Wywiady
Stacey Kent, Jim Tomlinson, Kazuo Ishiguro
(fot Nicole Nodland)

STACEY KENT: Barwna układanka

Agnieszka Antoniewska


Ostatniego ciepłego dnia warszawskiej jesieni przyleciała do Polski wokalistka, z którą miałam rozmawiać o jej najnowszej płycie, „Breakfast On The Morning Tram” . Uprzedzono mnie, że mam jedynie 15 minut na spotkanie. Spóźniła się na nie parę minut z powodu próby przed koncertem w Teatrze Wielkim z okazji 10. urodzin stacji TVN. Nagle wbiegła. Przyznam, że nie spodziewałam się zobaczyć kogoś tak promiennego, naturalnego i bezpośredniego. Kompletne zaprzeczenie wyobrażonej gwiazdy. Z miejsca zaproponowała kawę, zapytała, czy mi wygodnie w fotelu. Zaczęłyśmy rozmawiać. Mówiła szybko, barwnie i z pasją o swoim nowym albumie, o życiu i wszystkim, co dla niej ważne. Słuchałam jej, zafascynowana tym, jak i co mówi. Sama przedłużyła czas przeznaczony na wywiad o połowę, mimo że za drzwiami czekali już zniecierpliwieni inni dziennikarze. W czasie rozmowy nie mogłam się pozbyć wrażenia, że znamy się od dawna, zwłaszcza, gdy na pożegnanie ucałowała mnie jak przyjaciółkę i zaproponowała, że osobiście dopilnuje, bym była na jej wieczornym koncercie. W ten sposób stałam się gościem specjalnym Stacey Kent.
    JAZZ FORUM: Na twojej nowej płycie zaintrygował mnie najbardziej utwór Ces petits riens Serge’a Gainsbourga. Śpiewało go już kilku artystów. A co ciebie skłoniło do takiego wyboru, poza oczywistą urodą kompozycji i tekstu?
    STACEY KENT: To nie jest zwyczajna piosenka. Żeby to wyjaśnić, muszę ci coś opowiedzieć. Mój dziadek był Rosjaninem i koniecznie chciał wyemigrować do Ameryki. Wiesz, co się działo w Rosji na początku XX wieku... Jednak nie miał na tak daleką podróż wystarczających środków, dlatego zatrzymał się po drodze we Francji. Jego celem było zarobienie pieniędzy na wyjazd za Ocean. Czas płynął, z pieniędzmi nadal było krucho i tak stał się Francuzem. Żył tam przez 17 lat. Kiedy w końcu udało mu się wyjechać do Stanów, zafascynowany kulturą francuską, zabrał ze sobą wszystko to, co w niej go tak urzekło i sprawiło, że nie zapomniał o niej aż do śmierci.
    Ja urodziłam się w Ameryce. Gdy okazało się, że już jako dziecko mam niezły słuch, mój rozkochany w kulturze francuskiej dziadek, zaczął uwrażliwiać mnie na piękno jej muzyki i poezji. Rozmawialiśmy wyłącznie po francusku. Dzięki niemu zrozumiałam ten kraj i to tylko jego zasługa, że moja więź z Francją stała się tak silna. Zaraziłam się jego miłością do niej. Dlatego w college’u jako dodatkowy język wybrałam francuski.
    Francuskie piosenki nie tylko są dla mnie pewną odmianą, ale, co ważniejsze, mają to „coś”, co mnie dotyka emocjonalnie, dlatego tak mnie fascynują. W doborze utworów zawsze ten czynnik jest najważniejszy, niezależnie od tego, w jakim języku je śpiewam. Dlatego za każdym razem, gdy pracuję nad jakąś nową piosenką, zanim poddam się emocjom, staram się zrozumieć, kim jest osoba, której przeżycia i uczucia mam ujawnić widowni. Mam nadzieję, że to słychać w Ces petits riens i w każdym innym utworze, wykonywanym przeze mnie. 
    JF: Więc Serge Gainsbourg musiał się pojawić w Twoim muzycznym życiu.

    SK: Oczywiście. Mojego dziadka z Serge’em łączyła nie tylko kultura francuska, ale także pochodzenie – obaj byli Rosjanami. To jemu zawdzięczam fascynację Gainsbourgiem, to on mnie nauczył, jak go rozumieć i śpiewać. Ale tej piosenki akurat nie znałam. Mój współpracownik z EMI, Nicolas Pflug, sugeruje mi często dobór utworów i pomaga w tworzeniu spójności stylistycznej albumu. Dwie piosenki Gainsbourga, które znalazły się na „Breakfast On The Morning Tram”, to jego odkrycie. Tuż przed pierwszym przesłuchaniem Ces petits riens Nicolas powiedział: „Nie wiem, a mimo to wiem, że pokochasz ten utwór”. Tak właśnie powiedział. I nie mylił się. Ta piosenka mnie urzekła. Usłyszałam w niej siebie i wszystko, co kocham w Gainsbourgu – tajemnicę, smutek, poetykę i zmysłowość.
    JF: Nie spodziewałam się, że z tym utworem związana jest tak bogata historia...
    SK: Powiem ci, że każda piosenka, nagrana na „Breakfast On The Morning Tram”, jest wyselekcjonowana spośród setek innych i żadna nie jest przypadkowa. Tym razem przy wyborze repertuaru byłam krytyczna bardziej niż kiedykolwiek. Chciałam, żeby stanowiły barwną układankę, która będąc w tej samej muzyczno-emocjonalnej przestrzeni, da słuchaczom możliwość wspólnego przeżycia tego wszystkiego, co kojarzy się z miłością i szczęściem. Ces petits riens wyjątkowo pasowało do utworów, do których teksty napisał anglo-japoński pisarz, Kazuo Ishiguro, oraz do What a Wonderful World Louisa Armstronga. Stanowią one zestaw ważnych dla mnie muzycznie i treściowo opowiadań, dzięki czemu album nabrał charakteru osobistego i refleksyjnego. W Ces petits riens kobieta mówi trochę do siebie, trochę do mężczyzny. To osobiste wyznanie, którym dzieli się jednocześnie z całym światem, bo przecież wszyscy przeżywamy w życiu podobne stany i sytuacje.
    JF: Czy nie uważasz, że jazz najlepiej się śpiewa jednak po angielsku? Przecież jego kolebką jest Ameryka.
    SK: Śpiewanie jazzu po angielsku to tylko część jego tradycji. Piosenka francuska ma solidne podstawy i swój groove, który „nie gryzie się”, a wspaniale współgra z amerykańskim jazzem. Kiedyś, zanim ludzie zaczęli podróżować, jazz był małym, zamkniętym światem z afro-amerykańskimi korzeniami, ale spójrz, co na przykład zrobił Dizzy Gillespie – podróżował do Afryki, do Południowej Ameryki. Słuchał. Eksperymentował. Łączył. Dzięki tej otwartości wnosił do jazzu zupełnie nowe elementy. I tak na przykład brazylijska muzyka stała się ważną częścią jazzu. Kulturowo-muzyczne elementy zaczęły się mieszać, tworząc organiczny collage. 
    JF: Odnoszę wrażenie, że nie do końca ufasz angielskiemu. Czy są w nim bariery, które uniemożliwiły ci pełny przekaz sensów zawartych w tym, o czym śpiewasz?
    SK: Cieszę się, że to zauważyłaś. Zanim zostałam wokalistką, studiowałam lingwistykę i pewnie kontynuowałabym te studia, gdyby nie muzyka. Im bardziej rozumiem inne języki, tym bardziej potrafię z nich czerpać. Amerykański sposób komunikowania się jest dynamiczny, skrótowy i bardziej rytmiczny w przeciwieństwie do francuskiego, opartego na dłuższej frazie. Gdy dorastałam z moją młodszą siostrą, porozumiewałyśmy się w dwóch językach. Kiedy rozmawiałyśmy po francusku, miałyśmy świadomość, że to, co sobie przekazujemy w sferze informacyjno-emocjonalnej, jest dużo pełniejsze niż po angielsku. To była duża różnica.
    Z drugiej strony, nie jest tak, że nie ma w nim miejsca na subtelności i niuanse, i że to stało się powodem pojawienia się francuskich piosenek na moim albumie. Miałam wrażenie, że one są potrzebne, by w pełni wyrazić mój artystyczny zamiar. Dam ci przykład – wystąpiłam gościnnie na ostatnim albumie mojego męża, Jima Tomlinsona „The Lyric”, śpiewając po angielsku What Are You Doing the Rest of Your Life? Michela Legranda, ale nagrałam także wersję francuską tego utworu na mojej własnej płycie „The Boy Next Door”. Czułam potrzebę nagrania tej piosenki w obu wersjach. Ciekawe, jak różna może być ta sama historia opowiedziana w innym języku.
    JF: Czym się kierowałaś wybierając utwory do nowego albumu?
    SK: Osnową są piosenki, do których teksty napisał brytyjski pisarz, Kazuo Ishiguro, a muzykę mój mąż. Ich poetyka i zawarte w nich emocje wyznaczyły nam kierunek pracy nad nią. Płyta, jak słyszałaś, jest refleksyjna, bardzo osobista. I dlatego do zestawu wyselekcjonowanych pod tym kątem utworów, Jim dodał również What a Wonderful World. Powiedział mi, że muszę wykonać ten utwór, bo znając mnie od wielu lat wie, że podobnie postrzegam świat, że w pewnym sensie to też moja piosenka. Miał rację. Myślę, że w życiu każdego człowieka jest swego rodzaju balans między radością i bólem, między szczęściem a smutkiem. Chciałam, żeby tak też było z moją płytą – zaśpiewać, a tak naprawdę wyszeptać zapisane w nich uczucia i emocje. Dlatego dobrałam piosenki przede wszystkim ze względu na teksty.
    Pamiętasz Landslide? Jest dla mnie wyjątkowa. To historia kobiety, która wie, że musi podjąć ważną życiową decyzję. Znałam tę piosenkę od dawna, a mimo to nie mogłam się zdecydować, aby włączyć ją do wcześniejszych albumów. Nie pasowała. Teraz jest i cieszę się, że wreszcie znalazła swoje miejsce. Widocznie potrzebowała czasu, a ja potrzebowałam impulsu. W So Many Stars Sergio Mendesa, która była w tym projekcie już wcześniej, również mówi się o trudnych wyborach. To skojarzenie pozwoliło mi na umieszczenie Landslide z lat 70. na mojej płycie. Przy układaniu każdego albumu decydują różne priorytety. Tu przebiegało to tak, jak ci opowie-działam.
    JF: Czy ktoś, kto jest autorem tekstu, jest w stanie ująć w słowa to, co ty chcesz przekazać słuchaczom? 
    SK: Kazuo Ishiguro wie, jaka jestem i kim jestem. A tak naprawdę znał mnie, zanim mnie poznał, ponieważ był moim fanem, jak twierdzi, od zawsze. Kiedyś usłyszałam, jak mówił o mnie w BBC Radio. Byłam zaskoczona – wśród siedmiu jego ulubionych nagrań było jedno z moich. To niezwykły zbieg okoliczności, bo ja z kolei bardzo ceniłam sobie jego twórczość literacką. W każdym razie poznaliśmy się dzięki temu programowi. Zaprosiłam go do współpracy przy albumie „In Love Again”.
    Z początku byłam nawet speszona tym, że ten człowiek rozumie mnie tak dobrze, jakby znał mnie od wielu lat. Jeżeli przeczytasz to, co napisał w swej prozie, to sama się przekonasz, jak głęboko potrafi wejrzeć w człowieka. Urodził się w Japonii, po czym jako dziecko wyemigrował z rodzicami do Anglii. Nie jest już Japończykiem, ale też nie w pełni Anglikiem. Jest w permanentnym konflikcie tożsamości. Bo właściwie żadna przestrzeń nie jest do końca jego miejscem na ziemi, nigdzie nie czuje się jak w domu i nigdy go tak naprawdę nie znajdzie, a mimo to – szuka. Wiem o tym. Kazuo szuka przez pisanie.
    Rozumiem to rozdarcie, bo opuściłam Amerykę w bardzo młodym wieku. Nigdy tam nie żyłam jako dorosła osoba. Nie zapuściłam korzeni. To nas łączy i o tym wspólnie opowiadamy – o potrzebie wypełnienia luki, której prawdopodobnie nigdy nie wypełnimy. Dlatego rozumiemy się emocjonalnie. Gdy Kazuo napisał pierwszy tekst, wiedziałam, że jest kimś, kogo szukałam i kogo potrzebuję, bo potrafi opisać całe życie w krótkiej piosence. Poznaję w każdej z nich siebie, mimo że to nie moje słowa. To tak, jak czytanie książki – mówię o chwilach, gdy odkrywasz, że autor opisuje twoją historię. Sądzę, że właśnie dlatego zagłębiamy się w literaturę, dlatego czytamy dzieła Dostojewskiego i innych niezwykłych pisarzy. Bo to nam daje poczucie miejsca na ziemi.
    Breakfast on the Morning Tram to świetny przykład – zresztą dlatego też stał się utworem tytułowym – bo nie trzeba wnikać dokładnie w tekst piosenki, by wiedzieć, dokąd zmierza jego bohaterka. Jest samotna w wielkim mieście i zagubiona także w sobie. Wsiada do tramwaju. Szuka ludzi, którzy czują i widzą świat podobnie do niej. Właśnie tak ja idę przez życie. Tak też idzie Kazuo. Tak idzie Jim. Dlatego jesteśmy częścią tej samej muzycznej historii.
    JF: Czy zmiana wytwórni z Candid na Blue Note miała wpływ na to, co robisz?
    SK: Ostatni album nagrałam cztery lata temu. Miałam wizję nowego, którą chciałam koniecznie zrealizować. Wytwórnie, z którymi prowadziłam rozmowy, były nastawione bardziej na finansowy sukces, niż na wysoką jakość artystyczną. Wiem, kim jestem i czego chcę. Nigdy nie podobał mi się taki sposób myślenia. Kiedy wytwórnia Blue Note zaproponowała mi współpracę, wiedziałam że dla nich najważniejszy był mój plan realizacji tego nagrania. Żadna wytwórnia nie doceniła mnie do tej pory tak bardzo, jak ta. Stworzyli mi komfortowe warunki. Mogłam dzięki nim włożyć całe serce w to nagranie ze świadomością, że to jest nasze wspólne artystyczne dzieło. To cudowne uczucie, kiedy mam świadomość, że są dumni z tego, co robię. Za to dziękuję Blue Note. 
    JF: A odpowiesz mi na bardziej osobiste pytanie? Jakie jest twoje niespełnione marzenie?
    SK: Zawsze mam z tym problem. Ale spróbuję... Żyję tak, jak wszyscy. Staram się być dobrym człowiekiem, dzielić się miłością, być kochaną... To zrozumiałe, że kariera muzyczna jest dla mnie bardzo istotna, bo przecież śpiewanie stanowi najważniejszą część mojego życia. Dojrzewam jako człowiek i zdaję sobie sprawę z tego, że życie jest kruche i powinnam być uważna i delikatna, by nie uronić chwil i szans, a przy tym nikogo nie krzywdzić… ale także nie krzywdzić samej siebie. Może to, co mówię, jest zbyt oczywiste, ale często trudno zamienić te słowa w czyny, niestety zbyt często.
    Dla mnie sukces oznacza robienie czegoś, co jest uczciwe. Pamiętam o tym przy nagrywaniu każdej płyty, pamiętam o tym codziennie, gdy stykam się z ludźmi. Odczuwam ulgę, gdy przed snem, mam poczucie, że w ciągu dnia zrobiłam coś dobrego.
    Rozmawiamy akurat w chwili, gdy jestem w bardzo ważnym miejscu swojego życia. Wcześniej czułam się niespełniona zarówno jako artysta, jak i człowiek. A podczas pracy nad tym albumem dojrzałam. Zdecydowanie postawiłam przed sobą pewne cele, które krok po kroku udało mi się osiągnąć. Nie mówię jednak, że to już koniec drogi, bo znalazłam to, czego szukałam. Moim pragnieniem była na przykład chęć pełniejszego porozumienia z moim zespołem. Chciałam, byśmy w czasie grania stawali się jeszcze bardziej całością. I dopięłam swego.
    Teraz czuję, że jesteśmy zgrani, jak nigdy wcześniej, i rozumiemy się muzycznie w prawdziwym sensie tego słowa. Jestem dumna z tego, jak brzmimy na płycie. Myślę, że słychać, że staliśmy się muzyczną rodziną, co było możliwe tylko dlatego, że to, co robimy, jest naszą wielką pasją. To świadomy wybór tak obranej drogi. Innej nie mogło być. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo czyni mnie to szczęśliwym człowiekiem. Brzmi banalnie? Ale to prawda.
    Nie wiem, co będzie dalej, co mnie czeka za następnym rogiem. Cieszę się tym, co mam. Płytą, każdym koncertem, nowym miejscem, w którym gramy i ludźmi, dla których śpiewam. Właśnie tym chcę się teraz nacieszyć. Wiesz? Myślę, że marzenie to wypadkowa szczęścia w życiu i naszych możliwości. Trzeba tylko dobrze je wykorzystać, a szczęściu trochę pomóc i spełni się to, o co mnie zapytałaś. Tak czuję i tak staram się żyć. To się czasem sprawdza. Wierz mi. 
                                                                                      rozmawiała: Agnieszka Antoniewska


Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu