Wywiady

fot. Wojciech Leszczyński

SCHMIDT ELECTRIC: Odrywanie dachu

Piotr Iwicki


Do rąk melomanów dociera najnowszy album Piotra Schmidta i jego elektrycznej formacji. Kolejny, w którym pokazuje, że na jazzowym polskim poletku ma swój mały, bardzo osobisty kawałek, a jego muzyka nie tylko nie idzie na skróty, ale cały czas kreuje własne pejzaże. Nad tym wszystkim nieodmiennie króluje duch wolności. A czy nie o to w jazzie chodzi?

JAZZ FORUM: Moją pierwszą refleksją w kontakcie z „Tear The Roof Off” było, że muzykę wychodzącą z fundamentów jazzu traktujesz jako jedność. Jazz, soul, rap, to wszystko się u ciebie stapia w całość.

PIOTR SCHMIDT: Dziękuję bardzo. „Tear The Roof Off” to znaczy „Oderwij dach”. A więc uwolnij się od tego, co cię tłamsi, wyzbądź się hamulców, odleć do świata prawdziwych i szczerych emocji, zostaw za sobą wszelkie ograniczenia i zacznij oddychać pełną piersią. „Niech nad martwym wzlecę światem w rajską dziedzinę ułudy, kędy zapał tworzy cudy.” To jest to najważniejsze przesłanie.

JF: Nie chcę szukać porównań czy odniesień na siłę, jednak słyszę pewną spójność Twojego traktowania jazzu, z tym co robi aktualnie Terence Blanchard. Patrzy na muzykę Afroamerykanów jako na ewoluującą całość. Gdzieś u źródeł jest blues, potem jazz, aż po hip-hop.

PSz: Nie jestem pewien, co robi teraz Terence. Ostatnie jego płyty, których słuchałem, to „Bounce” (2003), „Flow” (2005) i „Choices” (2009).

Częściej słucham Ambrose’a Akinmusire’a, także takich artystów jak Walter Smith III, z którym grałem trasę w 2013 roku, Brad Mehldau i Mark Guiliana i ich projekt Mehliana, Tomasza Stańki, James Farm „City Folk”, którą polecił mi Marcin Kaletka. A z hiphopowych rzeczy Kendrick Lamar i jego najnowszą płytę „To Pimp A Butterfly”– jest absolutnie genialna. Inspiracje czerpię z różnych źródeł. Natomiast w procesie komponowania, przed przelewaniem utworów na papier, staram się niczego przez kilka dni nie słuchać, żeby oczyścić umysł. Dzięki temu można wydobyć to, co się najbardziej ceni.

JF: Główny trzon twojej formacji jest ukształtowany. Pianista Tomasz Bura, basista Michał Kapczuk i perkusista Sebastian Kuchczyński to etatowa sekcja. Jednak mnie intrygują tutaj goście. Alex Hutchings z demonicznymi wręcz partiami gitary czy Mr Krime (równie dobrze znany jako DJ Krime), czyli Wojtek Długosz operujący gramofonami – wywierają ostateczne piętno na czterech kompozycjach. Podobnie jak władająca elektroniką Joanna Szymala. Gości mamy łącznie siódemkę i przyznam, że każdy pozostawia tutaj swój istotny podpis. Nieobecność Bartka Pieszki i jego wibrafonu w Still WithoutVision 1 radykalnie zmieniłaby klimat kompozycji. Według jakiego klucza dobierałeś gości?

PSz: Przy pomocy każdego z tych utworów chciałem opowiedzieć jakąś historię. Każda historia ma swoich bohaterów, tło, kolor. Tworząc fabułę, nie zawsze od razu wiedziałem, co się wydarzy, a zwłaszcza jacy wykonawcy mi ją wzbogacą. Artysta zamknięty na możliwości, które w danej chwili się przed nim pojawiają, nie jest w stanie w pełni odnieść się do rzeczywistości i uchwycić moment. Niektóre rzeczy wiedziałem przed nagraniem, inne przychodziły mi do głowy w trakcie i po nim.

Obecność Bartka Pieszki była zaplanowana. Rap tak samo, choć do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, kto to zrobi. Ostatecznie pomogły brytyjskie kontakty Tomka i na płycie znalazł się kapitalny MC Solomon. Tak samo potrzebna mi była fusionowa gitara. Znowu z pomocą przyszedł Tomek i zaproponował mi Alexa, z którym zna się od ja­kiegoś czasu. W sprawie turntablismu czy scratchy nie wiedziałem do kogo się zwrócić. Wojtka Długosza polecił mi mój realizator – Maciej Stach.

Natomiast w zrobieniu odpowiedniej elektroniki z pomocą przyszła mi moja dziewczyna – Joanna Szymala, która jest wybitnym kompozytorem muzyki współczesnej, właśnie robi z tego doktorat i jednocześnie świetnie ogarnia te elektroniczne sprawy. Ona też jest pierwszym krytykiem moich muzycznych pomysłów.

JF: Czy zapraszanie gości niejako z „innej bajki” jest w twoim mniemaniu poszerzaniem granic gatunku, ewolucją jazzu czy raczej znakiem i wymogiem czasu?

PSz: Nie myślałem o tej płycie jako o celowym poszerzaniu granic gatunku czy ewolucji jazzu, po prostu chciałem nagrać muzykę, która mnie kręci, która mnie podnieca. Z założenia to ma być kapitalna muzyka, nie zagłębiając się w szczegóły i analizy. To tak jak kochasz się z piękną kobietą i nie myślisz wtedy, skąd ona pochodzi, kim są jej rodzice, a co robili dziadkowie. Liczy się to, co jest tu i teraz. To, że na płycie jest dużo drum’n’bassu, turntablism, hip-hop wynika z chęci stworzenia odpowiedniego nastroju, wrażenia, osiągnięcia odpowiednich rezultatów emocjonalnych. Muzycy od dawna łączą jazz z innymi gatunkami i też dlatego jest on taki fajny, to muzyka dająca olbrzymie pole do przekształceń.

JF: Jazzmani mainstreamowi wchodząc w takie rejony często mówią: „Gram tak, bo nie jestem głuchy na to wszystko, co dociera do mnie z głośnika radiowego czy nowych, popularnych płyt”. Jak to jest u Ciebie?

PSz: Od kilku lat szukam w muzyce szczególnych emocji. Większość starych nagrań jazzu głównego nurtu mi się już przejadła. Tak, jakbym już z tego wyrósł lub się z tym oswoił, osłuchał, to wszystko już wyćwiczył i zneutralizował się na te walory. Potrzebuję mocniejszych wrażeń, które znajduję w nowoczesnym mainstreamie lub mieszankach właśnie. Uwielbiam drum’n’bass, czasem nawet „inteligentny” dubstep. Jeden motyw na płycie jest dubstepowy, krótki, ale jednak. Brzmienia te są więc spełnieniem moich fascynacji i zainteresowań dotyczących muzyki bogatej emocjonalnie i wywierającej wrażenie na mnie. To nie jest muzyka, która będzie miłym podkładem pod rozmowę czy pod seks. Ona angażuje i zmusza do zwrócenia na nią uwagi.

JF: Wielu w łączeniu jazzu z wszy­stkim, co akurat na fali, upatruje szansy na przetrwanie gatunku jako formy żywej. Ale są i przeciwnicy chętniej widzący jazz odwiedzany w kapciach jak w muzeum. Czysty od naleciałości. Co więc jest lepsze – patyna czasu za cenę stylistycznej klarowności gatunku, czy nalot nowego grożący rozmyciem istoty jazzu?

PSz: Nie ma muzyki lepszej i gorszej w tym względzie. Są lepsi i gorsi wykonawcy. Każdy szuka w muzyce czegoś innego. Ostatnio jechałem taksówką do klubu Vertigo we Wrocławiu i kierowca mówił, że słucha jazzu, ale tylko tradycyjnego i trochę swingu, wymienił Benny’ego Goodmana i Glenna Millera. On nie chce nowoczesnych brzmień. Pewnie słuchał tego za młodu i mu tak zostało, i dobrze. Natomiast istota jazzu rozmywana jest już od bardzo dawna. Cool i Trzeci Nurt? Free? Fusion? Jazz i hip-hop? Jo Jo Mayer? Czyż to nie piękne, że jazz jest tak uniwersalnym gatunkiem? W czystej postaci zawsze będzie miał swoje miejsce w świecie, tak samo jak wspaniały Bach, Mozart, czy Beethoven. Ale świat się zmienia i dostarcza wielu nowych fascynujących inspiracji. Najważniejsze, żeby muzyka jaką tworzysz ciebie absorbowała, pasjonowała, urzekała, wtedy będzie prawdziwa i wartościowa także dla innych.

JF: Jak wyobrażasz sobie swojego słuchacza. Masz stały „elektorat”, widać to choćby dzięki aktywności w Internecie, ale odnoszę wrażenie, że to nie ortodoksyjni jazzfani. Lubią wycieczki po brzmieniach i stylach.

PSz: Mój słuchacz jest niczym Krzysztof Ibisz – coraz młodszy. Jak grałem z Wierbą hard bop, było to wielką szkołą jazzu i jego możliwości w obrębie mainstreamu. To wspaniała lekcja podparta czterema wydanymi płytami. Wychowałem się jednak na takich artystach jak Bach, Metheny, McFerrin i Miles lat 80. Naturalnie myślę więc o jazzie szerzej. Ale fakt, mimo, że przez moje fascynacje prawdopodobnie zyskuję młodszego odbiorcę, to tracę starszego. Mój ojciec na przykład mówi, że połowa tej płyty mu się nie podoba. On wolałby, żebym grał swing. Umiem grać swing, nawet dixieland, ale nie chcę. To mnie tak nie kręci. Ojciec mnie rozumie i wspiera.

JF: Słyszałem, że niebawem nakładem twojego wydawnictwa SJ Records ma się ukazać też debiutancka płyta Tomasza Bury.

PSZ: Płytę „Tear The Roof Off” nagrywaliśmy w kapitalnym, nowym studiu Jazovia Krzysztofa Kobylińskiego w Gliwicach. Tam mieliśmy do dyspozycji fantastycznego, nastrojonego Steinwaya. Drugiego dnia, gdy poszliśmy w przerwie sesji na obiad, Tomek powiedział, że zostanie i spróbuje nagrać coś na tym fortepianie dla siebie. I tak z ponad godziny nagrywania jest 45 minut materiału, który ukaże się pod tytułem „Ritual” już na początku czerwca. Słuchałem tej płyty – jest fantastyczna. Nastrojowa, emocjonalna, pełna niesamowitej energii. Tomasz wykorzystał fortepian, studio, a przede wszystkim chwilę.

JF: Czy już pracujesz nad kolejnym projektem?

PSz: Absolutnie nie. To jest tak świeże i tak energetyczne, że na pewno jeszcze długo będzie moim oczkiem w głowie. Chcemy pograć trochę koncertów z Alexem Huchingsem, ale to, nad czym teraz pracuję, to właściwa koncepcja koncertów live. Eksperymentuję. To też ciekawe zagadnienie. Dramaturgia koncertu, kolejność utworów, słowo mówione, gra świateł, humor lub powaga, emocje. Możliwości jest bardzo dużo.



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu