych i melodycznych, stworzyła kompletną muzykę, mieniącą się barwami, rytmami (także fragmenty zwrócone w stronę jazzu) oraz urokliwymi melodiami (fragmenty, które mnie kojarzyły się z muzyką filmową Michela Legranda).

Środkową część wieczoru (równie krótką) wypełnił duet Hob Beats, prezentujący stylistykę najbliższą temu, co akademicko zwie się „muzyką perkusyjną” (kompozycja Velocities) oraz „eksperymentalną” (Pangea North & South). Oprócz technicznej sprawności artystów nic mnie w tym występie nie przekonało, a najmniej dobór repertuaru. Kompozycja Pangea North & South, która równie dobrze mogłaby nosić tytuł „Dwie kalimby i tajemnicze bulgoty”, drażniła mnie nie tylko banalnością koncepcji, ale także tym, iż nie byłem w stanie zidentyfikować, które partie są grane na żywo, a które li tylko odtwarzane z jakiegoś nośnika elektronicznego.

Koncert zakończył zespół Gamelan Connection. Był to, a właściwie mógłby być arcyciekawy występ, gdyby nie jego ograniczony czas. Grupa łącząca w zadziwiająco spójną całość brzmienia i faktury tradycyjnej muzyki gamelanowej, transowo grającą, groove’ową sekcję rytmiczną spod znaku drum’n’bass i techno oraz produkcje didżejskie udanie wpisała się w stylistykę world music i fusion. Rozbudzone apetyty publiczności na interesującą podróż w muzyczne rejony chyba nigdy wcześniej nie eksplorowane pozostały jednak niezaspokojone.

Indonezyjski gamelan kontra afro-rock

Drugi dzień festiwalu wypełniły tylko dwa zespoły. I całe szczęście, bo muzyka wywodząca się z wysp Jawa i Bali jest zbyt odległa od mych przyzwyczajeń i muzycznych oczekiwań. Niemniej jednak posmak egzotyki oraz relaksacyjne, czy wręcz terapeutyczne właściwości tej muzyki są wystarczającym powodem, by poświęcić kilkunastoosobowej orkiestrze kilka słów. Na scenie pojawiła się Gamelan Orchestra z Indonezji (czterech instrumentalistów i wokalistka) oraz Warszawska Grupa Gamelanowa. Artyści wykorzystywali wyłącznie tradycyjne instrumenty perkusyjne, jak gongi, bębny i proste ksylofony umożliwiające wydobycie zaledwie kilku tonów. Muzyka budowana była w oparciu o mniej lub bardziej skomplikowane układy melorytmiczne, którym towarzyszył śpiew (sto procent egzotyki, wdzięku i niezwykłości) oraz brzmienie strunowego instrumentu rebab, na którym gra się smyczkiem. Co istotne, w gamelanie praktycznie nie występują solowe partie, muzykę tworzy cały zespół, a poszczególni muzycy mają na ogół do wykonania proste partie, które, gdyby je wyizolować, miałyby niewielkie walory muzyczne. Gamelan jest więc muzyką, którą tworzy tylko i wyłącznie zbiorowy wysiłek. Muzyka tchnęła spokojem i harmonią (nie w sensie muzycznym, ale bardziej ogólnym), równowagą i emocjonalnym wyciszeniem.

Po nieco monotonnym gamelanie na scenie zagościły zupełnie inne klimaty, inny zespół i inny temperament. Critical Mass to zespół prowadzony przez perkusistę i wokalistę Sola Akingbola, czarnoskórego Brytyjczyka, który pochodzi z afrykańskiego plemienia Yoruba. Akingbola, łącząc afrykańską tradycję (rytm, melodyka, śpiew) z nowoczesnym, zelektryfikowanym instrumentarium oraz elementami rocka i jazz-rocka, tworzy porywającą muzykę, tryskającą pozytywną energią, optymizmem i niczym nieskrępowaną radością. A wspierali go w tym instrumentaliści (gitary, sekcja rytmiczna) nie tylko pełni wigoru, ale także obdarzeni znacznymi możliwościami solistycznymi.

Rytmy niemożliwe

Trzeciego dnia doszło do wydarzenia, które na długo pozostanie w pamięci słuchaczy – wraz z włoskim kwartetem smyczkowym wystąpił perkusyjny mag Trilok Gurtu. By oddać wrażenia i emocje, jakie towarzyszyły mi podczas odbioru tego niezwykłego koncertu, musiałbym sięgnąć do arsenału określeń pozastandardowych, jak: kongenialny, frenetyczny, histeryczny, a nawet hiperkosmiczny, ale też opisać słowami mistrzostwa hinduskiego perkusisty nie sposób, a muzyka z płyt, w porównaniu z możliwością chłonięcia przekazu płynącego prosto ze sceny, wydaje się zaledwie namiastką.

W trakcie festiwalowego występu artysta stworzył solo zupełnie hipnotyczną, ambientową introdukcję do jednego z utworów, jakiej nie powstydziliby się arcymistrzowie muzyki elektronicznej. A dokonał tego przy pomocy takich – odpowiednio nagłośnionych – instrumentów, jak: bębny pocierane, przypominające nieco swojskie burczybasy, piszcząca zabawka gumowa, przedmiot przypominający fleksaton (chyba też zabawkowy), wiadro ocynkowane wypełnione wodą. Gurtu błysnął jako fenomenalny, wręcz genialny, nieprawdopodobnie sprawny perkusista. Grał nawarstwiające się, niezwykle intensywne rytmy, pozostające poza zasięgiem solowych możliwości większości innych perkusistów. Co ciekawe, Gurtu, jakkolwiek kojarzony jest z instrumentami perkusyjnymi, znaczną część partii koncertu grał na zestawie perkusyjnym zbliżonym pod względem funkcjonalnym do typowego zestawu jazzowego, czy rockowego, używając dłoni oraz kilku rodzajów pałek. Największe wrażenie jednakże robiła jego gra na tablach (para bębnów bayan i tabla), powszechnie uznawanych za najbardziej zaawansowany instrument spośród wszystkich membranofonów. Tabla, dzięki strojeniu oraz nakładce zwanej „ak” umożliwia nie tylko wybijanie rytmu, ale także dość precyzyjną grę harmoniczną, z czego Trilok Gurtu korzystał w imponujący sposób. Uwaga słuchaczy w naturalny sposób skupiona była na perkusiście, nie tylko wspaniałym muzyku, ale także rewelacyjnym showmanie, mającym cudowną umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością. Niemniej jednak trzeba także oddać honor kwartetowi smyczkowemu, który wyrastając z tradycji europejskiej muzyki kameralnej, potrafił rozwinąć swą grę zarówno brzmieniowo, jak i rytmicznie do poziomu idealnie korespondującego z muzyką Triloka Gurtu. Ten koncert był dowodem, że w muzyce nie ma granic.

Perkusyjne migawki part II

Czwartego dnia festiwalu powróciła zasada pod tytułem: „byle dużo, choćby krótko”. Koncert rozpoczął zespół Gudrumba Duo, czyli parka perkusistów Jacek Pelc i Marcin Jahr. Występ duetu dał mi kolejną lekcję, że nie należy sobie koncertu wyobrażać przed, bo się można srodze zdziwić. Obu panów cenię, jako świetnych perkusistów, Jacka znam i lubię także prywatnie, a więc jego poczucie humoru nie jest mi obce. Nastawiłem się na orgię rytmów, doprawioną solidną porcją muzycznych jaj. Tymczasem wstrząsu nie było, orgii też, dowcip był uczesany, a całość utrzymana w charakterze domowego przedszkola. Czyli pewnie fajna sprawa, ale niekoniecznie na ten festiwal.

Po przerwie zagościła zgoła inna muzyka – jazz na poważnie, bez ściemy i na kosmicznym poziomie. A wszystko za sprawą kwartetu węgierskiego pianisty Laszlo Sule i amerykańskiego perkusisty Arta Gore, których wsparli kontrabasista Maciej Adamczak i Jan Pilch na rozmaitych instrumentach perkusyjnych. Całość była wysmakowana, a pianista wręcz zachwycający. Kwartet zaproponował muzykę tyleż złożoną i różnorodną, nawet rzekłbym, że eklektyczną, co komunikatywną i spójną. Sule potrafił perfekcyjnie łączyć tradycję z nowoczesnością, estetykę muzyki europejskiej z idiomem jazzu, a do tego jest jazzmanem tryskającym rytmiczną zadzierzystością niczym Don Pullen, co, szczególnie w dobie maszerujących całą ławą preludiujących pianistów dotkniętych romantycznym brakiem wigoru, zasługuje na uznanie i szacunek. Niestety występ ledwo się zaczął, to już się skończył, bo trzeba było po raz kolejny przemeblowywać scenę. Tym razem dla big bandu.

Wojtek Groborz, oprócz wielu innych pasji ma dwie, które realizuje właśnie podczas Festiwalu Perkusyjnego. A są to: bop (dawniej be, a teraz także hard) oraz aranżowanie na duże składy. Wojtek w obu dziedzinach jest wytrawnym ekspertem więc big band, jakkolwiek złożony ze studentów, zabrzmiał mięsiście i bardzo rasowo. Szkoda, że orkiestra ta występuje przez trzy kwadranse raz na rok. No, ale to już taka polska specyfika, wszyscy wiedzą z czym związana.

Po owych trzech kwadransach (około) nastąpiła kolejna przerwa, a po niej na scenie pojawił się zespół Eastcom oraz tancerze z zespołu Next Reflex Dance Group, dowodzeni przez Andy’ego Ninvalle, który nie tylko tańczył, ale także naśladował głosem partie na ogół tworzone przez didżejów. Używanie głosu jako instrumentu ma w muzyce, nie tylko jazzowej, bogatą tradycję, ale naśladowanie w ten sposób efektów elektronicznych jest zjawiskiem stosunkowo świeżym. Trzeba przyznać, że Ninvalle robił to perfekcyjnie i z sensem, udanie wzbogacając muzykę instrumentalną. Poza tym scratche paszczą, to szczególnie w dobie kryzysu rzecz z przyszłością. Tancerze prezentujący różne style (break dance, step, klasyczny, nowoczesny) nie byli może najwyższych lotów (lepsze grupy break dance’owe można w lecie zobaczyć na Rynku Głównym w Krakowie), ale dobrze wkomponowywali się w muzykę, a muzycy w taniec. Bo właśnie taka była idea koncertu, by impulsy do improwizowanej muzyki szły w obu kierunkach. Intrygujący klimat tworzyła muzyka stylistycznie bliska temu, co na ogół nazywa się nu-jazzem. Cieszy, że Sebastian Bernatowicz i Ryszard Krawczuk, liderzy Eastcom, po latach poszukiwań znaleźli i siebie, i niszę, w której dobrze się czują. Zapewne z tego drzewa jeszcze nie raz będą smaczne, jazz-rockowe owoce. Całe szczęście, że ten udany występ uniknął drakońskich rygorów czasowych.

Klasycznie

Festiwal zakończył się w Filharmonii koncertem Orkiestry Symfonicznej Akademii Muzycznej w Krakowie p/k Pawła Przytockiego, która wykonała kompozycje: Laszlo Sule Porta Concertino, Marcina Błażewicza Concerto Rustico oraz Kaprys hiszpański Rimskiego-Korsakowa. Jak widać, na program ostatniego koncertu złożyły się bardzo różne utwory, napisane przez kompozytorów prezentujących zupełnie inne spojrzenie na muzykę, ale wszystkie połączone instrumentami perkusyjnymi, które odgrywają w nich znaczącą rolę. Z jazzowego punktu widzenia najbardziej interesująca była muzyka Laszlo Sule, który koncepcyjnie nawiązał do Trzeciego Nurtu.


Robert Buczek



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu