Festiwale

fot. Janusz Paliwoda

Opublikowane w JAZZ FORUM 12/2014

Skrzyżowanie kultur 2014

Janusz Paliwoda


Improwizacja jest cechą w obecną w muzyce z każdego niemal zakątka naszego globu. Przypomina nam o tym regularnie festiwal Skrzyżowanie Kultur. I choć jest to sztandarowa stołeczna impreza spod znaku World Music, a więc dość odległa od ortodoksyjnie pojmowanego jazzu, to warto przypomnieć słowa Johna Surmana z wywiadu udzielonego JF w czasie jego ostatniego pobytu w Polsce: „dla mnie jazz to jest World Music”.

Myślę, że pod tym poglądem podpisał by się też bez wahania południowo-afrykański trębacz Hugh Masekela, największa gwiazda tegorocznego Skrzyżowania Kultur i bohater jego inauguracyjnego koncertu. Jak to już zapowiadał w udzielonym nam uprzednio wywiadzie, „grand old man” afrykańskiego jazzu przyjechał do Warszawy z zespołem, w którym dominowali młodzi muzycy – grający na instrumentach klawiszowych Randal Skippers i gitarzysta Cameron John Ward. Szczególnie ten ostatni błysnął kilkoma stylowymi solówkami. Dzięki ich udziałowi, liczące sobie trzydzieści lat i więcej najsłynniejsze kompozycje lidera zabrzmiały na wskroś współcześnie. Sam Masekela, grający na skrzydłówce, solował dość oszczędnie, głównie skupiając się na śpiewie.

Jak zwykle u Masekeli, mieliśmy sporo dydaktyki, tak w tekstach utworów, jak i anonsujących je zapowiedziach. Znakomitym tego przykładem był już pierwszy utwór Chileshe ostrzegający przed ksenofobią i nawołujący do „ubuntu” (życzliwości wobec obcych). Nie zabrakło też utworów o ściśle politycznym przesłaniu, jak kończący set Khawuleza Mama i zagrany na bis Bring Him Back Home (Mandela), bo przecież Masekela był też zaangażowany w walkę z apartheidem. Była to zresztą najlepsza dydaktyka, bo ubrana w chwytliwe melodie i rytmy, przy których same nogi rwały się do tańca. Mniej udanym pomysłem było wykonanie Soweto BluesPata, Pata przez występującą gościnnie z zespołem młodą południowoafrykańską wokalistkę Nomfusi. Klasyczne interpretacje Miriam Makeby tych utworów pozostają nieosiągalnym dla innych standardem.

Hasłem tegorocznej edycji festiwalu były „Legendy i odkrycia” i jeśli Masekela należy do legend, to poprzedzający go występ malgaskiego duetu TetaKira był odkryciem. Gitarzyści z Madagaskaru słyną z mistrzowskiego opanowania tego instrumentu i oryginalnego, indywidualistycznego stylu, w którym wyraźne są wpływy techniki gry na tradycyjnych instrumentach, jak valiha i marovany. Nawet na takim tle Teta jest wybijającą się osobowością, muzykiem, który zdobył sobie uznanie w kręgach world music, szczególnie od momentu, gdy skoncentrował się na grze na gitarze akustycznej z towarzyszeniem Kiry. Niezwykłe wokalizy tego ostatniego, czasem po kilkanaście taktów na jednym oddechu, połączone z bardzo dynamiczną grą Tety, stworzyły niezapomniane widowisko.

Znakomitym pomysłem organizatorów było poświęcenie drugiego dnia festiwalu na prezentacje polskich wykonawców. Usłyszeliśmy aż siedem zespołów, z konieczności w setach bardzo skróconych, ale wystarczających do zapoznania się z artystami rzadko występującymi w stolicy. Zważywszy na obecną na widowni liczną grupę zagranicznych krytyków i organizatorów festiwali była to też bardzo potrzebna (i udana!) promocja polskiej muzyki neofolkowej.

Z braku miejsca wymieńmy tylko nazwy wykonawców: Dagadana, Mosaik (już po raz drugi na „Skrzyżowaniu”), rodzinna Kapela Maliszów, Chłopcy Kontra Basia, żeńskie trio wokalne Sutari, Zbuntowana Orkiestra Podwórkowa Hańba!Studium Instrumentów Etnicznych. W tym gronie wyróżniali się Chłopcy Kontra Basia, operujący ciekawym, minimalistycznym brzmieniem i profesjonalną prezentacją oraz będąca jego muzycznym przeciwieństwem retro-punk-folkowa Hańba! Entuzjazm widowni wzbudził też młodziutki Kacper Malisz, grający na skrzypcach i lirze korbowej.

Trzeci dzień festiwalu dostarczył kontrastujących wrażeń. Gra koreańskiego zesppołu [S:um] to muzyczna kontemplacja, czarowanie dźwiękiem i ciszą traktowaną jako nieodłączna część formy muzycznej. Hipnotyczna muzyka zespołu mogła ukoić najbardziej rozedrganą duszę. I tylko warto zauważyć, że wbrew informacji zamieszczonej w festiwalowym programie, powtórzonej zresztą w zapowiedzi występu, muzyka tego zespołu niewiele miała wspólnego z koreańską muzyką tradycyjną. Już po paru taktach pierwszego utworu można się było zorientować, że linia melodyczna instrumentu solowego jest w wyraźnej zależności harmonicznej od akompaniamentu, a przecież tradycyjna muzyka koreańska tonalna nie jest.

W przyszłości warto chyba zadbać o to, aby tego typu błędy w opisie muzyki, a było ich, niestety, więcej, wyplenić z festiwalowego programu. Wielu bowiem słuchaczy czerpie z niego całą wiedzę o nieznanej sobie muzyce. Powracając do występu [S:um], usłyszeliśmy utwory, dokładnie odwrotnie niż je zapowiedziano, utrzymane zdecydowanie w europejskiej konwencji muzycznej, zagrane na tradycyjnych instrumentach koreańskich w koreańskiej estetyce. A była to muzyka wielkiej urody, niezależnie od tego jak byśmy ją opisywali.


Mahmoud Ahmed zajmuje w muzyce popularnej Etiopii pozycję „grand old mana” analogicznie do tej, jaką Hugh Masekela ma w RPA. Co prawda etiopski soul, którego jest on pierwszą gwiazdą, lata lokalnej świetności przeżywał blisko pół wieku temu, ale ciepły, zabarwiony charakterystycznymi dla śpiewu islamskiego melizmatami, głos Mahmouda, zapewnił mu trwałą pozycję w kręgach miłośników world music.

W Warszawie artysta pojawił się w towarzystwie francuskiego zespołu akompaniującego, któremu w zapowiedziach nie szczędził pochwał. Niestety, zapętlone etiopskie rytmy i charakterystyczne riffy sekcji dętej w jego wykonaniu brzmiały topornie, jak kiepsko odrobiona lekcja. Szkoda, że potraktowano tak akurat Ere Mela Mela, jeden z najsłynniejszych przebojów Mahmouda. Z biegiem czasu muzycy zaczęli się rozkręcać, widownia zresztą też, szczególnie dwie młode urodziwe Etiopki, które zmuszony byłem podziwiać, bowiem zasłoniły mi kompletnie widok estrady. Bemen Sebab Letlash, inny klasyczny utwór etiopskiego soulu zabrzmiał już mniej więcej tak, jak bym go chciał usłyszeć.

Otwierający czwarty, sobotni dzień Skrzyżowania Kultur kabowerdyjski wokalista Ze Luis to artysta zupełnie jeszcze nieznany, i to nie tylko w Polsce, ale i na szerszej, międzynarodowej arenie. Mimo że liczy sobie on już 61 lat dopiero niedawno nagrał swą pierwszą płytę, do tego czasu traktując śpiewanie jako hobby. Repertuar Ze Luisa to typowa dla Wysp Zielonego Przylądka mieszanka – w znacznej mierze melancholijne morny, dla urozmaicenia nastroju trochę szybkich coladeir i mazurka na okrasę. Instrumentarium też znane nam już z koncertów Cesarii Evory: gitara, cavaquinho, fortepian i perkusjonalia. Wszystko bardzo stylowe, podane spokojnie, ciepłym tenorem. Sądząc z reakcji widowni, przy odpowiedniej promocji, artysta ten może liczyć na całkiem sporą w Polsce popularność, wypełniając „lukę na rynku”, jaka powstała po śmierci bosonogiej divy.

Luzofoński motyw kontynuowała główna gwiazda sobotniego wieczoru, brazylijska grupa Barbatuques. Ten kilkunastoosobowy zespół uprawia twórczość zwaną body percussion, na którą składają się struktury rytmiczne uzyskiwane wyłącznie przy wykorzystaniu ludzkiego ciała. Ma to zwykle formę klaskania, tupania, uderzania ręką różnych części ciała i chrząkania czy mlaskania. Z tego, zdawałoby się ograniczonego, repertuaru dźwięków potrafią Barbatuqes tworzyć rozbudowane i zróżnicowane formalnie kompozycje. Wszystko to połączone jest z precyzyjnie przemyślanym show, dzięki czemu całość najbliższa jest chyba koncepcji teatru instrumentalnego.

Istotną jego częścią jest wciąganie do wspólnej zabawy widowni. I stała się rzecz niezwykła. W pewnym momencie członkowie zespołu podzielili słuchaczy na trzy grupy, ucząc każdą z nich innego rytmu, po czym równocześnie „uruchomili” wszystkie trzy. Przez dobrych kilka minut festiwalowy namiot rozbrzmiewał całkiem precyzyjną polirytmią. Pamiętając jak jeszcze kilka lat temu warszawska publiczność miała ogromne kłopoty z równym zaklaskaniem jednego, prostego rytmu, nie mogłem uwierzyć własnym uszom.

Gwoli sprawiedliwości zaznaczyć należy, że publiczność Skrzyżowania Kultur reprezentuje spory poziom muzycznego wyrobienia, co w dużym stopniu jest zasługą wychowawczej roli tego festiwalu.


Na niedzielny, finalny koncert festiwalu złożyły się występy włoskiego zespołu Mascarimiri i irańskiej grupy Rastak. Kilka lat temu Skrzyżowanie Kultur gościło Tamburellisti di Torrepaduli – jeden z najwybitniejszych zespołów grających tarantę, której odmianą jest grana przez Mascarimiri pizzica. Jest więc materiał do porównania i nie wypada ono dla tych ostatnich pozytywnie. A zdanie w festiwalowym programie głoszące, iż Mascarimiri „zanieczyszczonej światowymi wpływami muzyce południa przywracają harmonię i temperament” musiał napisać ktoś, kto ani nie słyszał tego zespołu, ani muzyki południa Włoch.

Za to Irańczycy pokazali coś, czego Warszawa jeszcze nie widziała i nie słyszała – kilkunastoosobowy zespół, właściwie małą orkiestrę, złożoną z muzyków grających na instrumentach charakterystycznych dla zamieszkujących ten kraj grup etnicznych. Była to prawdziwa jedność w wielości, obejmująca utwory Baludżów, Azerów, Bachtiarów, czy Kurdów, obok tradycyjnej muzyki perskiej, wykonywana przez multietniczną grupę zachowującą, jak zapewnił mnie obecny na koncercie znajomy Irańczyk, absolutny autentyzm oryginałów. 



Zobacz również

Jazz Forum Showcase

Pierwsza edycja Jazz Forum Showcase powered by Szczecin Jazz odbyła się w dn. 1-3… Więcej >>>

Jazz & Literatura 2017

Trzecia edycja śląskiego festiwalu odbyła się w dn. 6 - 15 października. Więcej >>>

Ad Libitum 2016

11. edycja Festiwalu Muzyki Improwizowanej odbyła się w Warszawie w dn. 19… Więcej >>>

Jazzbląg 2016

Trzy dni, od 22 do 24 września, trwał zeszłoroczny festiwal w Elblągu.  Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu