Wywiady

fot. Steve Haberland

Steve Gadd: 70 strong

Paweł Urbaniec


Steve Gadd to jeden z najpopularniejszych muzyków sesyjnych wszech czasów. Nie sposób zliczyć wszystkich albumów, na których słychać jego perkusję. W jego biografii pojawiają się takie nazwiska jak Frank Sinatra, James Brown, Paul McCartney, Paul Simon, Eric Clapton, Chick Corea, James Taylor i wielu innych. Jak sam powtarza, swoje umiejętności zawdzięcza takim mistrzom jak Buddy Rich, Tony Williams, czy Elvin Jones. Ukończył college w późnych latach 60. i trafił do zespołu braci 

Chucka i Gapa Mangione, z którymi nagrał swój debiutancki album.

Okazją do wywiadu była duża europejska trasa Jamesa Taylora ze Steve’em Gaddem na pokładzie oraz jubileusz 70. urodzin wielkiego drummera. W jednym z berlińskich hoteli miałem przyjemność porozmawiać ze Steve’em o jego życiowym dorobku, pracy sidemana, trasach koncertowych, ale także o solowych projektach.

JAZZ FORUM: Przez wiele lat odnosiłeś sukcesy jako perkusista sesyjny. Jednak założyłeś zespół – Steve Gadd Band i zostałeś jego liderem.

STEVE GADD: To był pomysł mojej żony. Tę współpracę zasugerowała również żona Walta Fowlera. Obie wiedziały, że jesteśmy dobrymi muzykami, znamy się od lat i pracowaliśmy podczas różnych przedsięwzięć. Nasz projekt stopniowo nabierał sensu. Nagraliśmy pierwszy album, który dał nam dużo radości.

JF: Widać i słychać waszą miłość do jazzu…

SG: Tak. Choć uważam, że w naszej muzyce jest odrobina wszystkiego. Nie lubię nazywać czy szufladkować muzyki, dzielić jej na rodzaje. To niesie ze sobą pewne ograniczenia.

JF: Wciąż czerpiesz przyjemność z pracy muzyka sesyjnego?

SG: Myślisz, że po tylu latach powinienem być tym zmęczony? (śmiech) Nie, absolutnie nie odczuwam żadnego zmęczenia. Uwielbiam tworzyć kompozycje, uczestniczyć w różnych przedsięwzięciach. Nieustannie zdobywam nowe doświadczenia. Muzyk uczy się przez całe życie. Udaje mi się także znaleźć czas na to, by zająć się realizacją własnych pomysłów, gdy artyści, z którymi koncertuję, akurat mają przerwę, nie nagrywają płyt, ani nie wyjeżdżają w trasy. Wtedy pracuję nad moją muzyką.

JF: Sądząc po liczbie muzyków, z którymi współpracujesz, nie masz chyba tego czasu aż tak dużo.

SG: Jakoś daję radę. Kiedy załatwiam sprawy związane ze Steve Gadd Band, muszę zadbać także o kwestie pozamuzyczne. Składają się na nie na przykład wywiady czy organizacja koncertów. To dla mnie kolejna lekcja. Gdy się tym zajmuję, uświadamiam sobie, jak wiele obowiązków biorą na siebie osoby, dla których pracuję jako muzyk sesyjny. Dzięki temu mam do nich jeszcze większy szacunek i podziwiam ich.

JF: Pracowałeś z wybitnymi liderami z różnych muzycznych światów, takimi jak Chick Corea, Paul Simon, Erik Clapton, James Taylor, George Benson. Czego się od nich nauczyłeś?

SG: Każda współpraca dała mi coś wartościowego. To, co dzisiaj potrafię, jest połączeniem moich doświadczeń i obserwacji. Kiedy jesteś wprawionym muzykiem, umiesz wyciągać wnioski. Gdy z kimś dłużej przebywasz, poznajesz jego system pracy i dowiadujesz się, jakie zachowania dobrze wpływają na odpowiednie funkcjonowanie zespołu, a które mają działanie destrukcyjne. Uczysz się rozmaitych rzeczy, ale musisz pamiętać o tym, by pozostać sobą i nie chłonąć wszystkiego.

JF: Większość projektów z Twoim udziałem odniosła komercyjny sukces. Czy mógłbyś wskazać te, które były dla Ciebie najważniejsze pod względem emocjonalnym?

SG: Nigdy nie zapomnę sesji zrealizowanych z Chickiem Coreą, członkami grupy Steely Dan, Paulem Simonem, Erikiem Claptonem. Tych projektów było tak wiele, że trudno wybrać te najbardziej znaczące. Kiedy zajrzysz do mojej dyskografii, znajdziesz w niej sporo wielkich nazwisk, które zapisały się w historii muzyki popularnej. Myślę o sobie jako o niezwykle szczęśliwym człowieku! Od każdego mogłem się czegoś nauczyć. Ci artyści, w większym lub mniejszym stopniu, pomogli mi dojrzeć muzycznie, stać się lepszym instrumentalistą. Każdy z nich na swój sposób jest dla mnie ważny.

JF: Musiałeś być zawsze bardzo skoncentrowany i przygotowany do kolejnych sesji, kiedy z jednego muzycznego świata w ciągu kilku chwil przenosiłeś się w inny.

SG: Tak, to bardzo ważne, co teraz powiedziałeś. Zróżnicowanie materiału zmuszało mnie do tego, by starannie odrabiać pracę domową. Przed nagraniami czy wyjazdami w trasy musiałem sobie przyswoić repertuar oraz mieć na uwadze to, czego oczekiwał ode mnie dany artysta. Gdy jestem zapraszany do współpracy, nie znam na pamięć całej dotychczasowej twórczości i dokonań muzyka, z którym będę nagrywał. Kiedy angażowałem się w dany projekt i wiedziałem, że zajmie on sporo czasu, byłem na bieżąco z tym, co się działo. Nie mogłem wypaść z obiegu! (śmiech)

JF: Tyle różnych albumów, sesji, koncertów. Tylu artystów, a każdy z nich ma inne usposobienie. Jaki wpływ na tworzenie mają relacje pozamuzyczne?

SG: Ogromny. Nie da się zbudować dobrej relacji z kimś, kogo nie darzysz szacunkiem czy sympatią. Ludzi, z którymi współpracuję, uważam za moich przyjaciół. Może nie spędzamy ze sobą tak dużo czasu, ile byśmy chcieli, ale kiedy nagrywamy razem, czy wyruszamy w trasę, jest między nami chemia. Owszem, bywało też tak, że pracowałem z kimś w studiu, zarejestrowaliśmy materiał i więcej się nie widzieliśmy. Jednak najczęściej współpraca nad jakimś albumem przynosiła kolejne płyty, wyjazdy, koncerty. Wówczas mieliśmy więcej czasu, by się poznać. A co najważniejsze, przebywaliśmy ze sobą w różnych miejscach, nie tylko w studiu. Dostaliśmy więc szansę, by zbudować głębszą więź.

JF: Współpracowałeś z Jamesem Brownem. Jak do tego doszło?

SG: Byłem akurat w Nowym Jorku. David Matthews z Manhattan Jazz Quintet zadzwonił do mnie i zaprosił na nagranie. Wiedziałem, że pracuje nad aranżacjami dla Browna. Od zawsze uwielbiałem brzmienie Jamesa, więc było to bardzo ekscytujące. W latach 70. dużo działo się w muzyce, powstało wiele wybitnych albumów. Każdy telefon z propozycją współpracy był wtedy wyjątkowy.

JF: Nadal masz muzyczne autorytety?

SG: Tak. To głównie ludzie, z którymi przebywam i współpracuję.

JF: Czy są wśród nich artyści młodsi od Ciebie?

SG: To ciekawe pytanie. Myślę, że tak. Starszy wiek nie czyni z ciebie lepszego muzyka. Najbardziej inspirują mnie ci, którzy nieustannie poszukują nowego brzmienia albo poruszają się po ciekawych rejestrach. Patrzą na muzykę inaczej, co może być w jakiś sposób fascynujące.

JF: Niedawno obchodziłeś wyjątkową rocznicę.

SG: Tak, skończyłem siedemdziesiąt lat i czuję się z tym dobrze. (śmiech) Mam cudowną rodzinę. Wciąż mogę nagrywać i występować na żywo. Spotykam wielu młodych muzyków, którzy mówią, że byłem albo jestem dla nich wzorem, że uczą się gry na perkusji, słuchając moich kompozycji. To duży przywilej dawać koncerty i wiedzieć, że przychodzą na nie osoby, które czerpią z nich radość.

JF: Czy w dalszym ciągu dobrze czujesz się w różnych rodzajach muzyki, czy może odrzucasz niektóre propozycje, koncentrując się tylko na tym, co sprawia Ci przyjemność?

SG: Uwielbiam wyzwania, w tej kwestii nic się nie zmieniło. Zawsze można zrobić coś lepiej, nawet jak ma się siedemdziesiąt lat, a może zwłaszcza wtedy! (śmiech) Nieustannie pracuję nad sobą, nie szukam łatwych rozwiązań, nie idę na łatwiznę. Doceniam to, co dostaję, a przy tym mam ogromny szacunek do tego, co mnie już spotyka.

JF: Ktoś kiedyś powiedział, że muzyk jest tak dobry jak jego ostatni koncert. Zgadzasz się z tym?

SG: Nie do końca. Uczysz się przez całe życie, niezależnie od tego, czy jesteś muzykiem, sportowcem, czy urzędnikiem. Staranie się ze wszystkich sił, wykonywanie zadań najlepiej, jak się potrafi i bycie dobrym dla innych to powinno być naszą wizytówką, a nie tylko ten ostatni koncert. Przeszłość też wiele o nas mówi. Choć ja rzadko wracam do tego, co już się wydarzyło. Koncentruję się na teraźniejszości. Czasem ludzie zapamiętują artystów z powodu ich miłego usposobienia, a nie z uwagi na to, czy na ostatnim koncercie byli w dobrej czy kiepskiej kondycji. Oczywiście jestem zdania, że to, co najlepsze dopiero przyjdzie. Gdy ktoś mnie zapyta, jaki jest mój najlepszy album, to odpowiem, że ten, który właśnie nagrywam. Dzisiaj pragnę być najlepszy, a na wieczornym koncercie chcę pokazać, że jestem w takiej formie, w jakiej jeszcze nigdy nie byłem. Do wszystkiego podchodzę z należytym szacunkiem. Dla mnie w tej chwili najważniejsza jest rozmowa z Tobą i nasze spotkanie. To, co robimy obecnie, powinno być dla nas najistotniejsze.



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu