Wywiady

fot. Justyna Jaworska

Opublikowano w JAZZ FORUM 1-2/2017

Wacław Zimpel: Wystarczy mi samo free, nie muszę dodawać jazz

Adam Dobrzyński


Artysta nietuzinkowy o wielu twarzach muzycznych, uwielbia eksperymentować, odkrywać, kreować. Wybitny klarnecista i kompozytor, uważany jest za jednego z najbardziej interesujących muzyków Europy – w takim duchu wypowiadają się o nim recenzenci dziennika „New York Times” czy portalu „All About Jazz”.

Ostatnio rozgłos przyniósł mu Paszport Polityki przyznany w kategorii „Muzyka Popularna” za „przełamywanie granic w muzyce, za autorskie, poparte świetnymi umiejętnościami łączenia różnych tradycji i szukanie w nich tego, co wspólne i uniwersalne”.

JAZZ FORUM: Czym dla Ciebie są nagrody i wyróżnienia?

WACŁAW ZIMPEL: Dowodem tego, że ludzie Cię słyszą i że to, co robisz, jest dla nich istotne. Myślę, że taki komunikat od wszechświata jest dla każdego artysty bardzo ważny.

JF: Takim również komunikatem jest przyznany Tobie Paszport Polityki.

WZ: To dla mnie wielka nobilitacja od ludzi kultury, którzy doskonale znają się na sztuce. Utwierdza mnie on w przekonaniu, że idę właściwą ścieżką, którą tym bardziej chcę dalej podążać. Mam nadzieję, że wyróżnienie to pomoże mi dotrzeć z moją muzyką do słuchaczy, którzy jeszcze nie mieli okazji się z nią zetknąć. Bardzo się cieszę, że ostatnio tak wielu dziennikarzy muzycznych z dużych mediów dostrzega twórców undergroundowych, tym samym pomagając im dotrzeć do szerszego odbiorcy. Jest to sytuacja wyjątkowa, przypominająca mi trochę lata 60. i 70., kiedy nowe idee artystyczne były w mainstreamie. Daje to nadzieję na przyszłość.

JF: Studiowałeś w Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu w klasie klarnetu klasycznego prof. Zdzisława Nowaka i w Hochschule für Music und Theater w Hanowerze w klasie klarnetu klasycznego Johannesa Peitza.

WACŁAW ZIMPEL: Studia na poznańskiej uczelni rozpocząłem mając zaledwie cztery lata praktyki gry na klarnecie za sobą i od razu uświadomiłem sobie, jak wiele pracy jest przede mną. Moja świadomość muzyczna była dużo bardziej ukształtowana niż moje umiejętności techniczne, co powodowało w tamtym czasie ogromne napięcie i dużo frustracji. Spędzałem wtedy całe dnie na ćwiczeniu.

Bardzo dobrze wspominam studia w Poz­naniu, jak i w Hanowerze. Profesor Nowak kształcił się między innymi u profesora Madei, który studiował przed wojną w Berlinie, zatem specyficzne niemieckie podejście do interpretacji klasyki było obecne też w naszej klasie klarnetu w Poznaniu. W Hanowerze natomiast mogłem spotkać się już bezpośrednio z niemieckim klarnetem klasycznym. Było to dla mnie bardzo ważne doświadczenie, w szczególności jeśli chodzi o świadomość dźwięku. Poza tym miałem tam masę wolnego czasu, który spędzałem w większości na ćwiczeniu klasyki i improwizacji.

Zabrałem się też wtedy na poważnie za kompozycję. Studia w Hanowerze ułatwiły mi dostęp do wspaniałej biblioteki z wszelkimi możliwymi partyturami i nagraniami. Zjawiskowe były też warsztaty na wydziale jazzu prowadzone przez muzyków takich jak Evan Parker, Alexander von Schlippenbach, Rudi Mahall, Paul Lovens. To było inspirujące i odświeżające móc pracować z mistrzami improwizacji, którzy otwarcie pokazywali, na czym polega ich język muzyczny, zachęcając jednocześnie do rozwoju.

W Polsce w tamtych czasach wszelkie warsztaty jazzowe kojarzyły się raczej z tłuczeniem w kółko tych samych standardów z policyjnym nadzorem nad rzetelnym rozgrywaniem akordów. Poznanie muzyków, którzy z tradycji wyciągnęli to, co było im potrzebne do realizacji swojej wizji muzyki, którzy nie traktowali zasad teorii bebopu jak religii, było wyzwalające.

JF: Ale Twoja muzyczna droga zaczęła się dużo wcześniej. Opowiedz proszę o Twoim rodzinnym domu, o muzyce, która wówczas do Ciebie trafiała.

WZ: Mój ojciec gra amatorsko na fortepianie. Od dziecka słuchałem głównie Chopina, Bacha i Beethovena. Myślę, że to ukształtowało mnie jako muzyka na pierwotnym poziomie. Od szóstego roku życia, podobnie jak moje siostry, rozpocząłem naukę gry na skrzypcach. W czasie podstawówki miałem parę zrywów do ćwiczenia, ale bardzo szybko entuzjazm mi opadał. Pod koniec podstawówki odkryłem dla siebie bluesa również za sprawą mojego ojca, który kupił mi harmonijkę ustną. Słuchałem wtedy namiętnie starego bluesa z południa Stanów.

JF: Dlaczego sięgnąłeś po klarnet?

WZ: Zachwycił mnie jego dźwięk w starych nagraniach nowoorleańskich zespołów.

JF: Dobór studiów był zamierzony czy zdecydował przypadek?

WZ: Był w stu procentach zamierzony. Od początku liceum wiedziałem już, że chcę być muzykiem.

JF: Czy studia sprzyjają rozwojowi muzycznemu, czy tylko kładą podstawy pod dalszą pracę?

WZ: Studia są jakimś etapem w życiu. Dla każdego trochę innym. Z pewnością zależy to od wielu okoliczności i ludzi, na których się trafi. Dla mnie był to okres wytężonej pracy, która trwa do dzisiaj. Po studiach moje poszukiwania były bardziej otwarte, ponieważ już w pełni decydowałem o tym, czego chcę się uczyć. Bardzo sobie jednak cenię umiejętność funkcjonowania w ciasnych ryzach muzyki klasycznej. W dużej mierze muzyce klasycznej zawdzięczam warsztat instrumentalny. Myślę, że dla każdego kreatywnego muzyka, który chce się wypowiadać we własnym języku, ważne jest dogłębne poznanie jakiejś tradycji muzycznej, żeby mieć się od czego odbić

JF: Twierdzisz, że free jazz pomógł Ci przełamać blokady, których nabawiłeś się w akademii.

WZ: Free jazz stawia na pierwszym miejscu emocje i nieskrępowany przepływ energii. Szkoły natomiast na pierwszym miejscu stawiają teorię. Pewnie nie ma w tym nic złego, ale ja się zaczynałem w tym dusić. Grając klasykę czułem nad sobą bat partytury, grając standardy kajdany harmonii. We free jazzie poczułem, że mogę oprzeć się na swoich emocjach i nikt nie ma prawa narzucać mi estetyki. Było to niezwykle wyzwalające uczucie. Poprzez free jazz odnalazłem swoje brzmienie, wracając w konsekwencji do struktur bardziej zorganizowanych.

JF: Włoski krytyk Francesco Martinelli twierdzi, że „Nazwisko Zimpla wpisuje się w listę europejskich jazzmanów takich jak Surman, Sclavis, czy Trovesi, którzy dali nowe życie klarnetowi basowemu, kontynuując tradycję Dolphy’ego”. Zgadzasz się z tą opinią?

WZ: Niestety muszę wszystkich zasmucić, ponieważ na klarnecie basowym gram ostatnio bardzo rzadko. Od kilku lat moim głównym instrumentem jest klarnet altowy. Piękny Buffet z lat 20.

JF: Czym dla Ciebie jest free jazz?

WZ: Kiedyś był dla mnie strefą komfortu, gdzie mogłem w nieskrępowany sposób uwalniać swoje emocje. Jeśli mówić o free jazzie jako o stylu, to podobnie jak bebop czy hard bop jest to estetyka historyczna, która w moim odczuciu coraz mniej jest adekwatna do naszej rzeczywistości. Natomiast osobiście wolę myśleć o free jazzie jako postawie filozoficznej, która kultywuje wolność jednostki w wyrażaniu siebie i swojego kontaktu z rzeczywistością w nieskrępowany sposób. Dzięki poszanowaniu inności i wyjątkowości można stworzyć prawdziwe relacje, tak muzyczne, jak i społeczne. Takie podejście jest mi bardzo bliskie. Chociaż pewnie dzisiaj wystarczy mi już samo free, nie muszę dodawać „jazz”.

JF: W opinii wielu uważany jesteś za jednego z najbardziej interesujących muzyków w Europie. To wielkie wyróżnienie, ale i pewnego rodzaju odpowiedzialność.

WZ: Myślisz, że to taka wielka odpowiedzialność? Sam nie wiem. Robię to, co kocham, najlepiej jak potrafię. Chyba obojętnie czym się zajmujesz odpowiedzialność jest taka sama za jakość twojej pracy. Od tego zależy jakość naszego życia. Mam nadzieję, że ktoś może się poczuć lepiej słuchając mojej muzyki.

JF: Twoją muzyczną karierę podzieliłbym na dwie części. Solowa, poprzez którą pojawiasz się gościnnie w projektach innych muzyków oraz jako lider – współtworząc wiele zespołów. W której czujesz się pewniej jako muzyk?

WZ: Najlepiej czuję się w swoich projektach. Dużo bardziej naturalne jest dla mnie stworzenie koncepcji muzycznej i przekazanie jej innym muzykom, niż realizacja czyjejś koncepcji. Chociaż bardzo dużo dała mi praca z wybitnymi liderami z silną wizją.

JF: Dwa Twoje pierwsze zespoły to równolegle działające Hera i Undivided. Opowiedz o nich.

WZ: Undivided powstał dzięki mojemu spotkaniu z Klausem Kugelem w krakowskiej Alchemii, które zainicjował wybitny ukraiński basista Mark Tokar. Klaus podczas tamtego spotkania powiedział, że może zaprosić Bobby’ego Few. Mnie ta informacja prawie zwaliła z nóg, bo uwielbiałem Bobby’ego szczególnie z jego nagrań ze Steve’em Lacym. Napisałem materiał na pierwszą trasę, której owocem była płyta „The Passion”.

Kolejna odsłona Undivided była w kwintecie. Dołączył do nas Perry Robinson, mój klarnetowy mentor i ulubiony klarnecista. Śmiało mogę powiedzieć, że dzięki Perry’emu zrozumiałem, o co chodzi w brzmieniu klarnetu. Jako kwintet wydaliśmy płytę „Moves Between Clouds”.

Zespół Hera miał dla mnie szczególne znaczenie. To był working band, a może raczej „almost living together” band. Byliśmy trochę jak komuna, dzieląc się wszystkim, pewnie często przekraczając swoje wzajemne granice. W każdym razie był taki moment w Herze, kiedy wszyscy lewitowaliśmy nad ziemią trzymając głowy w chmurach i jak anteny chłonęliśmy tę niesamowitą muzykę. Najważniejsza dla mnie jest druga płyta składu „Where My Complete Beloved Is”, którą nagraliśmy krótko po spotkaniu z Hamidem Drakiem. Poznając Drake’a i grając z nim mieliśmy poczucie, jakbyśmy dostali błogosławieństwo od jakiegoś wielkiego guru, który przybliżył nas do kosmicznych źródeł muzyki. W tamtym czasie graliśmy w moim odczuciu najpiękniejsze koncerty.

Trzecia płyta nagrana właśnie z Hamidem Drakiem, Raphaelem Rogińskim i Markiem Cierlińskim, też ma dla mnie takie znamiona jak poprzednia, ale jako zespół nie byliśmy już w tak bliskiej relacji.

JF: Szczególną pozycją w Twojej dyskografii jest „Yemen: Music Of Yemenite Jews”.

WZ: Materiał powstał specjalnie dla Tzadik Poznań Festival. Na tamtej edycji grałem najpierw z Undivided, a następnego dnia z Perrym Robinsonem, Michaelem Zerangiem i Raphaelem Rogińskim. Raphael zaproponował temat muzyki Żydów z Jemenu. Dał mi sporo archiwalnych nagrań, które spisywałem w nuty i aranżowałem. Połączenie muzyków było bardzo ciekawe. Robinson, który jest wyznawcą idei free folk, potrafi wkleić się w każdą sytuację muzyczną. Zerang, chicagowski perkusista asyryjskiego pochodzenia, z którym w tamtym czasie sporo pracowałem, zna arabskie tradycje muzyczne. Tradycje te mają bardzo dużo wspólnego z muzyką jemeńskich Żydów. Raphael natomiast jest znawcą muzyki żydowskiej. 

JF: W prężnie działającym wydawnictwie For Tune, opublikowałeś dwie po­zycje. „Stone Fog” ze swoim kwartetem oraz z zespołem To Tu Orchestra „Nature Moves”.

WZ: „Stone Fog” to pierwsza i jedyna płyta, jaką nagrał Wacław Zimpel Quartet. Miałem plany rozwijać tę współpracę, ale parę okoliczności to uniemożliwiło. Dwa lata temu mieliśmy zabukowaną trasę po Stanach. W ostatniej chwili okazało się, że niemiecka połowa składu – Klaus Kugel i Christian Ramond nie dostali wiz. Cał? tras? musieli?my zagra? z?Krzysztofem Dysem jako duet. By? to dla nas du?y cios, poniewa? organizacja trasy poch?on??a du?o energii. Mieli?my nagrywa? koncerty z?my?l? o?kolejnej p?ycie. P??niej po powrocie ze Stan?w wpad?em w?wir pracy nad innymi projektami ? trio z?Japo?czykami Michiyo Yagi i?Tamaya Honda, a?nast?pnie wyjazd do Indii i?praca nad materia?em z?zespo?em Saagara. Nie uda?o mi si? wr?ci? do idei europejskiego jazzowego kwartetu.

To Tu Orchestra to rozwini?cie pomys??w zą trasę musieliśmy zagrać z Krzysztofem Dysem jako duet. Był to dla nas duży cios, ponieważ organizacja trasy pochłonęła dużo energii. Mieliśmy nagrywać koncerty z myślą o kolejnej płycie. Później po powrocie ze Stanów wpadłem w wir pracy nad innymi projektami – trio z Japończykami Michiyo Yagi i Tamaya Honda, a następnie wyjazd do Indii i praca nad materiałem z zespołem Saagara. Nie udało mi się wrócić do idei europejskiego jazzowego kwartetu.

To Tu Orchestra to rozwinięcie pomysłów z Hery i ujęcie ich w bardziej zorganizowanej formie. Pierwszy raz nawiązałem wprost do twórczości amerykańskich minimalistów takich jak Terry Riley, Steve Reich i La Monte Young. Nazwa zespołu jest też moim hołdem dla działalności Daniela Radtke i Magdy Dudek, czyli klubu Pardon To Tu. Wszyscy muzycy To Tu Orchestry są związani z fermentem twórczym, którego matecznikiem był klub Pardon To Tu.

JF: „Stone Fog” wydaje mi się być jedną z najważniejszych pozycji w Twojej dyskografii. Udało Ci się stworzyć wręcz „zespół marzeń”.

WZ: Klaus Kugel i Christian Ramond jako sekcja rytmiczna grają ze sobą od przeszło 30 lat. Współtworzyli słynny Theo Jorgensmann Quartet. Z Krzysztofem Dysem znam się jeszcze z czasów licealnych i warsztatów jazzowych w Chodzieży. Później razem studiowaliśmy. Płyta powstała w bardzo naturalny sposób. Napisałem kilka małych szkiców, które rozrosły się do większych improwizacji.

JF: Porozmawiajmy o Twoim nowym projekcie Saagara.

WZ: Saagara to obok solowej działalności i zespołu LAM mój najważniejszy projekt. Przygoda z muzyką hinduską to takie kolejne studia. Od 2012 roku jeżdżę regularnie do Indii studiować muzykę karnatycką, czyli klasyczną muzykę hinduską z południa Indii. Tradycja ta liczy sobie przeszło 5000 lat i jest najstarszą znaną tradycją muzyczną na świecie. Obcowanie z nią jest rodzajem mistycznego doświadczenia łączności z mistrzami z dawnych czasów. Zespół współtworzą mistrzowie muzyki karnatyckiej: grający na ghatamie Giridhar Udupa, na khanjirze Bharghava Halambi, na thavilu K Raja i na skrzypcach Mysore N. Karthik

JF: Zespół doczekał się też swojej płyty...

WZ: Żeby podejść do wspólnego grania z Hindusami, musiałem się bardzo dużo nauczyć, szczególnie jeśli chodzi o warstwę rytmiczną. Wykorzystanie tej wiedzy w praktyce jest trudne dla Europejczyka i kosztowało mnie wiele pracy pod okiem hinduskich mistrzów. Napisałem utwory, które w warstwie rytmicznej nawiązują do tradycyjnych struktur karnatyckich. W warstwie melodycznej korzystałem z systemu hinduskich skal zwanych ragami, ale w nieorto­dok­syjny sposób, polegając na swojej intuicji. Podczas mojego trzeciego pobytu w Indiach, po licznych próbach, zarejestro­waliśmy materiał w studiu w Bangalore.

Płytę wydała poznańska wytwórnia Multikulti. Rok temu po premierze albumu zagraliśmy trasę koncertową trwającą prawie cały miesiąc. W listopadzie minionego roku powróciłem do Indii na serię koncertów oraz na nagranie kolejnego materiału, nad którym właśnie pracuję.

JF: A jak ten materiał ma się do muzyki zawartej na „Lines”?

WZ: Moją płytę solową łączy z Saagarą tytułowy utwór, zagrany w różnych aranżacjach. Poza tym nagrywając linie melodyczne w polifonicznych utworach zawartych na płycie „Lines” korzystałem z hinduskich schematów rytmicznych.

JF: Wykorzystałeś na płycie w głównej mierze brzmienie organów Hammonda, Fendera Rhodesa i ciekawego instrumentu, jakim jest khaen.

WZ: Zakochałem się w brzmieniu Hammonda, który stoi w Tonn Studio w Łodzi. Jak tylko dotknąłem tego instrumentu, wiedziałem, że muszę go wykorzystać w niedalekiej przyszłości. Organy są również nawiązaniem do twórczości Terry’ego Rileya. Poza tym instrumenty klawiszowe są dla mnie czymś w rodzaju matematycznego wykresu. Są pewnym rodzajem zbioru współrzędnych, wśród których mogę konstruować przeróżne figury. Klarnet natomiast jest dla mnie jak przedłużenie ciała i frazy na nim grane zawsze odpowiadają emocjom.

Khaen jest obecnie moim ulubionym tradycyjnym instrumentem z coraz większej kolekcji instrumentów z całego świata. To pierwowzór harmonijki ustnej, pochodzi z Laosu. Wykonany jest z bambusa i metalowych blaszek-stroików. Tradycja tego instrumentu ma około 3000 lat. Jest to idealne narzędzie do długich transowych zapętlanych motywów. Na khaenie można grać jednocześnie energetyczną i medytacyjną muzykę.

JF: Krążysz wokół religii. Dotykałeś „Pasji”, inspirowałeś się Kabałą. Sięgałeś do afrykańskiej tradycji sufickiej i szukałeś inspiracji u bogini sycylijskiej. Muzyka i religia idą w parze?

WZ: Religia to wyobrażenie człowieka o tym, czego nie rozumie. Dlatego sposób praktykowania religii zmienia się z biegiem czasu, kiedy na płaszczyźnie intelektualnej coraz więcej kwestii jest wyjaśnianych. Od wielu lat uważam, że wszystkie religie świata mówią o tym samym, o jednej duchowości, tylko w inny sposób. Nawiązując do przeróżnych tradycji mistycznych w swojej twórczości, chciałem dać temu wyraz. Poza tym, muzyka zawsze towarzyszy obrzędom religijnym ze względu na jej mistyczny charakter. W tym sensie idzie w parze z religią. Ale wydaje mi się, że prawdziwa muzyka jest bliżej tego, co nazywamy absolutem. Bliżej niż jakakolwiek religia kiedykolwiek będzie. Bardzo lubię cytat z Rabindranatha
Tagore, wielkiego poety i mistyka Indii – „Love is God and God is Music”.

Rozmawiał: Adam Dobrzyński



Zobacz również

Artur Dutkiewicz: Okno na nieskończoność

Ambasador polskiego jazzu na świecie, szczodrze dzieli się medytacyjną trasą koncertową, zapraszając do szczególnego przeżywania… Więcej >>>

Theo Croker: Świat się zmienia

Dorastał w domu, w którym jazz rozpalał emocje w takim samym stopniu, jak dyskusje… Więcej >>>

Irek Dudek – 40 lat minęło

8 października w katowickim Spodku odbędzie się 40. edycja Rawy Blues. Z Ireneuszem Dudkiem,… Więcej >>>

Dominik Strycharski: nie boję się żadnej sytuacji

Kompozytor, eksperymentator, autor jedynej na świecie jazzowej płyty solowej na flet prosty Więcej >>>

  MKIDN stoart       stoart       stoart     psj      ejm   
Dokument bez tytułu