Koncerty
Marcus Miller
fot. John Guillemin

Tribute To Miles Davis

Ryszard Borowski


Być może był to najważniejszy koncert jazzowy, jaki odbył się w Polsce w 2009 roku (konkurencją mógłby być np. letni, big-bandowy koncert Marii Schneider podczas Warsaw Summer Jazz Days). Tak naprawdę to 4 listopada br. odbyły się pod jednym szyldem trzy wspaniałe koncerty; dla niektórych aż za duża dawka wrażeń (impreza trwała prawie do północy). Te trzy występy można było traktować jako niezależne, ale miały wspólny mianownik i tytuł: „Tribute To Miles Davis”. Każdy z trzech bandleaderów grał kiedyś z Davisem. To nieprawdopodobne przedsięwzięcie agencja Mariusza Adamiaka niezwykle zawodowo zorganizowała w bardzo dobrym miejscu. Hala warszawskiego Torwaru pomieściła wszystkich chętnych i była także bardzo dobrze nagłośniona.

Wayne Shorter ze swoim Kwartetem (Brian Blade - dr, John Patitucci - b, Danilo Perez - p) wykonał tylko „swój program”, własne utwory grane w bardzo nowoczesnej konwencji. Marcus Miller w programie „Tutu Revisited – The Music of Miles Davis” powrócił do utworów z płyt,
które nagrywał z Davisem. Skład instrumentalny i sposób grania jego muzyków kojarzył się z brzmieniem zespołu Davisa z lat 80. Alex Han grając na saksofonie sopranowym i altowym przypominał Kenny’ego Garretta (naśladował dokładnie niektóre frazy!), a brzmienie trębacza Christiana Scotta poprzez użycie charakterystycznego tłumika także musiało kojarzyć się z Davisem.

Ponieważ w tym roku minęło 50 lat od powstania sławnej płyty „Kind Of Blue”, Jimmy Cobb, perkusista, który brał udział w jej nagraniu, jedyny żyjący uczestnik epokowej sesji, zebrał identyczny skład instrumentalny i stworzył projekt Kind of Blue@50, w którym biorą udział jeszcze Wallace Roney - tp, Vincent Herring - as, Javon Jackson - ts, Larry Willis - p, Buster Williams - b. To wszystko ciemnoskórzy, bardzo znani i doświadczeni muzycy o ustalonej marce. W dodatku każdy z „dęciaków” reprezentował styl ewidentnie kojarzący się z ich poprzednikami. Tenorzysta grał jak Coltrane, alcista jak Adderley, a trębacz już od 20 lat jest znany z tego, iż naśladuje Davisa. Ich program to wszystkie utwory z płyty zagrane w oryginalnej kolejności i w podobnym brzmieniu. Konwencja była bardziej nowoczesna niż davisowska, ale to nic dziwnego, minęło już tyle lat i nowe style mają wpływ na każdego twórczego muzyka.

Mocno komentowano sam układ koncertu (być może wyniknął on z jakichś zakulisowych trudności). Najbardziej ambitny i chyba najtrudniejszy w odbiorze był koncert zespołu Shortera. Wysłuchanie go na samym początku było prawdziwą rozkoszą dla jeszcze nie zmęczonych uszu, ale pozostałe, nieco mniej ambitne programy, szczególnie ten sygnowany przez Cobba, nie robiły później już tak dużego wrażenia.

Muzyka grana przez zespół Shortera jest bardzo nowatorska, i dopuszczam myśl, że gdy inni pójdą tym śladem, choć jest to na razie bardzo trudne, to będziemy mieli do czynienia z nowym stylem jazzu podobnie rewolucyjnym, jak niegdyś bebop. Jest to muzyka na pozór niezwykle swobodna, ale tak wiele rzeczy „zgadza się”, że jest oczywiste, że wykonawcy realizują jakąś wspólną partyturę wypełniając ją zarazem improwizacją, słuchając się nawzajem i reagując na zmiany. Trudno zorientować się czasami, co jest zapisane, a co wyimprowizowane. Odbiera się to wspaniale!

Marcus Miller był w świetnej formie, a co najważniejsze, pokazał znacznie ambitniejszy pod względem muzycznym program, niż to, co prezentował przez ostatnie lata. Muzyków także miał wyśmienitych. Mnie szczególnie zachwycił saksofonista, choć i perkusista, i keyboardzista, i trębacz byli wspaniali. To była jakby nieco unowocześniona, a zarazem koncertowa wersja „Tutu”. Program tak bardzo się podobał, że artysta został zmuszony do bisu. I tu było odstępstwo od repertuaru „davisowskiego”. Marcus wykonał jedną z najbardziej znanych kompozycji Ellingtona In a Sentimental Mood, którą rozpoczął grając solo na klarnecie basowym! To było także bardzo efektowne.

Gdy przebrzmiały potężne dźwięki perkusji, basu i keyboardów Millera, na scenę wkroczył zespół będący współczesną kopią sekstetu Davisa. Zagrali prawdziwy, amerykański hard bop, muzykę bardziej ekspresyjną i dynamiczną niż ta, którą znamy z nagrania „Kind Of Blue”. Dla wielu słuchaczy grali zbyt mało efektownie – ale jak przebić ekspresję kwartetu Shortera, czy brzmienie Marcusa Millera? Tu ratunkiem mogła być umiejętność wywoływania nastroju, i rzeczywiście najlepiej, najefektowniej wypadły ballady: Blue in Green i Flamenco Sketches. Dostaliśmy też jako specjalny bonus dodatkowy utwór na bis utrzymany w formie rhythm changes – to był The Theme, którym Miles często zamykał swoje koncerty. Chyba niepotrzebnie Cobb uznał, że należy zakończyć wesoło, mocno i z humorem, bo ten ostatni utwór wprowadził zupełnie inny klimat (od 50 lat sprawdza się program skomponowany na „Kind Of Blue”). Pięknie byłoby zakończyć wszystko improwizacją Flamenco Sketches. Takie nostalgiczne zakończenie byłoby jak pochylenie się nad grobem Davisa w Zaduszki.

Cały „potrójny” koncert był porywający.

Ryszard Borowski

Artykuł opublikowany w JAZZ FORUM 12/2009


Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu