Wywiady
Rebekka Bakken

REBEKKA BAKKEN: Kocham życie

Agnieszka Antoniewska


Jest kobietą, w której żyłach płynie krew Wikingów. Tak, jak kiedyś jej praprzodkowie, pewnego dnia rzuciła wszystko, co było dla niej ważne w Norwegii, i ruszyła na koniec świata w poszukiwaniu swojego miejsca w muzyce. Znalazła je. Ameryka. Wielka lekcja jazzu. Czas tam spędzony pozwala jej nabrać pewności siebie, ale uczy też pokory i dystansu do życia. Zdobywa doświadczenie i wraca do Europy. Do Wiednia. Tu łączy talent ze świadomością technicznych możliwości i już wie, że nikt nie wyrazi lepiej od niej samej tego, co i jak czuje. Sama więc pisze teksty do własnych kompozycji.

Dojrzale smakuje życie i mówi o tym otwarcie. Wie, co to ból i radość życia. Daje temu wyraz na solowych albumach, których w ciągu ostatnich czterech lat wydała trzy: „The Art Of How To Fall”, „Is That You?” i „I Keep My Cool”,
a kolejny ukaże się w tym roku. Koncerty pokazują znakomitą skalę jej możliwości wokalnych, których dotąd w pełni nie zarejestrowało żadne studyjne nagranie. Dlatego jej muzykę najlepiej odkrywać na żywo. A wtedy trudno się oprzeć... Piękny trzyoktawowy głos, niebanalna uroda i temperament.

JAZZ FORUM: Czy lubisz samą siebie?

REBEKKA BAKKEN: Oczywiście.

JF: Dlaczego?

RB: Bo kocham życie. Żyję. Jestem życiem. Dlatego.

JF: A jako wokalistka lubisz słuchać samej siebie?

RB: Lubię, ponieważ tylko wtedy mogę usłyszeć, gdzie jestem, co śpiewa we mnie, zobaczyć, jak się rozwijam i czy się rozwijam. Chcę wiedzieć, jak to, kim jestem, wpływa na to, co tworzę. Na muzykę, która jest ze mnie.

Podczas sesji wielokrotnie słucham materiału, który nagrałam, by zrozumieć, czego oczekuję od danej piosenki, jak ją wzbogacić, a może uprościć, by pełniej przekazała to, co chcę wyrazić. Cały proces tworzenia albumu, od chwili, gdy dotykam klawiszy fortepianu, przez moment wejścia do studia, aż do finału sprawia mi wielką frajdę. Niecierpliwie oczekiwany końcowy efekt jest mimo wszystko zawsze zaskoczeniem. Czasem w trakcie nagrań, mimochodem, jakby przez nagłe olśnienie, rodzą się jakieś zupełnie nowe, ciekawe pomysły i dlatego to, co jest końcowym efektem, nie zawsze jest takie, jak początkowo planowałam. I nie ukrywam, że mnie to zawsze bardzo cieszy.

JF: A czy jest coś, co chciałabyś w sobie zmienić?

RB: Staram się żyć tak, by niczego nie żałować. Udaje mi się nie działać wbrew sobie. Dlatego spokojnie mogę patrzeć wstecz. To, co i jak tworzę, opiera się na tym, kim jestem na kolejnym etapie życia. Popełniam błędy – nie twierdzę, że nie, ale staram się na nich uczyć i dzięki temu staję się dojrzalsza także jako muzyk. Czuję, że to jest moją siłą. Myślę, że czas i doświadczenie dostatecznie weryfikują to, co robię, więc nie mam potrzeby zmiany czegokolwiek.

JF: Zadaję te pytania dlatego, że słuchając twoich utworów zastanawiam się, na ile twoja muzyka i teksty zdradzają, kim naprawdę jesteś. Artysta jest z natury człowiekiem, który ma „wszystko na sprzedaż”, ale zawsze stara się chronić tę odrobinę własnej autonomicznej przestrzeni, niedostępnej dla innych. Domyślam się, że tylko w części opowiada siebie takim, jakim jest, a w części takim, jakim chciałby być widziany. A ty?

RB: Dobrze to rozumiem. W tej kwestii mogę odpowiadać tylko za siebie, choć domyślam się, co mogą czuć inni. Z jednej strony, jeśli artysta ma w sobie niezagojone rany, niekoniecznie powinien je leczyć poprzez uprawianą sztukę. Z drugiej zaś – może czasami warto spojrzeć na swój problem przez pryzmat artystycznego doświadczenia, by z dystansu przekonać się, że rozwiązanie jest prostsze niż się wydaje. Kontakt z widzem, słuchaczem bywa oczyszczający. A tak naprawdę, to wybór rozwiązania zależy od wrażliwości. W moim przypadku dźwięki i słowa są wypadkową tego, co czuję, ale też szczególnych obserwacji otoczenia.

JF: Jak Norwegia – jej ludzie, jej aura – wpłynęła na to, kim jesteś, nie tylko jako artystka?

RB: Jeśli oczekujesz barwnej opowieści o moich doświadczeniach z muzyką od najmłodszych lat, muszę cię rozczarować. Obcowałam z nią tyle, ile zwyczajowo obcują inni. Nie znaczy to, że specyfika naszej muzycznej kultury nie miała wpływu na to, co mnie ukształtowało jako muzyka. Lecz dopiero, gdy zaczęłam grać na skrzypcach (a była to oczywiście muzyka klasyczna), poczułam, że jakaś wewnętrzna potrzeba, którą trudno mi teraz dokładnie opisać, skłania mnie do całkowitego oddania się tej pasji. Może po prostu czułam, że jest ona przestrzenią, w której mogę się spełnić, a może chodziło tylko o frajdę – a była wielka! Pamiętam siebie bardzo szczęśliwą z tego okresu.

Natomiast oceniając wpływ Norwegii na moje życie pozamuzyczne, mogę chyba go dobrze zobrazować, opowiadając o podróży do Nowego Jorku. Naszą cechą jest absolutny brak liczenia się z realiami. Jesteśmy takimi północnymi romantykami. W moim rodzinnym kraju nigdy specjalnie nie martwiłam się o pieniądze. Rodzice byli zasobni, więc nigdy mi niczego nie brakowało. Kiedy więc poleciałam do Nowego Jorku, w ogóle się nad tym nie zastanawiałam. Nie martwiłam się o finanse i brak pieniędzy nie stanowił szczególnego problemu. W Norwegii nie było także najmniejszych kłopotów z graniem – tam zawsze można znaleźć chętnych do wspólnego muzykowania.

Jak się pewnie domyślasz, w Stanach jest trochę inaczej. Poleciałam tam pełna wiary, że wszystko pójdzie po mojej myśli, nie biorąc pod uwagę, że ktoś może nie chcieć ze mną pracować i nie zdobędę środków na utrzymanie. Gdybym nie była dzieckiem swojego kraju, straciłabym odwagę, by zostać tam na dłużej. A tak – postanowiłam być wierna swojemu norweskiemu charakterowi i danego sobie słowa dotrzymałam.

JF: Kiedy zaśpiewałaś na scenie po raz pierwszy? Jak to pamiętasz?

RB: Pierwsze doświadczenie ze sceną wiąże się ze wspomnianymi skrzypcami. Ponieważ był to początek mojej przygody z tym instrumentem, to dobrze pamiętam, jak stojąc na scenie czułam lęk i podniecenie zarazem.

Mój drugi publiczny występ odbył się w szkole, gdzie tym razem śpiewałam. Miałam 15 lat. To dziwne uczucie pozostało. Talent i próżność czynią z nas artystów. Wtedy niewiele osób wiedziało, że śpiewam. Robiłam to w sekrecie. Jednak po jakimś czasie odważyłam się zrobić pierwszy krok i zaśpiewać publicznie. Stanęłam na estradzie przed młodzieżą, mającą kompletnie inne zainteresowania od moich. I ci – w większości sportowcy – ku mojemu zaskoczeniu, po występie, przyszli mi podziękować i podzielić się ze mną swoimi wrażeniami. Wtedy uświadomiłam sobie, że muzyka jest językiem uniwersalnym i że chcę się nim na stałe posługiwać.

JF: Kiedy zrozumiałaś, że właśnie jazz to gatunek muzyki, w którym najlepiej się spełnisz?

RB: Słowo daję, że nigdy tego nie zrozumiałam i nadal nie rozumiem. Nie jestem muzykiem jazzowym w tradycyjnym znaczeniu. Taka jest prawda. A właściwie, co to dzisiaj znaczy? Tak wiele gatunków się teraz przenika, że często trudno mi określić, czy to już tylko pop, czy może jeszcze jazz, a może jeszcze coś innego. Ja uważam, że jakiekolwiek kategoryzowanie nie ma większego sensu. Im bardziej jestem otwarta na różne formy, tym lepiej dla muzyki.

JF: Co wyznaczyło kulminacyjny punkt w twojej muzycznej karierze? Kiedy już wiedziałaś, że możesz, albo chcesz pójść w muzyce tym, a nie innym tropem?

RB: To permanentny proces. Cały czas poszukuję. I pewnie nigdy się nie zatrzymam, bo muzyka ma przecież w sobie tyle kolorów i nieskończoną ilość możliwości łączenia dźwięków w kompozycje, że nie wystarczy mi czasu na ogarnięcie tego całego bogactwa.
 
Wiesz, wpojono mi, że aby coś w życiu osiągnąć, swoje trzeba wycierpieć – dopiero wtedy to „coś” nabiera wartości. Ja byłam muzykalna, miałam słuch, niezły głos, udawało mi się w życiu. Zaczęłam się martwić, bowiem śpiewanie nie nastręczało mi trudności, przychodziło mi zbyt łatwo, a w dodatku sprawiało przyjemność. Uznałam za niemożliwe, by było źródłem utrzymania, jak „zwyczajna” praca, by stało się sposobem na życie. To się stało moim egzystencjalnym problemem. Chciałam śpiewać, ale też chciałam wiedzieć, dlaczego jestem, po co jestem, po co śpiewam. Postanowiłam pójść na studia. Na filozofię.

JF: Czy tak utalentowana muzycznie dziewczyna odnalazła się bardziej na filozofii czy może raczej ekonomii, bo ten kierunek też studiowałaś?

RB: Studiowałam filozofię i ekonomię, ale nie zerwałam z muzyką. Koncertowałam, uczyłam się i pracowałam nad sobą. Nad warsztatem. Chciałam połączyć te elementy w jakąś spójną całość. Niestety przeliczyłam się. Muzyka okazała się silniejsza od moich intelektualnych oczekiwań. Pamiętam, któregoś dnia, gdy byłam w trasie, okazało się, że straciłam szansę podejścia do egzaminów i wtedy pomyślałam: „dzięki Bogu!”. Zostałam stworzona do tego, co kocham, a na pytania o sens życia muszę zdobyć odpowiedź sama. Rzuciłam studia. Żyję z muzyki i dla muzyki, co dla kogoś może wydawać się trudne i niezrozumiałe, ponieważ to nie jest jego pasją.

Studiowanie ekonomii było z kolei dla mnie zbyt trudne, mimo ambitnego planu, by być osobą niezależną utrzymującą się z efektów wykształcenia. To nie było mi pisane. Wyjechałam do Ameryki. Chciałam śpiewać.

JF: A właśnie, czego się spodziewałaś po tej podróży?

RB: Sama nie wiem. Byłam jak pijane dziecko we mgle. Świat się przede mną otwierał, a ja kompletnie nie miałam świadomości, w co się pakuję.

JF: Nie wierzę! Co z marzeniami?

RB: Jedną z największych korzyści młodości jest brak oczekiwań. Prawda jest taka, że nie mogę przewidzieć, jakie niespodzianki szykuje mi życie. Jeśli mam oczekiwania, natychmiast je ograniczam, bo najbardziej bolesne są rozczarowania. Przy braku oczekiwań, brak rozczarowań.

JF: Stany Zjednoczone jako kolebka jazzu stawiają wysoką poprzeczkę każdemu wokaliście, zwłaszcza z innego kręgu kulturowego. Jak wyglądała konfrontacja twoich ówczesnych możliwości i wyobrażeń z twardą amerykańską rzeczywistością?

RB: Wyjechałam z Norwegii, bo potrzebowałam sprawdzianu. Szukałam odpowiedzi na pytanie, co naprawdę potrafię. Nie jako Dunka, Norweżka – ale jako ja sama. Zostałam tam wspaniale przyjęta. Sama byłam tym zaskoczona. W Norwegii ciągle trzeba udowadniać, że coś się potrafi. W Stanach nikt nigdy nie wymagał tego ode mnie. Bo tam jest tak – albo umiesz, albo spadaj. Nowy Jork, jak wiesz, jest bardzo otwarty artystycznie. Poznałam świetnych muzyków, którzy chcieli ze mną grać, mimo że byłam niedoświadczona. Kompletny zawrót głowy. Nie mogłam lepiej trafić.

JF: Dlaczego więc zdecydowałaś się na powrót do Europy?

RB: To był czas kiedy doszło do zamachu na World Trade Center. Amerykanie byli w depresji. Nie było klimatu do uprawiania muzyki, więc poleciałam do Europy, by odpocząć od tego wszystkiego. Ostatnie dni tamtych wakacji spędziłam w Wiedniu. Dawno nie czułam się tak dobrze. Przedłużyłam pobyt na kilka następnych tygodni i jeszcze na kilka – i tak tam zostałam.

JF: Znając twoją jazzową twórczość, choćby z płyty „Daily Mirror”, nagranej z Wolfgangiem Muthspielem, zastanawia mnie zmiana koncepcji stylistycznej na ostatnich albumach „Is That You?” i „I Keep My Cool”.

RB: Dzięki Wolfgangowi, który jest muzykiem jazzowym, odkryłam w sobie możliwości, o jakie się nie podejrzewałam. Zanim pojawiła się idea współpracy, nagrywałam swoje utwory w zupełnie innej stylistyce. Spotkanie z nim otworzyło przede mną nowe muzyczne horyzonty. Poznałam jazz, spróbowałam, ale nie do końca jestem przekonana, czy chcę się w tym gatunku realizować, choć pozostawił on we mnie niezatarty ślad. Moje ostatnie albumy są powrotem do Rebekki, która wie, czego oczekuje od siebie i muzyki, którą nagrywa. Nie uznaję kompromisów. Chcę śpiewać to, co sama napisałam. Jeżeli ktoś widzi we mnie wokalistkę jazzową, to cieszę się, bo to na pewno nobilituje.

JF: Jak się odbywa proces tworzenia w twoim przypadku? Czy masz jakiś plan pracy?

RB: Przede wszystkim nie mogę pisać pod wpływem przymusu. Jakakolwiek presja spina mnie i wtedy nie ma mowy o emocjach w piosence. Gdy za bardzo się koncentruję, nic się nie udaje. Kiedy jestem otwarta i rozluźniona, wszystko się układa i wtedy przychodzi chwila, gdy pytam samą siebie: „Jak ty to zrobiłaś?”. Trudno przewidzieć, co i kiedy mnie zainspiruje. To może być kino, książka, wiatr, deszcz, drugi człowiek. Jestem wtedy zdolna napisać cały utwór w ciągu godziny. Tekst powstaje wówczas równie sprawnie. W moim przypadku odwrotna sytuacja jest niemożliwa.

JF: Gdy piszesz teksty, czy najpierw powstają one w twoim języku ojczystym czy od razu po angielsku?

RB: Nie byłam w Norwegii od 14 lat. Moim głównym językiem stał się angielski. Myślę i śnię po angielsku. Gdybym mieszkała w Norwegii, pewnie pisałabym po norwesku.

JF: Czujesz się poetką czy tylko autorką tekstów?

RB: Nie ośmieliłabym nazwać się poetką! Wolę się w ogóle nie określać. Cieszę się, gdy uda mi się napisać ciekawy tekst. To wszystko.

JF: Jaka jest twoja filozofia życiowa?

RB: Bardzo prosta. Chcę żyć w zgodzie z samą sobą i doświadczać świat najpełniej, jak mogę. I wiesz, to mi się udaje. Dzięki temu jestem szczęśliwa jako kobieta i wokalistka.

JF: Czy muzyka jest jedyną sztuką, która cię pasjonuje? Czy masz czas na cokolwiek innego?

RB: Interesuję się tyloma rzeczami, że trudno by mi było wymienić wszystkie. Ekonomia jest taka ciekawa. No i filozofia... ale w filozofii rozważania mogą się ciągnąć w nieskończoność, niczego nie wyjaśniając. Zadajemy pytania, nie poznając na nie odpowiedzi.

JF: Czego słuchasz w zaciszu swojego wiedeńskiego mieszkania?

RB: Niczego. Słucham muzyki, gdy biegam. Uprawiam jogging. Wtedy słucham popu, country. Nie uwierzysz, co sobie wczoraj nagrałam na swój przenośny odtwarzacz – We Are the World! Jakbym była nastolatką… Właściwie słucham wszystkiego. Ulubieńców brak.

JF: Udzieliłaś już setek wywiadów. Czy jest pytanie, które nigdy nie padło, a na które chciałabyś odpowiedzieć?

RB: Nic mi teraz nie przychodzi do głowy. Ale może dlatego, że ty zadałaś mi wiele pytań, na które nigdy wcześniej nie odpowiadałam. Muszę przyznać, że ta rozmowa także dla mnie jest bardzo owocna. Skłoniła mnie do refleksji nad tym, kim jestem i co robię. Pierwsze pytania były ważne. Rzeczywiście – nie lubiąc siebie, nie można wyrazić się prawdziwie w muzyce. Ale ja mówię sobie i światu „tak”. Może dlatego mi się udaje...


 
Agnieszka Antoniewska

 


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu