Koncerty

fot. Joanna Rezulak

Urodzinowy Show Wojtka Mazolewskiego

Borys Kossakowski


Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień” – podśpiewywał 31 marca na scenie Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego Przemek Dyakowski. Publiczność dołączyła zaś z gromkim Sto lat.

Urodziny Wojtka Mazolewskiego zostały zorganizowane w formie spektaklu muzycznego. Artyści kolejno pojawiali się na scenie w przeróżnych konfiguracjach, serwując słuchaczom sentymentalną podróż pod hasłem „jazz á la Mazolewski”. Zaczęło się od duetu, a skończyło na… trzynastoosobowej orkiestrze.

Wojtek Mazolewski i Jarek Firin na dwóch gitarach basowych przypomnieli prapoczątki jubilata w charakterze lidera. Muzyka miała nawiązywać do rozimprowizowanej, elektronicznej Paralaksy, którą najlepiej znamy jako duet z klawiszowcem Adamem Kamińskim. Ten ostatni obecny był wśród publiczności, ale na scenę nie wyszedł.

Następnie na scenie pojawili się dwaj doskonale znani na trójmiejskiej (i nie tylko) scenie improwizatorzy: Irek Wojtczak - saksofony i Michał Gos - perkusja, w skrócie Freeyo! Panowie zaczęli od swobodnej improwizacji, by w drugiej odsłonie zagrać fantastyczny temat Kujon znany z debiutanckiej płyty tria. Tradycyjny kujawiak podany na freejazzowo rozbujał nieco publiczność, przypominając, że jazz bywa także muzyką do tańca. Wojtczak zaś pokazał, jak cudownie potrafi „uciekać” od oczywistych rozwiązań melodycznych, modyfikując ad hoc temat na yassową modłę.

Kolejna odsłona tego przedstawienia przerzuciła nas w czasie znów do lat 90., bo na scenie pojawił się Jerzy Mazzoll. Dwaj bracia nie grali ze sobą już bardzo długo – ich drogi rozeszły się lata temu i niewiele wskazywało na to, że znów mogą zagrać razem. Z towarzyszeniem dwóch perkusistów – Michała Gosa i Qby Janickiego panowie sięgnęli najpierw po klasyk jazzu Lonely Woman Ornette’a Colemana. Utwór zamienił się w ogniste solo na dwie perkusje, które spadło na publiczność jak huragan. Później na scenie pojawiła się sekcja dęta w składzie: Irek Wojtczak - tenor, Karol GolaTomasz Duda - barytony, a fanom yassu ciarki galopem biegły po plecach. Panowie zagrali bowiem jeden z ikonicznych utworów Mazzolla pt. Ojczyzną naszą dobroć, dobroć, dobroć w wersji, która spodobałaby się także fanom Rage Against The Machine. Dobrze było znów usłyszeć ten romantyczny, klarnetowy temat!

Apetyt rósł w miarę jedzenia, a emocje buzowały. Widać było, że panowie mają ochotę do grania, że nie jest to tylko jubel „do odbębnienia”. Zwłaszcza że stare przyjaźnie nie zawsze miały lekki, łatwy i przyjemny przebieg. Cieszył fakt, że muzycy potrafili znów zagrać razem prawdziwą, energetyczną muzykę. A że nie jest to wcale takie proste, widać choćby na filmie „Miłość” Filipa Dzierżawskiego.

Wreszcie scenę opanował Pink Freud. Najpierw w swoim „późno-środkowym” składzie, który znamy z płyty „Alchemia”. Tomek Ziętek na przepuszczonej przez efekty trąbce, Marcin Masecki na Wurlitzerze, Tomasz Duda na barytonie – zabrakło tylko niestety perkusisty Kuby Staruszkiewicza. Niestety, bo nie było później bębniarza, z którym Wojtek Mazolewski mógł nawiązać tak fenomenalne, telepatyczne wręcz połączenie. Zastąpił go jednak dzielnie „operator ciężkiego karabinu maszynowego” Rafał Klimczuk.

Kwintet wykonał brawurowo dwie kompozycje: Velvet z płyty „Punk Freud” i Punk Freud z płyty „Alchemia”. Co ciekawe, sekcja dęta grała tak, jakby ostatni koncert razem grali dwa dni (a nie kilka lat) temu. Ziętek i Duda oczywiście koncertują razem w Mitch & Mitch, ale takie tematy, jak Punk Freud, wymagają perfekcyjnego zgrania. Zwłaszcza gdy zespół zanurza się w wolnej improwizacji, z której nagle, nie wiedzieć kiedy, na jedno mrugnięcie okiem, wraca do „bazy”. Miód. Zespół miał jeszcze w planach wykonać przepiękny temat Mademoiselle Madera, ale, ku mojej rozpaczy, postanowił go pominąć. Na koncercie niestety zabrakło też Kwintetu Wojtka Mazolewskiego – ze składu pojawił się tylko Qba Janicki.

Ale czasu na łzy nie było, bo po chwili na scenę wkroczył dumny kwartet Pink Freud w obecnym składzie, z Karolem Golą, Rafałem Klimczukiem i Adamem Milwiw-Baronem. I choć trudno było w to uwierzyć, panowie jeszcze bardziej podkręcili tempo. Już dawno nie widziałem na scenie tak zaangażowanego, radosnego zespołu jak obecny PF. Mówiąc językiem młodzieżowym, oni mają „zajawkę”, którą mogliby obdzielić dziesięć kapel rockowych. Zresztą w pewnym momencie Wojtek Mazolewski „odleciał” z hendriksowską solówką na przesterowanym basie, grając w duecie z Klimczukiem. Więc gdy później w utworze Gorilla pojawił się Tymon Tymański z gitarą elektryczną, w zasadzie (niestety) niewiele mógł już dorzucić po tak energetycznym popisie jubilata.

I gdy się wydawało, że to już koniec, że już większego ognia na scenie nie da się rozpalić, Mazolewski udowodnił, że jest urodzonym showmanem i wie, na czym „ta zabawa” polega. Zawołał na scenę wszystkich uczestników jubileuszu i razem (w trzynastoosobowym składzie) zagrali Theme de Yo-Yo z repertuaru Art Ensemble of
Chicago, który Pink Freud grało wcześniej jako trio. W rolę wokalisty wcielił się Michał Bunio Skrok, który, w przerwach między partiami wokalnymi, dołączał jeszcze z puzonem. Szach – mat!

Wojtkowi życzymy oczywiście sto lat!

Borys Kossakowski



Zobacz również

Peter Brötzmann w Pardon, To Tu

Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>

Adam Bałdych Sextet w 12on14

Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>

Jazzmani dla bezdomnych

W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>

Anna Maria Jopek & Gonzalo Rubalcaba

Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu