W Polsce koncertów jazzowych nie brakuje, tak jak i wielkich gwiazd, ale rzadko można powiedzieć, że mamy do czynienia z wydarzeniem naprawdę dużej rangi, o niepowtarzalnym charakterze. Z czymś, co może stać się obiektem zazdrości reszty świata. I taka właśnie impreza miała miejsce pomiędzy 6 a 10 marca w stołecznym klubie Pardon, To Tu. |
Tylko tam padł pomysł, aby zorganizować imprezę na okazję 75. urodzin Petera Brötzmanna, legendarnego freejazzowego saksofonisty z Niemiec. Nie tylko zaproszono artystę na pięciodniową rezydencję, ale zadbano także o to, aby pojawiło się duże grono jego przyjaciół: Alexander von Schlippenbach - fortepian, Toshinori Kondo - trąbka, Steve Noble, Han Bennink, Hamid Drake - perkusja, John Edwards - kontrabas, Heather Leigh - elektryczna gitara hawajska, Jason Adasiewicz - wibrafon. Ostatniego dnia dołączyło także dwóch Polaków – Zbigniew Kozera na kontrabasie oraz Mateusz Rybicki na instrumentach dętych.
fot. Filip Błażejowski
Pierwszego wieczoru miała miejsce polska premiera filmu
„Rohschnitt Peter Brötzmann” w reżyserii Petera Sempla, dość radykalnie
i surowo zmontowanego dokumentu opartego o miesiące koncertów
i garść regularnych wywiadów. Kolejne daty poświęcone były już wyłącznie
graniu. Aby zachować improwizacyjny charakter imprezy, każdego dnia usłyszeć można
było inny skład, a także krótsze sety-niespodzianki. Nie tylko miłośnicy
Brötzmanna mogli więc znaleźć coś dla
siebie.
fot. Filip Błażejowski
Na długo w mojej pamięci pozostanie Toshinori Kondo, który wspaniale dopasowywał się elektronicznymi modulacjami swojej trąbki do reszty spektaklu. Zapamiętam też duet perkusyjny Noble’a i Drake’a, tworzący pełną wdzięku, ale i wewnętrznie zróżnicowaną „ścianę”. Nie da się pominąć Hana Benninka, który swoją formą i nieskrępowaną niczym energią zawstydzał chyba wszystkich, zachęcając kolegów do przedłużenia setów, które wyglądały na zakończone. Dał też niezwykły pokaz energicznego minimalizmu, tworząc duet z von Schlippenbachem, do którego wykorzystał wyłącznie jeden werbel (nie licząc buta, ręcznika i… własnego policzka). Jak istotny i głośny może być wibrafon, udowodnił Jason Adasiewicz. Krystaliczne, ciepłe dźwięki magicznie wręcz zgrywały się ze zgiełkiem saksów, basów i perkusji.
fot. Filip Błażejowski
Na koniec pozostał sam lider, który zawsze zadziwia swoją witalnością. Wbrew pozorom, jakie stwarza ten identyfikowany z radykalną płytą „Machine Gun” artysta, potrafi on grać też lirycznie. W jego grze zresztą wybija się brzmienie, a nie awangardowe sonoryzmy. Z całej imprezy jedynym słabym punktem wydawała mi się jedynie Heather Leigh, która nie potrafiła się interesująco wpasować w improwizacyjny kontekst.
Pięć dni imprezy, cztery dni koncertów, kilkanaście różnych składów, legendy świata improwizacji. Tak, to było wydarzenie światowe. Gratuluję klubowi Pardon, To Tu pomysłu oraz energii do jego realizacji!
Barnaba Siegel
Zobacz również
Pójście na koncert Petera Brötzmanna przypomina decyzję o tym, czy chcemy skoczyć na bungee,… Więcej >>>
Spotkanie tych znakomitych muzyków na jednej scenie dawało szansę zarówno na ciekawą fuzję ich… Więcej >>>
W warszawskim klubie Harenda odbył się 31 marca koncert charytatywny, z którego dochód w… Więcej >>>
Koncert w warszawskim teatrze Roma (28 marca, mniej więcej w połowie całej trasy koncertowej)… Więcej >>>